Przejdź do głównej zawartości

KRAKÓW - GORLITZ - 4-8.06.14 (5dni, 800km)


Głównym celem mojej ostatniej wyprawy było przekroczenie granicy niemieckiej (dojazd z mojego Krakowa). Dojechanie tam miało zająć mi 3 dni. Jak zwykle wyjechałam dość późno, bo po popołudniu...i poniżej wyprawowy komiks...


DZIEŃ PIERWSZY


Rzut oka na mapę...i przede mną całe województwo śląskie i kawałek opolskiego (pierwszy nocleg planowałam w Opolu).





Po kilku wioskach/miasteczkach dotarłam do Trzebini,

... a następnie do Chrzanowa, gdzie zjadłam drugie śniadanie.
.
Wjazd na teren województwa śląskiego. Na rondzie z Panem Górnikiem pocisnęłam na Katowice, ale jakiś pan krzyknął: "tutaj nie wolno jeździć rowerem!" - nie zauważyłam znaku zakazu (co było dziwne, bo już jechałam tędy i chyba faktycznie miałam problem gdzie ruszyć..). No, ale znalazłam zjazd...typowo rowerowy (co widać na fotce..). W Jaworznie wstąpiłam do sklepu, by kupić dętkę...jakby coś się przydarzyło po drodze..Mówię do pana sprzedawcy, że przede mną długa droga, po czym pytam, czy na Katowice prosto..Pan pewnie pomyślał, że ta długa droga to dojazd do Katowic...


Mysłowice...

..i KATO! Przejazd przez miasto trwał, trwał i trwał...bo autobusy, tramwaje, samochody, ludzie, światła...Katowice (i ogólnie Górny Śląsk uwielbiam bezwzględnie!), ale nie miałam czasu, by się delektować...




Chorzów (Pomnik Powstańca Śląskiego).

Pierwszy raz na znakach miasto-cel na dziś..!

Przejazd przez cudny Bytom i cudne Zabrze.

Ostatnie 3 miejscowości województwa śląskiego.

...a po województwie śląskim wjazd do opolskiego, gdzie zaczął się nightbiking...

Miasto powiatowe - Strzelce Opolskie (niestety najstarszego w Polsce świerka pospolitego, który liczy 350 lat nie widziałam..).
Ostatnie 4 miejscowości w opolskim przed miastem-celem...

...i w końcu...OPOLE!

Rynek w Opolu (historyczno-patriotycznie: Pomnik Bojownikom o Wolność Śląska Opolskiego z 1970 r.; upamiętnienie rocznicy pierwszych wolnych wyborów w 1989 r.).

...i nocleg...


DYSTANS DZIENNY: 191 km.



DZIEŃ DRUGI



Następnego dnia wróciłam do centrum Opola na chwilkę. Zjadłam śniadanie, zarezerwowałam kolejny nocleg. Tylko, że z chwilki zrobił się dłuższy okres czasu...miedzy innymi dlatego, że w międzyczasie zaczęło padać...Nie chciałam jechać taki kawał drogi przemoczona, więc poczekałam. później pokręciłam coś z wyjazdem z miasta, znowu troszkę zaczęło padać...


W końcu wyjechałam z miasta. Zastanawiałam się, czy przejechać przez Brzeg, gdzie znajduje się cudowny Zamek Piastów, ale stwierdziłam, że w tym mieście już byłam, więc trochę skrócę drogę. Nie do końca wyszło...
...i w końcu Dolnośląskie.

...ale trafiło się jeszcze jedno miasteczko w opolskim...

...a potem tego dnia już tylko Dolnośląskie.
Wiązów (Cmentarz Żołnierzy Armii Radzieckiej).

..i dalej.
Strzelin (...i od tej pory powinnam być jak strzała - bo było stosunkowo późno - od której wywodzi się nazwa miasta i która jest uwidoczniona  w herbie miasta).


Na znakach zaczęło się pojawiać dzisiejsze miasto-cel (widok, który mnie cieszy niezmiernie za każdym razem, bo oznacza...progres...zbliżanie się ku wyznaczonemu celowi...).


....i dalej...
..ku zachodzącemu słońcu. Był to widok, który zapierał dech w piersiach. Cudo! magia! wow! Nawet świadomość, że wcześnie nie jest, a przede mną jest spory dystans do przejechania nie zepsuła mi delektowaniem się jazdą w tej pięknej scenerii.

...ale słońce w końcu zaszło...

Z mapy wynikało, że Świdnica jest rzut beretem od Wałbrzycha. Właściwie wjadę prosto z tego miasta do tego drugiego. Dlatego na luzaku zerknęłam na miasto (zwiedzanie to za dużo słowo). Następnie wyjeżdżam z miasta i widzę: Wałbrzych 19 km....CO...? Jakie 19 km jeszcze...Kilka razy pokrążyłam wokół tablicy stwierdzając, że to na pewno jakaś droga naokoło, że jest inna...Ale uznałam, że jednak lepiej jechać. Jeśli nie będzie wzniesień to przecież to 40 min, no najwyżej godzina jeśli będzie ciut wzniesiony teren. I ruszyłam...Chwilę później nastąpił najgorszy nightbiking ever...Ja, mój rower, drzewa i góra, której nie mogłam nawet zobaczyć (bo nie było widać nic..), ale zdecydowanie mogłam poczuć. Zastanawiałam się, czy jakieś życie na tym świecie jeszcze istnieje...Nie wiem, czy pot na moich plecach pojawił się przez to, że miałam na sobie kurtkę, plecak czy też może od emocji...Bo przyznaje, że były (po głowie mi chodziło: "Jeśli nie masz wyboru, pozostaje ci przetrwać, jeśli masz przejebane, to zęby zaciśnij, nie płacz...", które miałam w moim mp3, ale akurat w tym momencie wyczerpała się w nim bateria i nie mogłam się "wesprzeć"...choć i tak lepiej słyszeć ewentualne odgłosy...) Wyboru nie miałam musiałam podążać przed siebie...Szkoda tylko, że nie mogłam robić tego w konkretnym tempie, żeby mieć poczucie, że km do przejechania znikają...

...i tak przez dwie miejscowości. w końcu znaki na Wałbrzych (w lewo i prawo, ja ruszyłam w prawo). Była tam cudowna ścieżka rowerowa, światła miasta pięknie świeciły, ale nie było stacji, a ja byłam spragniona, głodna...i zmarznięta (mimo tego, że niedawno było mi gorąco..). Nie było też znaku  informującego mnie, iż już znajduję się w Wałbrzychu, więc wiedziałam, czy długo będę tak jechać, czy to już miasto, czy dopiero preludium do niego...Ale na stacji okazało się, że jest to już WAŁBRZYCH!

Potem już tylko Szczawno-Zdrój i szukanie ulicy, na której miałam zarezerwowany nocleg, na którym pojawiłam się około 2 w nocy...

DYSTANS DZIENNY: 178 km.


DZIEŃ TRZECI



Szczawno-Zdrój jest uroczym uzdrowiskowym miasteczkiem.  Ponoć jego charakter uzdrowiskowy znany jest od Średniowiecza. Zjadłam śniadanie, zarezerwowałam kolejny nocleg i ruszyłam do pobliskiego Zamku Książ...


...przejeżdżając przez Wałbrzych, w którym się zakochałam (ale jeszcze nie teraz...).

Nie wiem jak to możliwe, ale trochę się pogubiłam...Postanowiłam, więc jechać przez las. Było cuuuudownie (naszła mnie taka refleksja, że aż szkoda czasu na sen - choć spać uwielbiam! Ja chcę zobaczyć dużo więcej! Wszystko! Wiem, że wszystkiego się nie da...Moje wyprawy rowerowe uczą mnie tego, gdy muszę wybierać trasy, obiekty...Choć czasami mam ochotę tupnąć nóżką i krzyknąć: "ale to też chcę"...). Myślałam, że za chwilę zobaczę jakieś baszty etc. i ruszę w stronę zamku...

...ale trafiłam do Owczarni...
...potem tu, zastanawiając się czy budynek za mną to ten zamek...Stwierdziłam, że jeśli ma być to zamek trzeci, co do wielkości w Polsce to chyba jest to niemożliwe...(Budynek na fotce jest to szpital zbudowany w stylu neogotyckim).

Wahałam się, czy szukać tego zamku, czy jednak jechać dalej i zamek sobie darować..Postanowiłam, że nie daruję sobie...Mimo, że nie pozwiedzam wnętrz...

W końcu Brama do...

.Zamku Książ!

Pytając o drogę do Jeleniej Góry usłyszałam...zdziwienie...i tekst: "Nigdy nie spotkałam takiego człowieka"...oraz pytania po co? czemu? samaaaaa? (które w dużej ilości pojawiały się już wcześniej. A z rzeczy usłyszanych najbardziej przeraziło mnie, że podjazd ze Świdnicy do Wałbrzycha to był..pagórek...Faktycznie było sporo podjazdów, ale był również zjazd gdzie pędziłam 50km/h...

O 19:20 dotarłam do Jeleniej Góry, mimo że pan stwierdził, że będzie dobrze jak dojadę tam na 21...Pan nie docenił możliwości moich nóg (wziął pod uwagę również to, że na plecach miałam plecak...) ale ostatecznie wyszło na pana, bo przejazd przez miasto (cudowny - gdy odbywał się po ścieżkach. te widoki..ach! męczący, gdy pośród samochodów, ludzi...), mini-zwiedzanie, zakupy spożywcze i jedzenie sprawiły, że z Jeleniej Góry wyjechałam o 21...

Zaczął się nightbiking w wersji light, by przejść do wersji hardcore...

No! A, że był piątek to wszędzie młodzi ludzie, muzyka na full lecąca z furek...A ja na rowerku w odblaskowej kamizelce i górniku na czole...Spytałam jakichś ludzi wracających z imprezy gdzie ulica, na której miałam nocleg (przynajmniej tak mi się wydawało..). Nie wiedzieli gdzie jest, ale zza rogu wyszedł chłopak, który wiedział i stwierdził, że wie i że właśnie idzie w tamtym kierunku, więc mnie odprowadzi. Miło. Ruszyliśmy rozmawiając po drodze. Chłopak był bardzo miły tylko trochę dziwne, że...na warunkowym...i nie wiedziałam, czy zaraz nie porwie mojego roweru i ucieknie...Ale zadał nawet tego typu pytanie - czy boję się, że mi ukradnie, gdy na propozycję, by poprowadzić mojego bicykla powiedziałam, że wolę sama...Odpowiedziałam, że nie wiem...Ale chyba mu się nie opłacałoby...On powiedział, że jakby chciał to, by to już zrobił jak po coś sięgałam (a ja sięgałam zerkając na rower jednak..). To samo na propozycję poniesienia plecaka, ale tutaj odpowiedziałam, że nic ciekawego tam nie ma...Koszulki po całodniowej jeździe na rowerze chyba nie byłyby przyjemną i wartościową zdobyczą...

Faktycznie odprowadził mnie na miejsce umilając czas rozmową, czyli dobry chłopak to był. Poszłam się zakwaterować, ale pani nie wiedziała o co chodzi...Zakwaterowanie w toku (zdziwiła mnie wyższa cena..), a ja zerknęłam na wybierany numer i...nie ten...Stwierdziłam, że trochę nie w porządku jeśli nie zjawię się tam, więc pojadę, a ewentualnie tu wrócę...Pani rozpisała mi gdzie mam jechać i ruszyłam. Ulicę znalazłam, ale....numery były totalnie nie po kolei...więc musiałam calutką przejechać oglądając każdy budynek. Dotarłam. Nie było dzwonka, więc dzwonię telefonem. Odebrał pan portier, który miał być powiadomiony o moim przyeździe i miał mnie przyjąć, ale pan oświadczył, iż miałam być pomiędzy 21 a 23 (ja mówiłam, że być może nawet o 24 będę..,więc coś dziwnego...ale i tak było później...) i że nie może mnie przyjąć. Odparłam, że pokręcił coś i wyrażałam swoje pretensje na jego błąd. Pan stwierdził, że chyba lubię sobie pogadać i on by mnie zaprosił, by kontynuować rozmowę o niczym (sic!)...Rozmowa chwilę trwała, ale pan oświadczył, że podjechała laweta i musi przyjąć samochód (bo to była tego typu firma plus noclegi pracownicze) i zakończyliśmy telefoniczną konwersację...Ruszyłam w stronę  Domu Turysty. Stwierdziłam, że jeszcze zrobię fotkę "za granicą"...Następnie uznałam, że jest po 2 zaraz zrobi się jasno to sobie gdzieś pojadę, bo spać i tak mi się nie chce...

Rozpoczął się zagraniczny nightbiking..po Gorlitz...


W zasadzie to się miotałam...Nie wiedziałam, co chcę robić...Myślałam, że jestem po stronie polskiej, a byłam po niemieckiej, co uświadomiło mi auto: polizei...Grubo po 2. Stoi patrol, a ja robię sobie fotkę z moim rowerem...Podeszłam do policji spytać, czy muszę mieć kask jeżdżąc po Niemczech...Bo nie wiem jakie zasady panują...Pan policjant, kulturalny gość wysiadł z auta i nic nie cwaniakował, nie pytał co ja tu robię, nie sprawdzał alkomatem, nie legitymował tylko przepraszał, że tak nie bardzo mówi po angielsku...Ja mówiłam o tym kasku (pomagając sobie rękami w tłumaczeniu mu o co mi chodzi)...Wyszło, że nie trzeba...Potem wyjęłam mapę, pan wyjął latarkę podświetlał i z takim zainteresowaniem słuchał co ja mówię (choć nie rozumiał...a ja chyba bardziej tak myślałam na głos...), pokazał gdzie jesteśmy. Stwierdziłam, że jadę do Zittau...Podziękowałam i poszłam...Jednak uznałam, że ciemno to zostaję w mieście, bo tu tacy mili policjanci jakby coś...Pozwiedzałam Gorlitz...Miasto było w zasadzie puste. Spotkałam dziwnie zachowującego się bikera, który okazał się Polakiem...Co on robił, w czym on grzebał, czego szukał do dziś nie wiem...A na ulicy leżały balony...hmmm...

Zaczęło świtać, więc zaczęłam się zastanawiać co dalej...Było parę opcji...Ruszyłam w stronę Zittau. Ścieżka była super (nad jeziorkiem, a był do niej tajemniczy zjazd, którego bym nie odkryła, gdybym nie śledziła rowerzysty) i myślałam, że taka będzie cały czas, ale nie była i stwierdziłam, że wracam...Bo przecież zaraz zachce mi się spać...A nieprzytomna jeździć nie będę...Tym bardziej, że Niemcy mnie aż tak nie kręcą...Podjadę pociągiem do Wałbrzycha i wrócę do pensjonatu, w którym spałam poprzedniej nocy, a potem zobaczymy co dalej. Na moście spotkałam ostatnich wymiotujących imprezowiczów (polskich), którzy gadali z niemiecka policją, a ja taka z kosmosu o bladym świcie robiłam fotki...W ogóle to z Zgorzelcu pełno ludzi z imprezek, z Gorlitz minęłam parę osób (i to nawet nie imprezowiczów..).

Na pociąg musiałam sporo zaczekać . Nie chciało mi się już pedałować po Zgorzelcu, bo nie do końca przyjazne wydało mi się to miasto (od początku, choć chyba mylne wrażenie), więc tak trochę się tylko kręciłam. W końcu wsiadłam do pociągu do Jeleniej Góry, gdzie zastanawiałam się, czy tutaj nie zostać, ale stwierdziłam, że zaraz jest pociąg do Wałbrzycha to jadę. W Wałbrzychu wysiadłam na stacji wcześniejszej niż centrum, co dało mi możliwość przejazdu przez to miasto. I własnie wtedy się w nim zakochałam, choć byłam taka nie do końca "świadoma" i marzyłam o prysznicu i śnie. Pytając o drogę do Szczawno-Zdroju natrafiłam na pana, który zapytał mnie o cel...Cel w życiu...Wcześniej zdziwił się, że stwierdziłam, że 8 km to nie daleko i to było początkiem pogadanki...Rozgadał się o tym jaki on ma cel...Wspomnę tylko, że pan był Świadkiem Jehowy i po 2 stówach kilometrów, nocy bez snu, słuchanie pana było co najmniej...dziwne...No, ale nie był w tym jakoś strasznie nachalny etc...Dojechałam, wynajęłam pokój, ogarnęłam się i poszłam spać...Na godzinkę...

DYSTANS DZIENNO-NOCNY: 204 km.


DZIEŃ CZWARTY


Po godzinie wstałam. wszak taki piękny dzień. pozwiedzam Szczawno-Zdrój, zjem obiad (pierwszy normalny obiad w czasie wyprawy! gdzie siedzę na krześle a nie kucam na ziemi przed sklepem, stacją..), ruszę się chociaż do Wałbrzycha...




Pokręciłam po mieście, posiedziałam na rynku, po czym stwierdziłam, że nie jestem jak zombie, więc przejadę się do Czech.

 Cmentarz Żołnierzy Radzieckich w Wałbrzychu.

Przejeżdżałam przez "najmocniejsze" miejsce w Wałbrzychu (Ulica Niepodległości), odrapane kamienice, ludzie w oknach, cwaniaczki w furach...i lokalne izotoniki w sklepach...

4 polskie miejscowości i...granica czeska, a tam odwiedziłam tylko 2 miasta i zaczęłam żałować, że tyle siedziałam na Rynku, bo w sumie to jestem pełna energii...A nie chciałam się pakować znów w jeżdżenie po nocy po lasach..i po takiej części miasta..Choć jakby trzeba było to, by nie było problemu...




Biking w tych terenach był czymś cudownym. Przy wjeździe z powrotem do Wałbrzycha pierwszy raz w życiu musiałam kontrolować licznik, by nie przekroczyć dozwolonej prędkości...Utrzymywałam 39,5km/h przy dozwolonych 40...


DYSTANS DZIENNY: 75 KM.

DZIEŃ PIĄTY



Pożegnanie z Wałbrzychem...W mieście tym byłam pierwszy raz. Zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Jest to bardzo  bardzo specyficzne miasto - takie niejednoznaczne. Rynek "typowy" dla centrum miasta, ale również w centrum odrapane kamienice, o których można powiedzieć, że wyglądają przerażająco i brzydko (ale to jest ta moja estetyka, więc ja tak nie powiem...) sugerują określony styl, standard życia ich mieszkańców. Zakochałam się w Wałbrzychu zarówno w warstwie wizualnej, jak i społecznej, gdyż z wykształcenia jestem socjologiem, a miasto to wydaje się być interesującym obiektem. Oczywiście jest to smutne też - te zamykane kopalnie...bezrobocie...co przekłada się na estetykę miejską, styl życia mieszkańców. Coś creepy było w tym mieście Np tańczący dziadek na ulicy; najpierw dwie dziewczynki siedzące w oknach włączały muzykę, on tańczył, a one się śmiały - początkowo mnie to zaszokowało, ale kilka godzin później nikt mu nie puszczał muzyki, a on tańczył nadal. Nawet widok przystojnego chłopaka bez nogi wchodzącego do odrapanego budynku był taki sugestywny. Coś psychodelicznegoo było również w okrzyku "suko, szmato", gdy wieczorem jechałam sobie na roweru po tym mieście..nie odebrałam to jako tekst do mnie, ale jako tekst na podstawie widoku kobiety, dość...agresywny... W Wałbrzychu są również i bloki. a to wszystko w górskiej, leśnej scenerii. Obok urocze uzdrowisko, którego kuracjuszem był ponoć nawet Winston Churchill.

"Miasto, które kiedyś było barwnym niebem
dziś jest dla wielu martwym stepem, pokrytym czarnym śniegiem
tu wielu chce być tylko zwyczajnym człowiekiem
zwyczajnie witać dzień białym mlekiem i czarnym chlebem
Pomyśl, żyję w mieście, w którym szczęście
Przeliczane jest na tony, całe domy tutaj żyją z węgla
Pomyśl, w prywatnych przeręblach plony
Piętra stromych dziupli kryją węgla tony
Ej, kto zna tę dziuplę posłodzi dziś herbatę cukrem
Posłodzi żona, dzieci, dzieci kumpli, kumple
Ziemia jest Źródłem, strach przed niepewnym jutrem
Dla jednych grobem, dla innych domem, smutne"

A potem przez Mokrzeszów do Świdnicy. Myślałam, że zobaczę ten przerażający odcinek sprzed dwóch dni (...że teraz będę pędzić jak szalona z góry...w dzień..), ale wyszło, że jechałam inną trasą. W Świdnicy trochę pokręciłam oglądając miasto tym razem w świetle słońca, a nie latarni...a następnie ruszyłam dalej ku miastu stu mostów...



Powiat Wrocławski. W Mirosławicach zerknęłam do aeroklubu jako, że moja praca zawodowa związana jest z samolotami (od strony pasażerskiej, nie technicznej..).

..i Vratislavia!

















DYSTANS: 137km



...a po godzinie 5 wsiadłam w ciut opóźniony pociąg do Krakowa (planowany odjazd 5:22). I mimo, że chciało mi się spać czułam się...fajnie...Jadąc z dworca do domu przejechałam 15 km co dało w sumie 800 km pokonanych siłą mięśni w ciągu 5 dób. 




























Komentarze

  1. Niezłe dystanse na tym urlopie wykręcałaś :) A i komiksowe historie ciekawe. /zarazek

    OdpowiedzUsuń
  2. gratuluję założenia bloga i przebytej trasy na urlopie, czekam na więcej:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Gratuluję pokonanej trasy! Fajny pomysł z kompilacją tablic miejscowości na jednym zdjęciu. Kiedyś też miałem to w planach, ale jakoś zabrakło konsekwencji w robieniu fotek ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! Robienie fotki każdej miejscowości, przez którą się przejeżdża bywa uciążliwe...Jak jadę szybko albo jak pada okropnie, a ja przemarzniętymi rączkami wyciągam aparat i robię fotkę (około stówy powrotu z Kielc do Krakowa) albo jak jest strasznie ciemno, las i ja chcę już być na miejscu, a tu tablica to z niechęcią się zatrzymuję, ale potem to mi porządkuje trasę (bo nie wytyczam trasy dokładnie tylko dość swobodnie (aczkolwiek od wycieczki z Krakowa do Cieszyna bez mapy się nie ruszam na dłuższy wypad w okolice, których nie znam..) i wspomnienia związane z daną wyprawą (oczywiście uskuteczniam to tylko przy takich dłuższych, bo nic bym nie pojeździła...).

      Usuń
  4. Zdumiewające osiągnięcie !!!
    A tak swoją drogą masz jakiś myk co by żonę zarazić rowerem . . .
    Osobiście jestem fanem trekkingów z full wyposażeniem, błotniki (bo wkurza mnie błoto na twarzy),sakwy, oświetlenie
    dlatego tym bardziej dziwie się, że na tym rowerze dałaś radę tyle napedałować jesteś twarda sztuka.
    Ale czy nie przydałby Ci się trekking na takie długie dystanse hmm . . .
    A tak swoją drogą TO ŚWIETNY BLOG i niecodzienna tematyka - gratuluje pomysłu. . .

    OdpowiedzUsuń
  5. Na rowerze MTB takie dystanse wykręcić to trzeba być "nakręconym kręceniem". Szacun!!! Szanuj kolana , kręć miękko. Pozdrower z pod masywu Ślęży.

    OdpowiedzUsuń
  6. Świetnie napisany artykuł. Jak dla mnie bomba.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Korona Gór Polski cz.10 - Ślęża (718m npm)

21, 22 lutego 2018 Rozgrzana izraelskim (palestyńskim) słońcem postanowiłam pewnej nocy wsiąść w pociąg do Wrocławia, by mimo niebotycznych mrozów zdobyć kolejny szczyt z Korony Gór Polski - Ślężę. Zastanawiałam się, czy dam radę, czy nie zamarznę, ale mam taki okropny problem, że nie znoszę monotonii, nudy, tych samych tras. Zwłaszcza, gdy wracam z miejsc, w których kipiało od wrażeń, nowości, emocji. A tak było w Izraelu/Palestynie...Ale o tym nie tutaj...Postanowiłam, że muszę gdzieś wybyć. Zewnętrzne warunki spróbuję pokonać. Co z tego wyjdzie zobaczymy. Wsiadłam w nocny pociąg jadący 5 godzin. Pośpię...Choć w pociągu, choć 5 godzin. Zawsze coś. Nie pospałam nic...Zainfekowana rowerową przygodą do szpiku kości myślałam o kolejnej wyprawie - gdzie. W zasadzie to wymyśliłam sobie pewne miejsce, które zaczęłam czuć wewnętrznie mocno, jednak czy zewnętrznie jest to wykonalne? Chyba nie...Tak, czy siak zamiast spać zajęłam się grzebaniem w Internecie, gadaniem ze znajomymi na ten t

"Nad morze" cz.1 - Kraków-Gdańsk

 Moja najdłuższa przejażdżka rowerowa w 2014 roku to wycieczka z Krakowa na Hel. W ciągu 9 dni (dojazd + pokręcenie po okolicy) przejechałam 1087 km, więc dystans w stosunku do czasu nie jest obłędny, ale sama wyprawa w jakimś sensie była. Było to 9 dni w ciągu, których byłam odcięta od wszystkiego. Nie liczyłam czasu - dni odmierzałam "ostatnio spałam w...,wcześniej w...". Kilometrów też nie liczyłam, bo pierwotne wobec dystansu było zwiedzanie miast - w paru byłam po raz pierwszy, do kilku innych mam sentyment, więc chciałam w nich dłużej zostać. Zasadniczo była to wyprawa "na dzikusa", czyli bez planu, jedynie z celem. Nie miałam zaplanowanego żadnego noclegu, co spowodowało parę stresowych sytuacji, ale zawsze wszystko się dobrze kończyło (nawet, gdy raz noclegu nie znalazłam...). DZIEŃ PIERWSZY - 150 km Ruszyłam niewyspana...dziwną trasą - przez Dolinki Krakowskie, czym zdecydowanie nadrobiłam, gdyż nie dało się tam jechać zbyt szybko. Kierowałam się

Korona Gór Polski cz. 8 - Lackowa (997 m npm)

16 sierpnia 2017   Wstałam rano. Ruszyłam na dworzec. Jak zwykle nie spałam długo. Za mało. Cóż...Pasja wymaga poświęceń. Dla pasji można dużo - żeby tylko coś przeżyć...coś zobaczyć...gdzieś być...Może sprawdzić siebie? Wsiadłam w pociąg. Bilet kupiłam u konduktora, bo jak zwykle byłam późno na dworcu. W ostatniej chwili. Wystarczyło czasu tylko na to, żeby ruszyć na peron. Wysiadłam w Starym Sączu. Z moich obliczeń wyszło, że stąd najszybciej będzie na szlak. Chyba nie poszła dobrze mi ta matematyka... I woke up early in the morning. I did not sleep long. Too short. Ech...I went by train to Stary Sącz - it is close to the trail. I thought that is the best to leave the train there, but I think that I was wrong... Jednak trzeba do Nowego Sącza. O mało nie zostałam potrącona. Pan nie widział, bo to nie ścieżka rowerowa, to chodnik. Ścieżki nie ma, sprawdzam trasę, więc jadę chodnikiem wyglądającym, jak ścieżka. Mam wątpliwości, czy to oby nie ścieżka. Nic się nie stało