Przejdź do głównej zawartości

KATO by night...

 

Jeśli chodzi o moje nocne przejażdżki po pracy to najczęściej odbywają się w obrębie mojego miasta lub też po otaczających go wioskach. Jednak zawsze marzyłam, by "uderzyć" nocą do  Katowic moją ulubioną 79-tką...Pewnej nocy wyjechałam na nocną przejażdżkę, skierowałam me koła na tę drogę i pomknęłam w stronę Śląska...

1. Pędziłam bardzo, bardzo, bardzo szybko. Jechało się wręcz rewelacyjnie - ruch niemalże zerowy, ale momentami (czytaj: niezabudowanymi terenami) - ciemno... Chrzanów:


2. Przekroczenie granicy województw. Pierwsze w tym sezonie pokonanie większej niż gmina linii demarkacyjnej, więc: fajnie, ale w Jaworznie zawsze zaczynają się kłopoty - "Jak z się niego  wydostać...?" (gdyż w pewnym momencie: zakaz dla rowerów). W końcu udało się (ale nie poszło tak sprawnie, jak miało - gdy tłumaczyli panowie taksówkarze...Zapamiętałam: ulica Grunwaldzka!)

 

3. Ach to Zagłębie...Po Sosnowcu pokręciłam więcej niż powinnam...
 

4. I ten "właściwy" Śląsk - Mysłowice.


 5. W końcu gwiazda nocy - KATOWICE!


Postanowiłam wrócić pociągiem, bo zaraz sen da o sobie znać. Najbliższy odjechał parę minut po tym, jak dotarłam na dworzec (po 5), więc czekałam na kolejny, który był po 7.

 W międzyczasie: 
Dialog numer 1: - Gdzie jest postój taksówek? 
- Nie wiem. Nie jestem stąd. (..). Przyjechałam z Krakowa na rowerze.
I podejrzenie, że jestem "na czymś". W związku z czym historia, jak to pan będąc pod wpływem środków odurzających/pobudzających przejechał parę stanów w Stanach (samochodem..). Historii tej i jej odniesienia do mnie de facto do końca nie zrozumiałam...

Dialog numer 2: (..) - U nas też tu jest dziewczyna, która dużo jeździ. Ma tak jak ty 20 lat, bo tyle masz, tak?
- Trochę więcej.
- Sport odmładza.
Przez rozmowę ze mną pan nie zdążył na pociąg do Bytomia...Btw, pan miał rację - zdecydowanie sport zarówno w warstwie fizycznej (tu tylko taką można było ocenić), jak i tej wewnętrznej odmładza. Fajnie, że po 8 godzinach w pracy chce mi się ruszyć na wycieczkę do Katowic, a nie myślę o tym by klepnąć przed telewizorem i oglądać serial....

W końcu nadeszła godzina siódma, a ja stwierdziłam, że jednak nie chce mi się spać, więc wrócę również na rowerze z opcją ewentualnego złapania pociągu na którejś z kolejnych stacji.

Moje koła kierowały się do wyjazdu z Katowic. Po drodze magiczne osiedle:  
Nikiszowiec


 

Uwielbiam osiedla robotnicze!
 Chodzi tu o warstwę wizualną (familoki) oraz tę społeczną, która de facto teraz jest historią - mieszkańcy Nikiszowca to już nie robotnicy, którzy swoje potrzeby zaspokajają wewnątrz osiedla...Jak to było pierwotnie. Na początku XX wielu Emil i Georg Zillmanowie zaprojektowali robotnicze osiedle, które jak najlepiej miało służyć jego mieszkańcom. Poza funkcjami mieszkalnymi miało za zadanie zaspokajać również inne potrzeby zamieszkujących je ludzi. Zbudowano, więc tu kościół, szkolę, pralnię, łaźnię...



Właściwie to Nikiszowiec jest teraz modny. I bardzo dobrze! Jest to miejsce unikatowe. 
Pierwszy raz byłam tutaj w 2013 roku (oczywiście na rowerze!). Wtedy miejsce to trochę skradło moje serce...Również wtedy zwiedzałam dział Muzeum Historii Katowic usytuowany na tym osiedlu. Ciekawy!


Naprzód Janów - ponoć najbardziej śląski ze śląskich klubów...
Powstał w 1920, jako klub piłkarski. 30 lat później pojawiła się również sekcja hokejowa.


Kopalnia Wieczorek.


Wyjeżdżam z Katowic.


Piękny poranek w Mysłowicach.

 

 A potem było źle...Zachciało mi się spać. Stwierdziłam, że wsiądę w pociąg na najbliższej stacji. W Jaworznie dworca kolejowego nie zlokalizowałam...Potem, gdy patrzyłam na rozkład to miałam trochę czasu do pociągu, w związku z czym, lepiej już było jechać niż czekać, bo wtedy to na pewno bym zasnęła...


 Po drodze jeszcze spotkanie rodzinne (ja w półśnie..)


Jak przyjechałam to poszłam spać, a kilka dni później: powtórka...Chciałam ujarzmić złe Jaworzno...I tym razem nie błądzić po nim. Troszkę błądziłam...A to wszystko przez ten znak, który tyle komplikuje, utrudnia i wydłuża...
Zakaz jazdy rowerem.


Włączamy Myslovitz...


...a następnie Miuosha.


To było takie magiczne, gdy jechałam sobie po Katowicach, było około godziny czwartej rano, a na słuchawkach: 

"Stań ze mną na jednej z tych ulic
Jakąś godzinę przed świtem
To ten moment definiuje moją ciszę.."


Pomijając, że jest to dobry "katowicki" kawałek, to akurat była godzina przed świtem..

Wielkanocna owieczka.


Tym razem powrót odbył się pociągiem, bo następny dzień nie był dniem wolnym.



Komentarze

  1. Fajny pomysł na jazdę. Pewnie zdecydowanie mniejszy ruch niż w dzień. Ile czasu Ci zajęła ta trasa? Ja w nocy czasem jeżdżę do/z pracy, ale tylko 20 km. Ciekawi mnie jak ze spaniem, czy nie męczy :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja jestem przyzwyczajona do nietypowej pory snu, więc dla mnie dojazd nie jest męczący. Gorzej było jak właśnie raz dojechałam i wracałam..Wtedy brak snu męczył...Co do tego ile ciężko to określić - zależy ile w Jaworznie błądzę. Coś ponad 3 godziny. Ostatnio 80 km na trasie Shegini-Lwów zrobiłam w jakimś zawrotnym (jak na taki rower), bo trochę strasznie tak w nocy samej na Ukrainie...Wtedy nie ma zmęczenia...

      Usuń
  2. Cześć :)
    Ja raz zrobiłem sobie taki wypad po całym normalnym dniu życia.
    Wyjechałem o 3 do swojego biura, bo przed urlopem musiałem jeszcze zostawić laptopa.
    Cała wycieczka max 70km.
    W biurze wypiłem herbatę i jeszcze całkiem nieźle się czułem, więc powrót do domu...
    Po przejechaniu 10-15km zacząłem po prostu przysypiać na rowerze - niesamowite przeżycie ;)
    Myślałem, że takie coś może się tylko przydarzyć w ciepłym samochodzie a nie pedałując na rowerze :D
    A jednak. Musiałem na moment się zatrzymać.
    Człowiek w takim stanie to nawet myśli czy nie położyć się na chwilę pod krzakiem :D
    Ale stwierdziłem, że to chyba jednak nie najlepszy pomysł i że może jednak jakoś dam radę pojechać jeszcze te 15km :D

    Jakbyś się zbierała do Wwy to daj znać wcześniej na mqrcin tlen pl
    Może uda nam się złapać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej. Ja nie znoszę jeździć niewyspana...Jadę wtedy tempem babcinym...i nie mam z tego radości...Właśnie teraz mam parę dni wolnego i myślałam, że ogarnę 3 dni na Warszawę, ale chyba nie da rady i strasznie nad tym ubolewam, bo dawno nie byłam (..i nigdy na rowerze..), a lubię to miasto.

      Usuń
    2. To byłby najgorszy moment, bo od soboty nie ma mnie prawie 2 tyg.
      Jak można lubić jak się nie było? :P

      Usuń
    3. No to dobrze, że nie nie udało mi się teraz..Ale to nie jest tak, że na mojej mapie istnieją dla mnie tylko te miasta, do których dotarłam o sile własnych nóg...W Warszawie ja bywałam (..zawsze pociągiem..) i trochę znam miasto..

      Usuń
  3. Masz profil na http://zaliczgmine.pl ?

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Korona Gór Polski cz.10 - Ślęża (718m npm)

21, 22 lutego 2018 Rozgrzana izraelskim (palestyńskim) słońcem postanowiłam pewnej nocy wsiąść w pociąg do Wrocławia, by mimo niebotycznych mrozów zdobyć kolejny szczyt z Korony Gór Polski - Ślężę. Zastanawiałam się, czy dam radę, czy nie zamarznę, ale mam taki okropny problem, że nie znoszę monotonii, nudy, tych samych tras. Zwłaszcza, gdy wracam z miejsc, w których kipiało od wrażeń, nowości, emocji. A tak było w Izraelu/Palestynie...Ale o tym nie tutaj...Postanowiłam, że muszę gdzieś wybyć. Zewnętrzne warunki spróbuję pokonać. Co z tego wyjdzie zobaczymy. Wsiadłam w nocny pociąg jadący 5 godzin. Pośpię...Choć w pociągu, choć 5 godzin. Zawsze coś. Nie pospałam nic...Zainfekowana rowerową przygodą do szpiku kości myślałam o kolejnej wyprawie - gdzie. W zasadzie to wymyśliłam sobie pewne miejsce, które zaczęłam czuć wewnętrznie mocno, jednak czy zewnętrznie jest to wykonalne? Chyba nie...Tak, czy siak zamiast spać zajęłam się grzebaniem w Internecie, gadaniem ze znajomymi na ten t

"Nad morze" cz.1 - Kraków-Gdańsk

 Moja najdłuższa przejażdżka rowerowa w 2014 roku to wycieczka z Krakowa na Hel. W ciągu 9 dni (dojazd + pokręcenie po okolicy) przejechałam 1087 km, więc dystans w stosunku do czasu nie jest obłędny, ale sama wyprawa w jakimś sensie była. Było to 9 dni w ciągu, których byłam odcięta od wszystkiego. Nie liczyłam czasu - dni odmierzałam "ostatnio spałam w...,wcześniej w...". Kilometrów też nie liczyłam, bo pierwotne wobec dystansu było zwiedzanie miast - w paru byłam po raz pierwszy, do kilku innych mam sentyment, więc chciałam w nich dłużej zostać. Zasadniczo była to wyprawa "na dzikusa", czyli bez planu, jedynie z celem. Nie miałam zaplanowanego żadnego noclegu, co spowodowało parę stresowych sytuacji, ale zawsze wszystko się dobrze kończyło (nawet, gdy raz noclegu nie znalazłam...). DZIEŃ PIERWSZY - 150 km Ruszyłam niewyspana...dziwną trasą - przez Dolinki Krakowskie, czym zdecydowanie nadrobiłam, gdyż nie dało się tam jechać zbyt szybko. Kierowałam się

Korona Gór Polski cz. 8 - Lackowa (997 m npm)

16 sierpnia 2017   Wstałam rano. Ruszyłam na dworzec. Jak zwykle nie spałam długo. Za mało. Cóż...Pasja wymaga poświęceń. Dla pasji można dużo - żeby tylko coś przeżyć...coś zobaczyć...gdzieś być...Może sprawdzić siebie? Wsiadłam w pociąg. Bilet kupiłam u konduktora, bo jak zwykle byłam późno na dworcu. W ostatniej chwili. Wystarczyło czasu tylko na to, żeby ruszyć na peron. Wysiadłam w Starym Sączu. Z moich obliczeń wyszło, że stąd najszybciej będzie na szlak. Chyba nie poszła dobrze mi ta matematyka... I woke up early in the morning. I did not sleep long. Too short. Ech...I went by train to Stary Sącz - it is close to the trail. I thought that is the best to leave the train there, but I think that I was wrong... Jednak trzeba do Nowego Sącza. O mało nie zostałam potrącona. Pan nie widział, bo to nie ścieżka rowerowa, to chodnik. Ścieżki nie ma, sprawdzam trasę, więc jadę chodnikiem wyglądającym, jak ścieżka. Mam wątpliwości, czy to oby nie ścieżka. Nic się nie stało