Przejdź do głównej zawartości

Błotna kąpiel w Paśmie Barnasiówki - 2 marca 2016

2 marca 2016

Pasmo Barnasiówka znajduje po zachodniej stronie Myślenic. Dojechaliśmy tam samochodem, żeby "nie tracić" czasu na dojazd na rowerze - miał być górski lub może raczej "wzniesieniowy" (bo pasmo to jest niskie - najwyższy szczyt: 566 m n.p.m.) wypad. Tylko czas "straciliśmy"...
Primo: obsuwa czasowa samego wyjazdu (a i tak byłam niewyspana...).
Secundo: poszukiwanie miejsca parkingowego, a potem sklepu.
Terto - najgorsze: mój licznik nie liczy...Poprawianie czujnika, kombinowanie etc...Btw, źle mi jest, jak ten sprzęt nie działa...

W tym sezonie (czyli na samym początku stycznia, bo sezon trwa cały rok) kupiłam licznik bezprzewodowy. Wcześniej zawsze jeździłam z przewodowym. Pod koniec 2015 roku kabelek się zerwał. Przebolałam tę stratę, bo miałam go ok. 15 miesięcy - naliczył ponad 15 tysięcy km. (Może powinnam obarczyć kosztami nowego licznika kolegę, który montował..?)...Nie była to taka pierwsza historia w moim życiu, więc skłaniałam się ku takiemu bez kabelka...Ostatecznie właśnie taki kupiłam, ale...
- nie zawsze od razu łapie sygnał;
- w czasie tych strasznych mrozów, które dopadły Polskę w styczniu, pomimo których ja jeździłam, on nie działał;
- dziś też było coś nie tak, ale to się wyjaśniło już pod koniec pasma wzniesień, kiedy mówiłam, że w takim razie montuje drugi, taki "zwykły" za 20 zł - nie żadnej renomowanej firmy. 
Aczkolwiek kwestia renomy firmy też nie zawsze odnosi się pozytywnie do jakości produkowanego przez nich sprzętu (szczególnie, gdy jest specem od rowerów, a nie akcesoriów do nich). Technicznie parametrów nie podam (takie rzeczy można znaleźć na stronie producenta), ale jeżdżę w każdym warunkach, więc od strony funkcjonalnej mogę dużo napisać, jak co w jakich warunkach funkcjonuje, kiedy dany sprzęt mnie zdenerwował swoim nie działaniem, jakie warunki go unicestwiły...
Miałam liczniki 3 firm (3 razy tej samej). To jest mój pierwszy bezprzewodowy.
  
Wjeżdżamy na żółty szlak.



Droga prezentuje się..ładnie. Czy taka będzie cały czas..?


 Nie!


 Przeprawa (możliwa tylko piesza) przez błoto...





Moje hamulce to, jak widać typ: V-brake, bo gdy kupowałam rower nie było ramy w odpowiednim dla mnie rozmiarze z tarczowymi, a ja nie chciałam czekać (nienawidzę czekać!). Wyszłam z założenia, że tarczowe nie są mi potrzebne. Nie jeżdżę super często i super hardkorowo po górach, więc nie widziałam funkcjonalnej konieczności, żeby czekać na sprowadzenie roweru (argument 400 zł mniej zadziałał za zakupem od razu!).
Ale jak widać poniżej są plusy posiadania tarczówek...


W moim rowerze trzeba było te chyba 5 kg błota w każdym hamulcu wydłubać patyczkiem...


 Świeciło piękne słoneczko, ale gdzieniegdzie jeszcze czaił się śnieg.



Wynikałoby, że to jest szczyt. 
Barnasiówka?


Oprócz błota, śniegu były ròwnież ogromne kałuże.


Ale mnie jeżdżenie po kałużach cieszy... 


Polana z pięknym widokiem.



Śliskie korzenie też mogą trochę utrudnić...


Przy dość stromym zjeździe musiałam zejść. Tym bardziej, że ja byłam z "umarłym" hamulcem (tym "ważniejszym")...



Takie przeszkody na drodze...


Wyjechaliśmy nad przyjemnym zalewem w Sułkowicach.



Pan karmiący kaczki bardzo zachwycał się tym miejscem, mówiąc, że zwłaszcza w lecie dużo ludzi spędza tutaj czas. Jego córka chyba zachwycała się..mną...Tak z podziwem patrzyła właśnie na mnie taką z błota...Potem mówię to do mojego kompana. A on: Widziałem...
Zażartował (?) potem, że pewnie dziewczynka wyciągnie rower, bo: Chcę być taka jak ona...
Tak a'propos polecam: Najpierw silne, potem śliczne.




Potem dwie  miejscowości...



...i Myślenice. 


Powrót do domu z brudnym rowerami... 

Komentarze

  1. Wreszcie góral miał okazję pohasać w terenie po błocie, a nie ciągle te asfalty i asfalty ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. A jak ten drugi rower z tarczówkami się sprawował? Błoto nie zapycha tarczówek?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nie aż tak, jak V-brake'i...wychodzi na to, że czasami lepiej poczekać...

      Usuń
  3. No to sobie zmień na tarczówki. Daj go do serwisu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie dawno dałam do serwisu, żeby zmienić na nowe V-braki...Nie jeżdżę aż tak dużo po takim błocie, jak było tu...Raz na sto lat wygrzebię to błoto a potem umyję (choć tego nie lubię...i dlatego może warto było poczekać jednak). Ogólnie V-braki dla mnie są ok. Chodziło o to, że jak ktoś zamierza jeździć dużo w terenie o każdej porze roku, na każdym podłożu, przy każdej pogodzie to jednak polecam tarczówki. Jakby się ktoś wahał...Choć teraz się kupuje takie od razu w sumie...

      Usuń
    2. V-braki podopno są lepsze na podróże, bo je łatwiej naprawić. Tarczówki są bardziej skomplikowane.

      Usuń
    3. Widzę, że macie sprytny sposób na "bidony rowerowe". Polecam koszyk na butelki https://www.topeak.com/global/en/products/adjustable-cage/205-modula--cage-xl sprawdza się idealnie na wypray.

      Usuń
  4. Bardzo fajny wpis. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  5. Super artykuł. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Korona Gór Polski cz.10 - Ślęża (718m npm)

21, 22 lutego 2018 Rozgrzana izraelskim (palestyńskim) słońcem postanowiłam pewnej nocy wsiąść w pociąg do Wrocławia, by mimo niebotycznych mrozów zdobyć kolejny szczyt z Korony Gór Polski - Ślężę. Zastanawiałam się, czy dam radę, czy nie zamarznę, ale mam taki okropny problem, że nie znoszę monotonii, nudy, tych samych tras. Zwłaszcza, gdy wracam z miejsc, w których kipiało od wrażeń, nowości, emocji. A tak było w Izraelu/Palestynie...Ale o tym nie tutaj...Postanowiłam, że muszę gdzieś wybyć. Zewnętrzne warunki spróbuję pokonać. Co z tego wyjdzie zobaczymy. Wsiadłam w nocny pociąg jadący 5 godzin. Pośpię...Choć w pociągu, choć 5 godzin. Zawsze coś. Nie pospałam nic...Zainfekowana rowerową przygodą do szpiku kości myślałam o kolejnej wyprawie - gdzie. W zasadzie to wymyśliłam sobie pewne miejsce, które zaczęłam czuć wewnętrznie mocno, jednak czy zewnętrznie jest to wykonalne? Chyba nie...Tak, czy siak zamiast spać zajęłam się grzebaniem w Internecie, gadaniem ze znajomymi na ten t

"Nad morze" cz.1 - Kraków-Gdańsk

 Moja najdłuższa przejażdżka rowerowa w 2014 roku to wycieczka z Krakowa na Hel. W ciągu 9 dni (dojazd + pokręcenie po okolicy) przejechałam 1087 km, więc dystans w stosunku do czasu nie jest obłędny, ale sama wyprawa w jakimś sensie była. Było to 9 dni w ciągu, których byłam odcięta od wszystkiego. Nie liczyłam czasu - dni odmierzałam "ostatnio spałam w...,wcześniej w...". Kilometrów też nie liczyłam, bo pierwotne wobec dystansu było zwiedzanie miast - w paru byłam po raz pierwszy, do kilku innych mam sentyment, więc chciałam w nich dłużej zostać. Zasadniczo była to wyprawa "na dzikusa", czyli bez planu, jedynie z celem. Nie miałam zaplanowanego żadnego noclegu, co spowodowało parę stresowych sytuacji, ale zawsze wszystko się dobrze kończyło (nawet, gdy raz noclegu nie znalazłam...). DZIEŃ PIERWSZY - 150 km Ruszyłam niewyspana...dziwną trasą - przez Dolinki Krakowskie, czym zdecydowanie nadrobiłam, gdyż nie dało się tam jechać zbyt szybko. Kierowałam się

Korona Gór Polski cz. 8 - Lackowa (997 m npm)

16 sierpnia 2017   Wstałam rano. Ruszyłam na dworzec. Jak zwykle nie spałam długo. Za mało. Cóż...Pasja wymaga poświęceń. Dla pasji można dużo - żeby tylko coś przeżyć...coś zobaczyć...gdzieś być...Może sprawdzić siebie? Wsiadłam w pociąg. Bilet kupiłam u konduktora, bo jak zwykle byłam późno na dworcu. W ostatniej chwili. Wystarczyło czasu tylko na to, żeby ruszyć na peron. Wysiadłam w Starym Sączu. Z moich obliczeń wyszło, że stąd najszybciej będzie na szlak. Chyba nie poszła dobrze mi ta matematyka... I woke up early in the morning. I did not sleep long. Too short. Ech...I went by train to Stary Sącz - it is close to the trail. I thought that is the best to leave the train there, but I think that I was wrong... Jednak trzeba do Nowego Sącza. O mało nie zostałam potrącona. Pan nie widział, bo to nie ścieżka rowerowa, to chodnik. Ścieżki nie ma, sprawdzam trasę, więc jadę chodnikiem wyglądającym, jak ścieżka. Mam wątpliwości, czy to oby nie ścieżka. Nic się nie stało