Przejdź do głównej zawartości

Kraków - Warszawa na raz! (365 km)

2 dni wolnego to fajnie, by się przejechać gdzieś dalej...Ale gdzie...Jakoś po 18 stałam pod tym znakiem wahając się, w którą stronę uderzyć...


Na wycieczkę rowerową do stolicy miałam ochotę już w zeszłym roku, ale jakoś nie wyszło. Poza tym mówiąc tego dnia, że może wybiorę się do Warszawy usłyszałam, że jest to trochę szalone...No, ale ruszyłam w kierunku tego miasta...


...i tak jechałam z założeniem, że fajnie by dojechać, ale że zobaczę, co z tego wyjdzie...


..zrobiło się całkiem ciemno..


Pytanie, czy mogę jechać drogą, którą jechałam...


Odbiłam na Suchedeniów, potem Wąchock. O 4 rano siedziałam na pustym rynku w Wąchocku...


Następnie z tego rynku odbiłam na Mirzec...


Powoli robiło się jasno...Droga była świetna! Na granicy świętokrzyskie - mazowieckie powitałam wschód słońca (uwielbiam witać wschodzące słońce w trasie!)...Zmieniające się niebo było piękne...W tle wiatraki...Cudownie siedziało się pod tym znakiem i podziwiało to wszystko...


Potem dalej do Radomia...


Radom...


"Śniadanie" w tym mieście...


Miałam cudownie opracowaną trasę na Warkę, a potem prosto do Warszawy, ale nie znalazłam skrętu na Jelenią (moją styraną mapę wyciągałam z 35 razy...), więc ruszyłam ekspresówką...Mogłam...Na znaku 100 km do stolicy...Taką drogą to 3 godziny (nawet na moich grubych oponach), ale ale ale ZAKAZ...Zjechałam i wylądowałam w polach, potem lesie, gdzie był piasek, po którym jechać się nie dało..W tych polach stał jakiś pan (poza tym tylko krowy..), którego miałam pytać, czy dojadę tędy do Warszawy, ale nie pytałam, bo stwierdziłam, że pytanie zabrzmi, co najmniej absurdalnie...Myślałam, że zostanę w tym lesie na zawsze...W końcu wyjechałam do jakiejś wsi..Spotkałam ludzi i oni skierowali mnie w polną drogę, którą miałam dostać się do Białobrzegów...



Mknęłam pośród sadów z jabłkami...


...do Warki.


.Potem już do miasta docelowego...Tempo mimo braku snu miałam całkiem spoko (jednakże trochę czasu zeszło np na ładowanie telefonu na stacji..wcześniej często na jedzenie...), Wyprzedzałam chłopaków jadących, jak się później okazało, z Lublina (jeden na szosówce..)...Btw, droga okropna - tiry mnie tam muskały prawie...i jeszcze wiało...


W końcu (około 16): Siema WWA wita ciebie...


Dystans dojazdu..


Po przekroczeniu granicy miasta zaczęło strasznie padać...
Soft shell mi nawet przemókł (na Ukrainie podczas burzy nawet nie przemókł..ulewa była masakryczna...hektolitry deszczu...), buty i wszystko....Pędziłam czym prędzej na dworzec (powrót miał być pociągiem)...Pędzę, pędzę, a warszawski deszcz ciągle pada...


Na dworcu przebrałam się w ciuchy z sakw, który również były trochę przemoknięte...Najgorsze: butów przebrać nie mogłam...Okropieństwo...Zwłaszcza, że okazało się, że w najbliższym pociągu nie ma miejsc...To może do Katowic...Też nie ma...ale były do Krakowa na pociąg około północy, więc czekałam taka przemoczona na Dworcu Centralnym (głównie w MacDonaldzie ładując telefon, playera...rozmawiając z panem ochroniarzem...jedząc, pijąc kawę...choć początkowo mnie przeraził czas czekania minęło szybko..), bo jeździć po mieście mokra i śpiąca przy niskiej temperaturze nie miałam ochoty...W końcu pociąg się pojawił i....przedział dla rowerów to zwykły przedział gdzie miało zmieścić się 4 rowery (a właściwie 5, bo ktoś sprzedał za dużo - ale dobrze, bo pewnie ja ostatnia kupowałam..) i my...Ostatecznie my (właściciele rowerów) zajęliśmy ten obok...Podróż z tymi bikerami była zabawna tak, że mimo tego, że nie spałam od ponad 30h nie poszłam spać...Wysiadłam i z dworca do domu miałam 10 km i było to najgorsze 10 km trasy, bo było mega mega zimno....

ostatecznie dystans warszawskiego tripu wyszedł: 365 KM


Komentarze

  1. Pełen szacun!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Tyle godzin jazdy, masakra. Ja po 3h snu, a potem piętnastu godzinach w trasie (cały dzień, 212 km + przerwy) miałem dość i dosłownie zasypiałem na siodełku.

    Widzę, że na rowerku pojawiły się sakwy :) Takie wycieczki z przygodami pamięta się najbardziej.

    Pozdrower ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No..Uwielbiam sakwy! Nawet po mieście, jak coś mam załatwić, kupić bla bla to czasami jeżdżę z sakwami. Tylko gubi mnie to czasem, bo wpadam do sklepu nie planując i kupuję dużo ciuszków, bo przecież mam sakwy...Dokładnie nawet, jak w danym momencie nie jest do końca komfortowo to potem zostają fajne wspomnienia...

      Usuń
  2. o. w. mordke. jeza. trzeba byc zdrowo zakreconym ;) podziwiam!
    Fajnie sie to czyta i jest mowtywacja - na takie nocno-poranne eskapady. Niedlugo superksiezyc, wiec okazja by rowerem uciec za miasto.
    Byle pogoda byla wtedy laskawa - na razie nadal jest pod psem

    Pozdrowienia ze stolicy ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I jak tam superksiężyć? Ja wtedy jeździłam oczywiście, ale jakoś niespecjlanie (nad krakowskimi Błoniami oglądałam..)

      Usuń
  3. Pozdrawiam z Radomia, jadłaś śniadanko pod moim blokiem :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Całkiem fajna piekarnia tam jest...W ogóle ja tak już byłam głodna od jakiegoś czasu, ale nie chciałam kupować w sklepie tylko już świeżutko upieczone drożdżówki w otwartej piekarni (bo jak normalnie takie rzeczy jem rzadko, to na wyprawach bardzo lubię..). Pozdrawiam również

      Usuń
  4. To może powinnaś szosówkę zakupić, skoro tak lubisz śmigać międzymiastowo po krajówkach i ekspresówkach z TIRami przyklejającymi się do kierownicy. ;) Mam też nadzieję, że nie uprzedziłaś się do Wawy przez ten deszcz. /zarazek.bikestats.pl

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nie uprzedziłam - bardzo lubię Warszawę. no właśnie planuję kupić, ale w sumie bywa, że po 300 czy 260 (wczoraj) przejechanych km ja jestem w stanie dogonić gości na szosówkach (fajni motywatorzy, tak jak goniące mnie psy...) na tym rowerze

      Usuń
  5. Gratuluję kolejnego wyniku. Jednak następnym razem, przy kolejnej wizycie w Warszawie zapraszam do mnie na śniadanie, odpoczynek, prysznic, ogrzanie się, pogawędkę ... niepotrzebne skreślić.
    Mogę także robić za przewodnika.

    Kontakt do mnie... Robert 602 363 070

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. Niewykluczone, że się odezwę głodna, brudna i zmęczona i skorzystam...A pogawędki z ludźmi dzielącymi moją pasję bardzo lubię. Pozdrawiam

      Usuń
  6. Gratuluję i podziwiam. Czytam od jakiegoś czasu Twoje wpisy. Ja co prawda na swoim góralu przejechałem tylko 300 km, ale za to za dnia (5-22) i też ze zwiedzaniem pobieżnym oraz zdjęciami :)
    Tylko się zastanawiam, bo często martwisz się o baterię, dlaczego nie zainwestujesz w powerbank?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki! No nie tylko...300 km to jest fajny wynik. Ja teraz ostrzę sobie pazurki na 500 na raz bez żadnej drzemki (bo z drzemką już było, ale to było długie, nieplanowane i de facto czas jazdy nie przełożył się na km - na Bałkanach taka akcja; mam nadzieję, że w końcu wrzucę posty z tej mojej największej przejażdżki niebawem..bo coś mi nie idzie, a już ponad 3 miesiące minęły..), ale to za kilka miesięcy, jak noce znów będą ciepłe, bo większą radość sprawi mi taka jazda, bo to ma pozostać przyjemnością przede wszystkim, a nie męczeniem się... Z powerbankiem słuszna uwaga. Po prostu jakoś nie pomyślałam, bo ja rzadko myślę i analizuję mój biking w takich kategoriach tylko to tak wychodzi...

      Usuń
  7. Ta... ten deszcz na końcu i droga, której nie ma :) Skąd ja to znam! Zamiast ładowania telefonu na stacji zabieram powerbank,dzięki nie mu nie muszę się martwić, że mi telefon i tablet siądą. Fajna wycieczka :) Do Wawy jeszcze nie próbowałam dojechać, ale plany mam ambitne ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ostatnio, jak mnie złapał tuż przed Tarnowem, który był celem (choć jakby nie złapał to może byłoby dalej) to pomyślałam, że lepiej trochę trasy w deszczu (choć przemokniętym całkowicie i tak się jest..) niż większość...Więc nie jest aż tak źle (choć w tym momencie zimno..i nieprzyjemnie...)....Właśnie muszę w końcu zaopatrzyć się w powerbank, choć w sezonie zimowym ambitnych planów nie mam, ale może być różnie...Powodzenia w realizacji Twoich!

      Usuń
  8. Kurcze, podziwiam że Ci się chciało ta trasę wzdłuż S7 robić. A na dokładke most w Gorze Kalwarii wśród TIRów :-)
    BTW, zapraszam na http://www.podrozerowerowe.info/index.php?topic=13910 gdzie opracowujemy trase Krk-Kielce-Wawa po bardziej malowniczych i spokojnych drogach.

    OdpowiedzUsuń
  9. Szacunek :) Fajnie, że są jeszcze prócz mnie osoby, które uwielbiają jazdę rowerem :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Jesteś szalona!! :) Podziwiam i zazdroszczę kondycji...ja mogę co najwyżej zrobić niewiele ponad 100 km dziennie na rowerze :) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Korona Gór Polski cz.10 - Ślęża (718m npm)

21, 22 lutego 2018 Rozgrzana izraelskim (palestyńskim) słońcem postanowiłam pewnej nocy wsiąść w pociąg do Wrocławia, by mimo niebotycznych mrozów zdobyć kolejny szczyt z Korony Gór Polski - Ślężę. Zastanawiałam się, czy dam radę, czy nie zamarznę, ale mam taki okropny problem, że nie znoszę monotonii, nudy, tych samych tras. Zwłaszcza, gdy wracam z miejsc, w których kipiało od wrażeń, nowości, emocji. A tak było w Izraelu/Palestynie...Ale o tym nie tutaj...Postanowiłam, że muszę gdzieś wybyć. Zewnętrzne warunki spróbuję pokonać. Co z tego wyjdzie zobaczymy. Wsiadłam w nocny pociąg jadący 5 godzin. Pośpię...Choć w pociągu, choć 5 godzin. Zawsze coś. Nie pospałam nic...Zainfekowana rowerową przygodą do szpiku kości myślałam o kolejnej wyprawie - gdzie. W zasadzie to wymyśliłam sobie pewne miejsce, które zaczęłam czuć wewnętrznie mocno, jednak czy zewnętrznie jest to wykonalne? Chyba nie...Tak, czy siak zamiast spać zajęłam się grzebaniem w Internecie, gadaniem ze znajomymi na ten t

"Nad morze" cz.1 - Kraków-Gdańsk

 Moja najdłuższa przejażdżka rowerowa w 2014 roku to wycieczka z Krakowa na Hel. W ciągu 9 dni (dojazd + pokręcenie po okolicy) przejechałam 1087 km, więc dystans w stosunku do czasu nie jest obłędny, ale sama wyprawa w jakimś sensie była. Było to 9 dni w ciągu, których byłam odcięta od wszystkiego. Nie liczyłam czasu - dni odmierzałam "ostatnio spałam w...,wcześniej w...". Kilometrów też nie liczyłam, bo pierwotne wobec dystansu było zwiedzanie miast - w paru byłam po raz pierwszy, do kilku innych mam sentyment, więc chciałam w nich dłużej zostać. Zasadniczo była to wyprawa "na dzikusa", czyli bez planu, jedynie z celem. Nie miałam zaplanowanego żadnego noclegu, co spowodowało parę stresowych sytuacji, ale zawsze wszystko się dobrze kończyło (nawet, gdy raz noclegu nie znalazłam...). DZIEŃ PIERWSZY - 150 km Ruszyłam niewyspana...dziwną trasą - przez Dolinki Krakowskie, czym zdecydowanie nadrobiłam, gdyż nie dało się tam jechać zbyt szybko. Kierowałam się

Korona Gór Polski cz. 8 - Lackowa (997 m npm)

16 sierpnia 2017   Wstałam rano. Ruszyłam na dworzec. Jak zwykle nie spałam długo. Za mało. Cóż...Pasja wymaga poświęceń. Dla pasji można dużo - żeby tylko coś przeżyć...coś zobaczyć...gdzieś być...Może sprawdzić siebie? Wsiadłam w pociąg. Bilet kupiłam u konduktora, bo jak zwykle byłam późno na dworcu. W ostatniej chwili. Wystarczyło czasu tylko na to, żeby ruszyć na peron. Wysiadłam w Starym Sączu. Z moich obliczeń wyszło, że stąd najszybciej będzie na szlak. Chyba nie poszła dobrze mi ta matematyka... I woke up early in the morning. I did not sleep long. Too short. Ech...I went by train to Stary Sącz - it is close to the trail. I thought that is the best to leave the train there, but I think that I was wrong... Jednak trzeba do Nowego Sącza. O mało nie zostałam potrącona. Pan nie widział, bo to nie ścieżka rowerowa, to chodnik. Ścieżki nie ma, sprawdzam trasę, więc jadę chodnikiem wyglądającym, jak ścieżka. Mam wątpliwości, czy to oby nie ścieżka. Nic się nie stało