Przejdź do głównej zawartości

Mini urlop cz.1 - Kraków-Częstochowa (223 km)

26 kwietnia 2016

Kilka dni wolnego - spakowałam sakwy i ruszyłam gdzieś na rowerze. Na północ, a co dalej - nie wiem, choć jakiś zarys był. Jednak już w momencie późnego wyjazdu domu - ok. 17 -  wiedziałam, że nie ogarnę tego, co nieśmiało mi chodziło po głowie. Jeśli chodzi o ten późny wyjazd to nie mam na myśli późnej pory dnia (bo ja w nocy jeżdżę), lecz o to, że ruszyłam długo po tym, jak wstałam (tracąc kilka godzin energii). Poza tym wolę to zrobić, gdy noce będą cieplutkie. Jest duża różnica między jechaniem kilku stów w temperaturze powyżej 10 stopni, a takiej blisko lub poniżej zera (zwłaszcza, gdy doda się do tego deszcz..). Przy zjazdach jest zimno, przy podjazdach natomiast gorąco. Gdy zatrzymuje się, żeby coś zjeść to ja się trzęsę z zimna, ale wiem, że jak ruszę będzie dobrze, więc nie wkładam nic. Zresztą kwestia wkładania ciuszków - trzeba zdjąć kurtkę, a w momencie, gdy człowiek drży z zimna nie jest to fajna perspektywa...Tak, że wiedziałam, że będzie raczej coś optymalnego, niezbyt długiego, ale co? - w dalszym ciągu nie wiedziałam....


Ruszyłam na Olkusz, przez Trzebinię, czyli trochę okrężną drogą...W sumie nie spieszy mi się nigdzie...



Siedzę sobie z mapą przy kawie:
- Gdzie pani jedzie?
- No właśnie nie wiem
- Ale fajnie!
 W sumie fajnie - taka wolność, że mogę jechać sobie gdzie chcę, nic mnie nie ogranicza, gdzie mi się spodoba tam sobie mogę skręcić, jak tylko będę mieć na to ochotę. Ale...może być też tak, że np. w środku lasu, w środku nocy zacznie się choćby burza...Wiadomo, że większość trasy między miastami to tereny niezabudowane (często lasy) i wtedy nie będzie fajnie...Albo jakieś zwierzę wyskoczy (teraz mijałam dużo w totalnych ciemnościach...ich oczka tak świeciły, a potem najczęściej ukazywało się stado sarenek) albo cokolwiek...Poza tym wiem, że rano sen się zacznie upominać o siebie, ja będę nie wiadomo gdzie, nie wiem, czy z jakąś bliską opcją spania...Ale mimo wszystko: FAJNIE. Uwielbiam takie spontaniczne nieograniczone tripy!
Btw, dlatego jeżdżę z mapą, bo ja lubię tak na bieżąco ustalać, gdzie pokręcę dalej, mając przed oczami większy teren...


Ustaliłam, że jadę w stronę Częstochowy (nie byłam jeszcze na rowerze w tym mieście). Jednak trochę ten Bytom, a następnie coś dalej (co..?) chodziło po głowie...Ale niech będzie - skręcam na Rabsztyn. Wolbrom nie był w planach, ale na mapie chyba była droga widmo...albo przegapiłam skręt...Nie szukam tego skrętu, może być i Wolbrom...


...i Powiat Zawierciański w śląskim. Miało być Zawiercie, ale nie było...Trasa ulegała modyfikacji na bieżąco...Jeśli chodzi o tę część trasy, to jechałam nią jadąc nad morze (trudno - przypomnę sobie te miejscowości...). Aczkolwiek, wtedy odbijałam na Włoszczową to jednak trochę inaczej...


Przypominam sobie np Pilicę...


...i Lelów. 
Przed tą wsią zaczęło padać...Jadłam bułkę siedząc na schodach sklepu w moknącym, pustym Lelowie (grób cadyka odwiedzałam ostatnio). Potem przeniosłam się "pod dach", czyli na przystanek (ale impreza się szykuje w okolicy..), by dokończyć "ucztę", doładować playera i takie takie...
Nie mogłabym mieszkać w małym miasteczku, które w nocy totalnie umiera. Do takiego ostatecznego wniosku (bo już wcześniej tak podejrzewałam...) doszłam siedząc w środku nocy w Lelowie na przystanku z moim rowerem...


W Olsztynie (nie tym mazurskim...) nie byłam na rowerze. Dawno, dawno temu zwiedzałam ten  zamek i bardzo mi się wtedy podobał. W związku z tym teraz żałowałam, że jestem tutaj, jak panują egipskie ciemności...Choć brama była otwarta...Bałam się jednak, że ktoś okrzyczy...Pan stróż w jednej knajpce zerkał, kto to kroczy na zamek z górnikiem na czole i z rowerem...Myślę, że wpadnę tam niebawem, bo planuję przejechać Szlak Orlich Gniazd (turystyczny szlak o długości 163 km), czyli tak trochę ta trasa, ale trochę ciekawiej, bo ze zwiedzaniem po drodze zamków (dość popularna zajawka rowerowa). Sporo z tych zamków już widziałam (ale nie wszystkie). Moja pierwsza kilkudniowa wyprawa rowerowa była właśnie w te tereny. Wraz ze znajomymi (i kuzynem od Korony Gór) dojechaliśmy do Olkusza, tam stacjonowaliśmy i jeździliśmy po okolicznych zamkach (pamiętam Rabsztyn, Będzin, Smoleń, Ogrodzieniec...). Ach...Kiedy to było...? Miałam wtedy 17 lat...Słodkie początki wyprawowe ..."Dzieciaki" wsiadły na rowery i pojechały na kilka dni...Jeśli chodzi o resztę tamtej ekipy to jeżdżą mniej niż ja, ale jednak wciąż uskuteczniają rowerowe wycieczki (w tym też takie kilkudniowe). Tzn nie wiem, jak kolega z Brazylii, który wtedy był z nami...
Tamta wyprawa była bardzo fajna. Spoko było to, że my nie czerpaliśmy inspiracji, czy właśnie czegokolwiek z Internetu, z fanpejdżów ani od nikogo. Jak najbardziej ok jest to, że teraz to jest (sama, jak widać używam rowerowo wrzucając tutaj fotostory, czy udzielając się na forach etc...), ale cieszę się niezmiernie, że moje początki są dalekie od tego. Jak podkreślam często moje "rowerowanie" jest endogeniczne...Nie było tak, że ja się "zaraziłam". W jednym filmiku gościa, który wszystko wie, pada zdanie "trzeba się tym zarazić" - bzdura! Drogi do pokochania bikingu mogą być różne - ktoś, jak np. ja może mieć to w sobie od pierwszego kręcenia (czyli de facto od zawsze) w sobie, a ktoś może to odkryć np. w średnim wieku - jednak i tutaj alternatywa: dzięki komuś  (to "zarażenie") albo sam od siebie, czyli nie jest tak, że "trzeba się tym zarazić".  


Pada i pada i pada wciąż...
Włożę ortaliony...- znów to uliczne show, ale droga niemalże pusta. Właśnie! - ja się czułam, jakbym była jedynym człowiekiem na świecie...Długie odcinki, na których minął mnie jakiś pojedynczy samochód albo wspomniane już stado saren majaczyło między drzewami (dużo odcinków było przez las).


Było troszkę zimno (...w sumie tylko od kilkudziesięciu km padało...mogło od ponad setki...). Na ścieżce rowerowej pojawił się taki motywator..Dwa razy powtarzać mi nie trzeba - pojadę szybko, będę silna i...będę mieć z tego zabawę...


Muszę przyznać, że ucieszyłam się, że już jest Częstochowa (przez te mokre buty, portki, padający deszcz - a to okraszone niską temperaturę), ale złapałam się na tym, że pomimo tych niedogodnych czynników nie jest mi jakoś źle (moje ciało nie cierpi, co więcej dystansu nie czuję...). Czyli: ja chcę lato! Wtedy takie nocne dłuższe przejażdżki to będzie czysta rozkosz (ta była jednak troszkę pobrudzoną).


Wschód słońca w Częstochowie. 
Jadę do centrum według znaków, ale zmylił mnie znak z napisem Center...Czy można by pomyśleć, że Center to niekoniecznie City Center...? Chyba nie...Czy ja jestem głupia..? W sumie zachciewało mi się spać to może byłam...Nagle wylądowałam gdzieś obok rury na polnej drodze, bo chciałam na skróty...Ale wróciłam na normalną drogę i dalej podążam w stronę Center wg znaków...Gdy wylądowałam obok Huty, a potem przejechałam kilka albo więcej km obok hutniczych budynków i znalazłam się na jakimś okołoleśnym terenie to stwierdziłam, że to Center to nie City Center tylko hutnicze...Ależ mnie zrobiła w konia Huta Częstochowa! Ogólnie lubię taki klimat górniczo-hutniczy, ale teraz byłam śpiąca, więc chciałam być już w centrum miasta...Muszę jednak dodać a'propos tego znaku Center, że zastanowiło mnie czemu nie ma wersji po polsku...Lekko podejrzane mi się to wydało...Ale i tak dałam się nabrać...


Miałam ruszyć na Jasną Górę, ale byłam śpiąca, więc zawróciłam...


...i ruszyłam na kawę. Tym razem pięknie umięśniony pan z plakatu zarzucił hasłem motywującym...No dobra - zaczęłam to wytrwam (...nie zasnę...).


Byłam pierwszym klientem (a nawet czekałam na otwarcie, żeby zjeść to tradycyjne śniadanie...). Najgorsze: te przemoczone buty...Zdjęłam...I tak sobie siedziałam na boso z mapą, kawą i frytkami...


Zrobiło mi się lepiej. W sumie to całkiem nieźle się czułam.


Kto to zrobił..? Właściciel, czy jakiś łobuz?


Pojechałam na Jasną Górę.


Jest to najważniejsza destynacja pielgrzymkowa katolików w Polsce, miejsce kultu maryjnego z cudownym Obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej (we wschodniej tradycji Częstochowska Ikona Matki Bożej lub Częstochowska Ikona Bogarodzicy- wyznawcy prawosławia również otaczają kultem ten obraz). 


Ponadto jest to miejsce ważne nie tylko religijnie, ale i historycznie. Chodzi przede wszystkim o potop szwedzki. Szwedom nie udało się opanować klasztoru bronionego przez żołnierzy 
i zakonników pod dowództwem przeora o. Augustyna Kordeckiego. Zresztą...chyba każdy zna "Potop" Henryka Sienkiewicza (trochę zmodyfikowany..) lub chociaż ten Jerzego Hoffmana z przystojnym Danielem Olbrychskim w roli awanturnika - Kmicica. 
W 1994 obiekt oficjalnie został uznany za pomnik historii.


Jest to najbardziej znany klasztor paulinów w Polsce.





Flagi 80 krajów mające podkreślić obecność obcokrajowców w sanktuarium.


Nie szukałam swym wzrokiem, ale jednak sama rzuciła się w oczy...


Za mną Dom Pielgrzyma. Mogłam iść spać tylko...nie chciało mi się teraz.


Rodzice Jana Pawła II.





Po opuszczeniu sanktuarium udałam się do Parku Staszica znajdującego się tuż obok.


Niestety była taka godzina, że muzeum było zamknięte. Mogłam tylko przeczytać, co tam można zobaczyć (transport poziomy: lokomotywy, tabor górniczy, ładowarki oraz elementy pionowego: fragment klatki szybowej). Muzeum to należy do Szlaku Zabytków Techniki Województwa Śląskiego http://www.zabytkitechniki.pl/ , który też chcę rowerowo ogarnąć (w Muzeum na Nikiszowcu 3 lata temu wpadły mi do rąk ulotki a'propos szlaku i tak myślę o tym, ale najczęściej jestem na Śląsku w tych miastach, gdzie znajdują się obiekty należące do szlaku, o dziwnych porach...).


Obserwatorium Astronomiczne.




Cudowna Halina Poświatowska!
Poetka urodziła się w Częstochowie. Tematyka jej wierszy: miłość i śmierć...Czyli poezja pełna emocji. Piękna.
Mówią, że była buntowniczką, która była przeciwko niesprawiedliwej rzeczywistości, ale jednocześnie optymistką, która cieszyła się każdą chwilą uwieczniającą w poezji bohaterskie kobiety, pragnące miłości i świadome swej przemijalności.

  
 moje serce jest władcą absolutnym ach jak ono się panoszy
przesłania mi cały świat

zagłusza plusk fontanny
szybsze od skrzydeł gołębia
przysiada na parapecie

potem długo patrzy w dół
z ósmego piętra
i cieszy się widząc małość ludzi
i własną wielkość

Ps. Trochę ironia...Trochę, bo moje serce jest dla mnie władcę absolutnym..



A'propos roweru i w ogóle..

kiedy kocham
to kocham
to wiem, że kocham
całe moje ciało oddane miłości...

bez ciebie
jak bez uśmiechu
niebo pochmurnieje
słońce
wstaje tak wolno
przeciera oczy
zaspanymi dłońmi
dzień




Inny znany mieszkaniec miasta, znany z roli szlachetnego rozbójnika Janosika oraz komendanta w serialu 13 posterunek - Marek Perepeczko.








Częstochowski mural.



Cyganeczka grająca na akordeonie. 
Profesja się feminizuje...Na razie przeważają w niej reprezentanci płci męskiej.




Poszłam na targ. Lubię odwiedzać targi będąc w innych miastach, gdyż jest to ważna przestrzeń publiczna w każdym mieście. Poza funkcjami handlowymi spełnia także te społeczne (integracja mieszkańców, przekaz informacji - w tym ploteczek etc.), lubię choćby pobieżnie tak sobie to ogarnąć. Jednak wizyta na tym częstochowskim targowisku spełniła także te funkcje czysto handlowe - kupiłam pamiątki z tej wycieczki (nieduże - trzeba do sakwy spakować, raczej takie  funkcjonalne).
.


  
 Udałam się na dworzec, żeby wrócić do Krakowa, ale pociągu do tego miasta nie ma...Sprawdziłam, gdzie odjeżdżają pociągi, wszak mam wolne dni. Nie muszę wracać. Otworzyłam mapę. Wrocław, Łódź, Opole, Kielce? W każdym z tych miast byłam już na rowerze. Nie mam na nie ochoty. Jadę więc do Katowic i stamtąd wrócę do Krakowa.
 


W Katowicach wypiłam kolejną kawę z rozwiniętą mapą. Na rozkładzie zobaczyłam, że jedzie pociąg do Bielsko-Białej. Stwierdziłam, że podjadę tam, a stamtąd przejadę sobie w góry. Mały odcinek, więc mimo niewyspania będzie ok. W pociągu trochę się zregenerowałam półsnem. Aczkolwiek jakiś pan zagadywał. Pokazywał rower syna, swoje sprzęty survivalowe, ręcznie robione kubki...Ciekawe, ale ja byłam taka śnięta. Bardzo lubię słuchać historii ludzi, ale zawsze coś - albo muszę jechać, albo jestem właśnie w takim stanie, że tak nie do końca chce mi się gadać...W ogóle pan wracał rozprawy, na którą pojechał bez syna, a teraz jechał z małym słodziakiem...
- Bedziesz jeździł tak, jak pani?
-Nie...
I jadł sobie pączka patrząc w okno...
Chyba to moje zmęczenie go zniechęciło albo...brudny rower.




Wysiadłam i jadę znów w deszczu. Pytam jakiegoś gościa ile do Szczyrku. Około 20 km
- Jedziesz..? - zapytał z takim uśmiechem...Chyba chodziło o tę pogodę...20 km to nie dużo. Wcześniej musiałam znów zjeść w moim ulubionym podczas tripów przybytku...




Padało coraz bardziej. Głupia ja nie uderzyłam w pierwsze miejsce, gdzie zobaczyłam napis: Noclegi. W Szczyrku szukałam miejsca, które znalazłam w necie (tanio). Nie znalazłam...Pada coraz mocniej. To potem już pytałam gdziekolwiek, nie ma miejsc, dziś nie wynajmują. Było mi coraz zimniej. W jednym miejscu tak fajnie buchnęło ciepło z wewnątrz - Ach...Marzenie...Ale niby nie ma miejsc...Szukam dalej...Nagle: zaczął sypać snieg, taki konkretny (pod koniec kwietnia..?). Wtedy myślałam, że zamarznę (taka przemoczona od kilkunastu godzin, 30 bez snu i jeszcze to białe i mokre atakujące mnie z nieba..)...W końcu skręciłam gdzieś, gdzie miejsce było. 
- Ile?
- 45 zł (ucieszyłam się, że nie dużo). Ale jak jedna osoba to 70 zł. 
 - Nie dało by się coś taniej? 
- Nie. 
- Dobra. Ja zamarzam...




Wpadłam do pokoju, zdjęłam mokre buty, legginsy (tułów był ok - softshell nie przemókł) i wskoczyłam pod kołderkę. Leżałam tak w pozycji embrionalnej...Zasnęłabym, ale przydałoby się wziąć prysznic, iść do sklepu, żeby kupić coś do jedzenia...Więc po prostu dochodziłam do siebie pod tą kołderką...Najgorsze: kaloryfer zimny...W końcu się zmusiłam, żeby wstać i wyjść na zewnątrz (w tych mokrych butach...). Wypiłam 2 gorące kubki, żeby ogrzać ten biedny organizm, ale potem zimne piwo, więc następnie musiałam jeszcze gorącą czekoladę...
Zapytałam o ten zimny kaloryfer - chciałam wysuszyć rzeczy, bo przerażało mnie, że jutro będę śmigać w takich mokrych...Włączyli. W końcu mogłam iść spać...Co jutro...? Zobaczymy...

DYSTANS: 223 KM

Komentarze

  1. Kobieta na rowerze scott nie jest taka chuda laska jak ty dlatego nie ma tyle km. ale za to jak się potrafi lansować! O Bennym już ci kiedyś napisałem. Trzymaj kurs oby tak dalej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciekawe, czy Benny startował też do tej kobiety...Rower ma (ale chyba też rodzinę), lansować się umie i lubi...I jedno i drugie z tych, co potrzebują pochwał, a krytyki nie lubią...Byliby idealną parą!

      Usuń
    2. Ciekawe gdzie Twoja połówka. 30 na karku, a tu chłopa nie ma. Z Twoim zamiłowaniem do ekstremalnej jazdy, chyba powinnaś szukać mężczyzny biorącego udział w Ironman triathlon. Ciekawe czy dała byś radę dotrzeć do mety.

      Usuń
    3. Skąd wiesz, że nie ma? "Znasz mnie dziś na tyle na ile Ci pozwolę"...Nie wciągniesz mnie w dyskusję na ten temat. Ucieszę Cię - nie dałabym, bo...nie pływam, jak ryba (a to składa się z 3 dyscyplin, nie..? Oprócz niemal codziennego bikingu, prawie codziennie biegam po ekstremalnym terenie, więc jestem wytrzymała - od dzieciaka byłam, ale to pływanie...zdecydowanie musiałabym podszkolić, a...nie bawi mnie to, więc po co..?).

      Usuń
    4. Pisałaś, że szukasz męża:-P W nic Cię nie będę wciągać. Po to by się sprawdzić. Taki Ironman triathlon to mega wyzwanie.

      Usuń
    5. A no tak pisałam, że może KIEDYŚ "pomyślę, by po ich stronie być"...Przecież ja jeżdżę tyle, bo szukam męża w różnych miejscach i słucham sobie Reni Jusis "Kiedyś Cię znajdę"...Inaczej: z moim zamiłowaniem do krytyki i kpienia to musiałby być ktoś z dużym dystansem do siebie...Bo mąż to znaczy, że chyba na zawsze, nie...?

      Usuń
    6. Jak dobrze trafisz, to i będzie na zawsze. Nie koniecznie jego będziesz krytykować. Będziesz w dzień w dzień przychodzić z pracy i mu będziesz opowiadała jacy to ludzie są. Będzie prawie jak Twój blog i czasem nawet przytaknie i zamruczy jak będziesz mówiła. Gdy się już wygadasz, będziesz happy jak każda dziewczyna. Bo tak bardzo lubicie mówić, mówić i gadać.

      Usuń
    7. A to ja mam takiego, któremu opowiadam "jacy to ludzie są"...Czyli powinnam wyjść za niego za mąż...? Co do happy - jedno z moich imion (oficjlanych!, nie tylko nick) nie od parady...

      Usuń
    8. Mnie się pytasz? To Ty powinnaś wiedzieć czy to ten odpowiedni na całe życie.

      Usuń
    9. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    10. Czy Twój przyszły mąż powinien jeździć na rowerze czy Ci to obojętne?

      Usuń
    11. Obojętne. Tylko...czy by puszczał..? To jest trudniejsza kwestia...

      Usuń
  2. Świetnie się czytało Twój post! Ach lubię Twój sposób patrzenia na świat. Twarda z Ciebie dziewczyna! No i przestałaś pozować Dorotko, w końcu normalne foty ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to miło mi. Tylko..w sumie nie wiem, czy nie ironizujesz (trollujesz..). Ja i tak nie wiem, które foty nie były normalne...Już nie wiem, co jest "normalne", a co nie (w różnych aspektach życia...).

      Usuń
    2. Oj jest ich trochę, aczkolwiek mogę się mylić. Dla innych mogą być normalne. Trollować nie zamierzam już.

      Usuń
  3. wszystko pieknie ale pisanie o tej pani ,ze : nie jezdzi za zbyt dalekie tripy , nie ma szalenstwa , blado wypada przy mnie rowerowo ?? tez nie do konca elegancko :) moze akurat nie jest w stanie jezdzic wiecej z roznych powodow .
    a poza tym to lubie Twojego bloga :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie podkreślam, że nie oceniam, bo wiem, że powody mogą być różne. Tylko robienie z siebie takiej rowerowej bohaterki (był taki post z zimy: "nie mówcie, że kobieta Was przegania.." - coś agresywnego w tym było, mnie aż zakuło w "oczy") przy tym co robi, pisanie o szaleństwie jest zwyczajnie w świecie zabawne i nijak ma się do tego co pokazuje. Z tym blado właśnie chodzi o to, bo niestety, ale obiektywnie tak jest. Ja np siebie nie postrzegam jako szalonej etc, bo dla mnie to wszystko jest normalne (tak, jak normalne jest dla mnie jedzenie 2 tys kalorii na raz, koleżanka mi uświadomiła, że nie, że przeciętna kobieta nie zjada całej paczki makaronu na raz...) Tzn. uważam, że szalone było Sarajevo-Novi Sad-Tompa - 2 wschody słońca na różnych granicach, bo to już normalne nie było...Porównaj sobie to z jej wycieczkami do lasu i czy nie mam racji...? Skromna na siłę nie jestem, ale też nie gloryfikuję siebie, a ona to robi. Moim skromnym zdaniem u niej jest przerost formy nad treścią. Ja nie mam takich "jazd". Robię co lubię, tak jak lubię i uwielbiam o tym mówić i pisać. Tyle. Oczywiście może robić, jak chce, ale chamstwo mnie zawsze kłuło i kluje w oczy, mózg i duszę. Tak, że myślę, że przy ocenie jej chamskiego zachowania wobec mnie nie było nic nieeleganckiego (tym bardziej, że ja z moją wiarą w ludzi myślałam, że się ucieszy, że może z kimś merytorycznie pogadać). A teza, że jest zazdrosna, że widzi we mnie "konkurentkę" (ja wciąż nie wiem w czym) może być w ogóle błędna, ale tak mi się wydaje (normalne, że człowiek sobie racjonalizuje takie dziwne zachowanie) i to wyraziłam. No...To bardzo mi miło. Pozdrawiam.

      Usuń
    2. Dużo spalasz, więc to normalne, że zjadasz paczkę makaronu. Ja w pracy robię sobie kanapki z 5-8 warstw i się dziwnie patrzą na mnie. Twierdzą, że mam tasiemca. Ta typiara chyba nigdy nie używała Garmina lub Stravy. Zobaczyła by, że jej wyczyny to nic nadzwyczajnego. Takie dystanse to robią po pracy lub przed pracą. Zwyczajnie sieje propagandę rowerową.

      Usuń
  4. Pociąg do Krakowa jest ze stacji Częstochowa Stradom. Ale w sumie chyba nawet lepiej wyszło jak wyszło, wpadło kilkadziesiąt kilometrów i oczywiście moc wrażeń.

    PS. Fajny mural

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za info! Będę wiedzieć następnym razem, jakby coś. Ale faktycznie - dobrze wyszło, że teraz nie wiedziałam.

      Usuń
  5. Często przeglądam twoje relacje - masz specyficzny, ale jednak swój własny styl - zarówno podróżowania, jak i opisywania. :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Również czytam regularnie Twoje relacje, zazdroszczę znalezienia w sobie motywacji do wycieczek w każdą pogodę, podziwiam kondycję, ale podobnie jak kolega wyżej uważam, że te wtręty na temat jakiejś "Pani na rowerze marki Scott" - nie zaryzykowałem odmiany nazwy tej marki - są niepotrzebne. Ale to oczywiście subiektywne postrzeganie, w końcu Twój blog - Twoje prawa.
    Pozdrawiam Alkir
    P.S. Książkę powoli czytam, powoli bo jak na razie nie wciągnęła mnie tak jak się spodziewałem. Ale z książkami tak bywa, czasami dopiero za drugim razem okazuje się tą jedną z najlepszych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło mi.Dzięki.

      W sumie to marki ja nie podałam (ale niektórzy się domyślili - w sumie zdaję sobie sprawę, że trudno nie było..), bo jak piszę chodziło mi tylko o zjawisko, jak ktoś wspomniał "lansowania się" nawet kosztem braku kultury, chamstwa etc. Ta pani i tamta firma to reprezentują całą sobą i uważam, że jest to strasznie żałosne. Zdaje sobie jednak sprawę, że według niektórych żałosne są wtręty o tym, ale ja piszę (..mówię..) w sposób ekstrawertyczny i jakoś tak się "wypsnęło" a'propos klimatu poezji Poświatowskiej (w sumie dziwne trochę...Jak ma się piernik do wiatraka..? Sama nie wiem...). Akurat podczas tego tripu "rozegrała się akcja"...Przykro mi było, bo ja wierzę w pozytywne nastawienie ludzi (zwłaszcza, gdy to podkreślają ciągle, jak ta jakaś pani) i..często ponoszę klęskę. Paradoksalnie uważam tak, jak Ty, że niepotrzebne. Jednak widocznie miałam ochotę wyżalić się i przyznaję - wykpić tą jakąś panią, bo jej teksty "nastolatki z portalu" mnie zwyczajnie bawią (Ciekawi mnie co ona czyta...? Zbyt wysokich lotów literatura to, to nie jest...Taka na poziomie podkreślanego ciągle przez nią swojego "szaleństwa" - wiem, że może chamsko to brzmi, ale nie mogłam się powstrzymać. Problem ze mną jest taki, że jak nie mogę się powstrzymać, to się nie powstrzymuję. W końcu nikt nie będzie tu zaglądał, ani czytał tego...).

      Mnie książka przeniosła w jugosłowiański świat Tity (taki "ludzki", nie naukowy). Patrzyłam na świat oczyma tego chłopca, zazdrościłam mu tej słodkiej naiwności, dziadka Slavko...Niestety potem chłopiec dorósł, Jugosławia się rozpadła kreując pewne wydarzenia, których ja ogarnąć nie mogę (że "europejski świat" na nie pozwolił). Świetna sprawa - Stanisic kilka razy mnie rozbawił. Biorąc pod uwagę, że jest to książka o smutnych wydarzeniach - jest to coś niesamowitego. W kinie również szczególnie cenię sobie komediodramaty - dlatego uwielbiam Kusturicę i jego "Underground".
      Pozdrawiam

      Usuń
    2. ...oj tak, "Underground" to niesamowity przekaz. Kiedyś zajechaliśmy grupą kilkunastu osób (motocyklami) do knajpki w małym miasteczku (wsi?) gdzieś w Serbii, w drodze do Czarnogóry. Ni stąd in zowąd pojawiła się kilkunastoosobowa orkiestra która grała nam dłuższy czas utwory jakby żywcem wyjęte z filmów Kusturicy, a na koniec "Kałasznikowa". To było niesamowite, okazało się, że taki Bregovic mieszka tam chyba w każdej wiosce?!! Napiszę szczerze: koncert Bregovica w Operze Leśnej w Sopocie był dla mnie wydarzeniem, ale to granie gdzieś w Serbii, do talerza szopskiej i ichniego piwa to było MEGA przeżycie, coś co pamięta się znacznie dłużej.
      P.S. Ty miałaś problemy przez Kosovo, my przez chęć jazdy do Czarnogóry, która wtedy oddzieliła się od Serbii. Dumni Ci Serbowie.
      pzdr Alkir

      Usuń
    3. Super to musiało być! Zazdroszczę! Czy to byli Cyganie? Bo oni grają niesamowicie! Energia nie z tej ziemi. Coś w miarę podobnego przeżyłam po koncercie rumuńskiego zespołu Zuralia Orchestra (próbka ich grania: https://www.youtube.com/watch?v=vm9CYhS1ZoM). Grali oficjalny koncert na krakowskich Błoniach - było super, ale nieoficjalne afterparty to była magia! Siedziałam sobie ze znajomymi, z Cyganami z całej Europy i z tym zespołem, a oni nagle zaczęli spontanicznie grać na żywo, wskakując na stół z tymi swoimi instrumentami. Najpierw siedziałam urzeczona zjawiskiem, a potem wraz z innymi zaczęłam tańczyć, bo nogi same się rwały. Byłam na wielu różnych koncertach, ale to przerosło wszystko (też grali Kałasznikova - utwór ma moc!).

      Dumni! ..i "kontrowersyjni" (Milosevic, czy niedawno osądzony - moim zdaniem za nisko - Karadzić; Princip jako bohater narodowy etc.), ale jest coś fajnego w ich patriotyzmie (czasami idącym jednak za daleko). W sumie jest to wszystko smutne, skomplikowane, zrozumieć się tego chyba nie da, ale też jest coś fajnego w takim aktywnym doświadczaniu tego "bałkańskiego kotła" (czy to moje problemy przez Kosovo, czy Twoje przez Czarnogórę).

      Usuń
  7. To byli bałkańscy Cyganie, ale oni tak raczej mniej odróżniają się od ogółu mieszkańców niż w innych częściach Europy. Podobne doznania muzyczne budzi Cygan grający czardasza w knajpie na Węgrzech, co tam dość często się przydarza. Też jest moc! A i dawno temu w Twoim Krakowie na rynku Cyganie wspaniale grali klientom siedzącym w ogródkach restauracyjnych. Więc jedną rzecz mamy na pewno wspólną, również jestem urzeczony folklorem cygańskim, chociaż w którymś wpisie wspominałaś o festiwalu w Ciechocinku - ten mnie rozczarowuje, to już jednak w większości disco polo cepelia.
    Jak się teraz zastanowiłem, to w ogóle nie mam takich wspomnień "okołomuzycznych"z Rumunii czy Albanii lub chorwacji, czyli jednak Serbia to jest to!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. P.S. Oczywiście wiem że Rumunia to nie Bałkany, ale motocyklistom często przenikają się te kraje to takie motocyklowe "trzeba być".

      Usuń
  8. Super podróż! Jura moje ulubione tereny do jazdy :) Dwie wyprawy na jurajskie tereny już zaliczyłem :) Rabsztyn zaliczyłem w ubiegłym roku :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki! Właśnie ja muszę sobie "przypomnieć" Rabsztyn, bo na zamku tam byłam właśnie, jak miałam 17 lat (teraz tylko majaczył w oddali..).

      Usuń
  9. Jest to dla mnie jednoznaczne, że jeżeli jestem w Częstochowie, to na pewno odwiedzę Jasną Górę. Chociaż ostatnio przy okazji zwiedziłem okolicznego pszczelarza, żeby spróbować inhalacji w pszczelim domku.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Korona Gór Polski cz.10 - Ślęża (718m npm)

21, 22 lutego 2018 Rozgrzana izraelskim (palestyńskim) słońcem postanowiłam pewnej nocy wsiąść w pociąg do Wrocławia, by mimo niebotycznych mrozów zdobyć kolejny szczyt z Korony Gór Polski - Ślężę. Zastanawiałam się, czy dam radę, czy nie zamarznę, ale mam taki okropny problem, że nie znoszę monotonii, nudy, tych samych tras. Zwłaszcza, gdy wracam z miejsc, w których kipiało od wrażeń, nowości, emocji. A tak było w Izraelu/Palestynie...Ale o tym nie tutaj...Postanowiłam, że muszę gdzieś wybyć. Zewnętrzne warunki spróbuję pokonać. Co z tego wyjdzie zobaczymy. Wsiadłam w nocny pociąg jadący 5 godzin. Pośpię...Choć w pociągu, choć 5 godzin. Zawsze coś. Nie pospałam nic...Zainfekowana rowerową przygodą do szpiku kości myślałam o kolejnej wyprawie - gdzie. W zasadzie to wymyśliłam sobie pewne miejsce, które zaczęłam czuć wewnętrznie mocno, jednak czy zewnętrznie jest to wykonalne? Chyba nie...Tak, czy siak zamiast spać zajęłam się grzebaniem w Internecie, gadaniem ze znajomymi na ten t

"Nad morze" cz.1 - Kraków-Gdańsk

 Moja najdłuższa przejażdżka rowerowa w 2014 roku to wycieczka z Krakowa na Hel. W ciągu 9 dni (dojazd + pokręcenie po okolicy) przejechałam 1087 km, więc dystans w stosunku do czasu nie jest obłędny, ale sama wyprawa w jakimś sensie była. Było to 9 dni w ciągu, których byłam odcięta od wszystkiego. Nie liczyłam czasu - dni odmierzałam "ostatnio spałam w...,wcześniej w...". Kilometrów też nie liczyłam, bo pierwotne wobec dystansu było zwiedzanie miast - w paru byłam po raz pierwszy, do kilku innych mam sentyment, więc chciałam w nich dłużej zostać. Zasadniczo była to wyprawa "na dzikusa", czyli bez planu, jedynie z celem. Nie miałam zaplanowanego żadnego noclegu, co spowodowało parę stresowych sytuacji, ale zawsze wszystko się dobrze kończyło (nawet, gdy raz noclegu nie znalazłam...). DZIEŃ PIERWSZY - 150 km Ruszyłam niewyspana...dziwną trasą - przez Dolinki Krakowskie, czym zdecydowanie nadrobiłam, gdyż nie dało się tam jechać zbyt szybko. Kierowałam się

Korona Gór Polski cz. 8 - Lackowa (997 m npm)

16 sierpnia 2017   Wstałam rano. Ruszyłam na dworzec. Jak zwykle nie spałam długo. Za mało. Cóż...Pasja wymaga poświęceń. Dla pasji można dużo - żeby tylko coś przeżyć...coś zobaczyć...gdzieś być...Może sprawdzić siebie? Wsiadłam w pociąg. Bilet kupiłam u konduktora, bo jak zwykle byłam późno na dworcu. W ostatniej chwili. Wystarczyło czasu tylko na to, żeby ruszyć na peron. Wysiadłam w Starym Sączu. Z moich obliczeń wyszło, że stąd najszybciej będzie na szlak. Chyba nie poszła dobrze mi ta matematyka... I woke up early in the morning. I did not sleep long. Too short. Ech...I went by train to Stary Sącz - it is close to the trail. I thought that is the best to leave the train there, but I think that I was wrong... Jednak trzeba do Nowego Sącza. O mało nie zostałam potrącona. Pan nie widział, bo to nie ścieżka rowerowa, to chodnik. Ścieżki nie ma, sprawdzam trasę, więc jadę chodnikiem wyglądającym, jak ścieżka. Mam wątpliwości, czy to oby nie ścieżka. Nic się nie stało