Przejdź do głównej zawartości

Mini urlop cz.2 - Szczyrk przez Trójstyk Granic do Krakowa (212 km)

28 kwietnia 2016

Nastawiłam budzik na 8 (czyli ok. 8 godzin snu), ale jeszcze potrzebowałam/chciałam trochę więcej (tym bardziej, że miałam takie cudowne małżeńskie łoże...). Kawa! - jestem chyba troszkę uzależniona...W każdym bądź razie uwielbiam, zwłaszcza po wstaniu.
Najważniejsze: moje gadżety (rękawiczki, getry - nie mylić z legginsami - których potrzebuje, żeby przedłużyć legginsy/spodnie, żeby całość moich kończyn była zakryta, opaski na kolana - wyschły!), buty - no cóż...Nie było to możliwe...Ale nie było tragedii.


W sumie pokój (który nazywał się Księżycowy) wart swojej ceny - to wielkie łoże, łazienka z oknem, kwiatami...


W ogóle fajne miejsce - bilard, piłkarzyki, miejsce do posiedzenia. Aczkolwiek mi to nie było potrzebne (wystarczyło łóżko i kołderka..).


Ładna pogoda! Obawiałam się, że będzie tak, jak wczoraj...Upału się nie stwierdzało, ale słońce było! Jest dobrze. Wczoraj wstępnie byłam umówiona z kuzynem, że wpadnie i zdobędziemy kolejny szczyt z Korony Gór Polski. Jednak wieczorem zrezygnowaliśmy z tego pomysłu. Pogoda była przemegafatalna. Wyszliśmy z założenia, że nawet, jak będzie ok to i tak będzie ciapciowaty śnieg, a po takim wjeżdżać na szczyty nie lubimy...Jednak zadzwoniłam do niego po tym, jak wyszłam na zewnątrz, obudziłam go i mówię, żeby wpadał...Ale zanim by dotarł to byłoby późno (w nocy byśmy wjeżdżali po ciapciowatym śniegu...).


Fajny ten Szczyrk.
Taki zrobiony pod turystę, ale jest tu co robić, jak ktoś lubi górsko spędzać czas.


Tutaj zaczynają się szlaki na Skrzyczne (najwyższy Szczyt Beskidu Śląskiego). Troszkę kusiło...Stwierdziłam jednak, że byłoby to nie w porządku.
 Ja się nie wystawiam! Zdobywamy razem.


Co ta pani robi...?


Ale był fajny podjazd! Jechałam sobie na chilloucie. 
Jakiś pan (taki "fachura") mnie minął. Potem drugi na kolarzówce, który mi mówi, że jeszcze trochę, zaraz będzie zjazd. Powiedziałam, że yyy no to fajnie, ale ja podjazdy lubię (nie lubię ich tylko wtedy, gdy chcę szybko gdzieś być, bo nawet, jak będę cisnąć, to ta prędkość i tak będzie niezbyt wysoka...Pamiętam, że podjazd do Sarajeva mnie wystraszył, bo nie chciałam przez 15 km sama jechać pod górę w nocy w Bośni przez las, ale jechałam - podobno trochę mniej niż 15.). Teraz nie cisnęłam w ogóle (nie miałam ambicji, żeby ścigać panów; nie spieszyło mi się, delektowałam się tym, co wokół), więc nic a nic mnie to nie męczyło, a było czystą rozkoszą. Nie jest przecież tak, że każdy wyczekuje zjazdu...Jechało mi się fajnie - wokół choinki obsypane śniegiem (jest zima..). Chciałam zrobić superselfie podjazdowe, gdzie widać drogę, to co wokół, ale nie wychodziło mi...Darowałam sobie...Przez chwilę nie mogłam sobie jednak darować, że w sklepie zostawiłam rękawiczki - takie, które lubiłam, które ponadto były prezentem (udanym!). Zorientowałam się, że ich nie mam, będąc dość wysoko, więc stwierdziłam, że za dużo czasu stracę wracając po nie. Wyrzucanymi, czy gubionymi ciuchami znaczę teren - oznacza to, że wrócę (wcale nie po tę rzecz...)...Tak myślę...No tu zamierzam wrócić wyjeżdżając na Skrzyczne, więc może coś w tym jest...Miałam ze sobą drugie (oprócz rowerowych), więc nie było tragedii...


Widoki dość przyjemne.

Szczyty ośnieżone, Zima, jak nic...


O! jak ja kocham Bike Adventures!
Tutaj zaczął się ten zjazd, którego chyba ten jeden pan nie mógł się doczekać...



Miałam uderzyć na Istebną. Był zakręt na Czarne, nie skręciłam, bo nie wiedziałam, czy to ten, który miałam na myśli...Ruszyłam w stronę centrum Wisły, ale jednak dopytałam. Okazało się, że to ten, o który mi chodziło. Wróciłam i ruszyłam w górę.
Taka beskidzka rowerowa propozycja..:


Zapora Czarne.



Serio jest taki szlak rowerowy Wisła-Gdańsk..?


Wjeżdżam na posesję Prezydenta II Rzeczpospolitej...


Zameczek myśliwski arcyksięcia Fryderyka Habsburga na Zadnim Groniu.


Rezydencja Prezydenta RP. 
Zamek stoi na Zadnim Groniu (728m npm). Został wzniesiony w latach 1929-30 dla Ignacego Mościckiego (prezydent RP w latach 1926-39).


Więcej historii tego modernistycznego pałacu:


Widok z pałacyku prezydent miał całkiem przyjemny.


Dalej kozacki podjazd aż do rozwidlenia. Opcje ciekawe. Tutaj trochę kusiła Barania Góra (ale nie wystawiam się!).


Chwilę jednak się wahałam, czy na pewno ta Istebna...


Tak - przez przełęcz Kubalonka,... 


...na której zjadłam oscypka...


Istebna. Z miejscowości tej pochodzi rodzina taternika, alpinisty, himalaisty - Jerzego Kukuczki. Znaduje się tutaj Izba Pamięci Jerzego Kukuczki utworzona przez jego żonę.


Ja to przegapiłam, bo zobaczyłam Centrum Informacji. Poszłam tam, zerknęłam na powieszoną mapę i zainteresował mnie..


...Trójstyk trzech państw. 
Chciałam przeżyć coś jedynego w swoim rodzaju...Już kiedyś będąc w Gorlitz planowałam coś takiego (Polska, Czechy, Niemcy - aczkolwiek nie wiem, czy tam jest coś "oficjalnego", tak jak tu), ale tak zauroczył mnie Wałbrzych, że zamiast tam pojechać to wróciłam do tego miasta...
Teraz pierwotnie chciałam odbić na granicę czeską, a potem przejechać przez kawałeczek Słowacji, by wrócić do Polski. Ale tak mi się wkręciła opcja Trójstyku, że zdecydowałam się jechać tam.




Ale fajne miejsce!


Polska!


Ceska Republika!


Słowacja trochę dalej...


Trzeba było wnieść rower po schodach...


Slovenska Republika!


Świetne miejsce na imprezę. Można rozpalić ognisko w specjalnie do tego przygotowanym miejscu. A jak ktoś zdenerwuje, to można wyjść do innego kraju tak, jak się wychodzi do innego pomieszczenia...



Urzekło mnie to miejsce! 


Chciałam ruszyć w słowacki las...


Takie atrakcje tam są...


W Czechy też chciałam,...


...ale wróciłam pojechałam do Polski, żeby śmignąć sobie do Żywca.


Dalej jestem na topie, więc widoki ładne.


Skręciłam do granicy czeskiej, żeby napić się kofoli...


Tam gdzie kiedyś kontrolowano, kto przekracza granicę teraz znajduje się Salon Sztuki Na granicy bez granic. Właśnie...w sztuce granic nie powinno być, ale czy Schengen to dobro..? Nie! Nie chodzi  tylko o to, że lubię moje pieczątki rowerowe w paszporcie...Mimo moich przygód na granicachmiędzypaństwowych nie do końca przyjemnych, gdy się działy, śmiesznych już po wszystkim (nie mogłam się wydostać z Ukrainy, a wcześniej krzyk pani celnik, przeszukanie sakw na granicy Serbia - Węgry przez pieczątkę Kosovo i mój albański wygląd...) jestem za tym, by jednak kontrolować przepływ ludzi przez poszczególne granice.


Jak ja lubię Ceską Republikę!
 Pierwszy raz byłam tam nie na rowerze, ale też w ciekawych okolicznościach. Na największym w Europie festiwalu cygańskim - Khamoro odbywającym się w Pradze.
W czasie festiwalowego tygodnia w Pradze poznałam mnóstwo ciekawych ludzi (np. producentkę Emira Kusturicy, a jak pisałam w bałkańskich postach uwielbiam tego reżysera, więc obcowanie z kimś kto z nim tworzył jego cudowne filmy - świetna sprawa).

- super niewyraźny (taki sprzęt...)  filmik mojego autorstwa z tamtego festiwalu.
Btw,  z tamtych imprezek najfajniejsze było afterparty z artystami.
Do dziś lubię jeździć przy jednej z piosenek, którą tam usłyszałam po raz pierwszy (na żywo!)

- coś wyraźniejszego z ostatniego festiwalu.

Polecam ten festiwal, jakby ktoś był w Pradze w maju.




Kofoli się nie napiłam...Wszystko pozamykane...


W tym ta ciekawa artystyczna kawiarenka w postcelnikowej miejscówce...


I znów - opcja...Mogę pojechać do Cieszyna. Tym bardziej, że w Istebnej wpadła mi w ręce ulotka o odbywającym się w tamtym czasie kinie na granicy (http://kinonagranicy.pl/), ale w Cieszynie tak niedawno byłam...To nie do końca mam już teraz ochotę na to miasto...W Żywcu nie byłam nigdy, więc pojadę tam.


Cały czas podjazd! Fajne tło...


Co to za górka..?


Poszłam na kawę, podczas której zwierzałam się telefonicznie, że ładnie jest tutaj (wokół góry, szczyty), ale...to nie Albania. Tamte góry, tamte szczyty, tamte drogi, serpentyny były obłędne. A tamte widoki dla mnie były najpiękniejszymi, a drogi najfajniejszymi po jakich jeździłam...Chyba swoje robiła też ta dzikość - w promieniu dłuuugiegooo odcinka nie było nic...Jakaś taka refleksja mi przyszła do głowy...No ładna jest Polska, ale nie jest najpiękniejszym krajem...Ani morze nie najpiękniejsze, ani góry (ani nie ma tego połączenia na raz - góry plus morze, a to jest świetny widok), ani nie ma najpiękniejszej stolicy (bo fake old city...choć Warszawę za jej trudną historię 
i za...Pragę uwielbiam)...


Trasa fajna. 
W sumie cały dzień niemal jej całość, to było jechanie pod górę (od znaku Wisła do skrętu na Czarne był zjazd, z Istebnej do Jaworzynki a tak to podjazdy). 


O, a teraz w dół (no bo...natury nie oszukasz...).



Tak aktywnie w Lalikach panie spędzają czas...-fajnie!


Co do trasy - w skrócie: były jakieś zakazy, ale zaraz znajdowałam dobrą drogę. Był np. super zjazd do Milówki. Trochę padało. Jak się zatrzymałam w tej miejscowości, żeby iść do sklepu, a potem jadłam przed tym przybytkiem te kilka tysiecy kalorii na raz (ja w ogóle jadłam i jadłam...) to zamarzałam, bo ogólnie było zimno...Jak ruszałam to było znów fajnie..I tak sobie jechałam w noc...


...do Żywca. 


Żywieckie fontanny.


Ratusz.


Klimatowa uliczka.


Poszłam na zamek.



 Niestety nad jeziorem nie byłam...Muszę wrócić do tego miasta (w dzień...).


I Cube'a można kupić w Żywcu...


Znów pod górę, kierowałam się na Suchą Beskidzką. Mogłam inną trasą jechać - "lżejszą", ale nie chciałam, bo w Kętach, Wadowicach to ja byłam parę razy, tamtą trasę do Krakowa znam, a tej nie. Jadłam jadąc - taka głodna byłam...Chyba ta podjazdowa trasa tak zjadała to co zjadałam ja...Zatrzymałam się na skraju drogi, przycupnęłam, a tu zatrzymuje się samochód. Od razu pokazuję, że wszystko ok, bo wiedziałam, że chodzi o to, że ci ludzie pomyśleli, że coś się stało (ten rower tak leżał...). Po Serbii i biednym panu z tira, który przeze mnie i koleżankę omal nie dostał zawału miałam być ostrożna z siadaniem na skraju drogi...


Wjeżdżam w Małopolskę.


W Suchej Beskidzkiej zaczęłam jechać w stronę Makowa Podhalańskiego i myślałam, że mogłabym podjechać do Zawoi, ale wiedziałam, że o tej porze nie znalazłabym noclegu. Kiedyś miałam taką sytaucję, że pani bała się wyjść po północy, jak chciałam u niej wynająć nocleg (reklamowała się banerem...). Co ja bym robiła...? Chyba na wschód słońca na Babią Gorę musiałabym jechać...Ale bym się pewnie pięć razy pogubiła i coś by mnie zjadło... Stwierdziłam, że tym razem naprawdę jadę do Krakowa...


Było zimno...Odczuwałam to szczególnie przez te buty...Ich przemoknięcie uaktywniło się przy niskiej temperaturze...Zastanawiałam się, czy tam jakieś nowe życie nie powstaje...Zaczynałam czuć ogromny dyskomfort związany z byciem w mokrych butach od kilkunastu godzin (coś tam kombinowałam, żeby było dobrze, ale po takim czasie, przy takiej temperaturze dobrze być nie mogło...). Ogólnie było mi zimno...Zwłaszcza, gdy głodna zatrzymałam się w sklepie nocnym na wspaniały posiłek - bułka z wczoraj (dla mnie z rana - tak pytałam pana...trochę doba mi się przesunęła..) z włożonym tam całym serkiem topionym plus jakiś batonik (tego miałam już przesyt...) i krakersy jedzone po drodze w ciemnym lesie (to był znów fajowski podjazd - jadąc pod górę było mi ciepło). Gdy już wyskoczyłam na drogę do Krakowa z tego lasu to właśnie w tym momencie przestały mnie cieszyć kilometry - chciałam już dojechać do domu...Wybrałam drogę przez Skawinę (wydawało mi się, że będzie krócej..).


Nie było...Pogubiłam się, mimo że znam te teren zapętliłam się. Po około 200 km (głównie jechania pod w górę) podświadomie postanowiłam sobie walnąć ostatni podjazd o wschodzie słońca....Z Radziszowa wylądowałam w Woli Radziszowkiej, żeby potem znów być w Radziszowie...Piękną pętelkę zrobiłam - brawo ja! Potem nie mogłam ogranąć wyjazdu na Tyniec - spać mi się chciało...Musiałam zapytać...
- Którędy wyjadę do Tyńca?
- Do Tyńca? Ale to jest daleko....
Ach gdyby pani wiedziała,  że ja nie do Tyńca...Ja do Krakowa...Albo, że ja nie ze Skawiny ja ze Szczyrku jadę....
Nie mówiłam...


Nie wiem, czy to mgła, czy ja tak widziałam przez te zaspane oczy...


W końcu....Zaraz wskoczę do mojego łóżeczka...

Mimo ciężkiej końcówki (spać!) trasa ze Szczyrku była bardzo przyjemna, przez to, że były to głównie podjazdy. W moich okolicach to ja takich nie mam...Kilka jakichś krótkich...Bieda w temacie...


DYSTANS: 212 KM

Komentarze

  1. Chuda w okularach to jakaś nowość. Podobną trasę robiłem 10 lat temu jeszcze przed Schengen. Łańcuch masz laska za długi trzeba skrócić. A tak wgl to wielki szacun padam na kolana.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skrócić łańcuch? Co za bzdury...

      Usuń
  2. Bo w zjazdach najlepsza jest prędkość... sama nie zabija, tylko jej gwałtowne wytracenie

    OdpowiedzUsuń
  3. Szacun! Pokazałaś się jak wyglądasz z rana. Twój przyszły mąż nie zazna szoku. Jesteś tak naturalna i szczera we wszystkim co robisz, że brak mi słów, by to opisać. Twoje wartości, zadady są na wagę złota. Więcej takich dziewczyn!

    OdpowiedzUsuń
  4. Ach ta analogowość... Ja bym tak nie mógł. Tylko mapa ze smartfonu na takie wycieczki. Zawsze wiem gdzie dokładnie jestem co do metra.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  6. Super! Istebna to piękne miejsce - szczególnie polecam. Cały region jest przyjazny, zarówno w zimowej, jak i letniej scenerii.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Korona Gór Polski cz.10 - Ślęża (718m npm)

21, 22 lutego 2018 Rozgrzana izraelskim (palestyńskim) słońcem postanowiłam pewnej nocy wsiąść w pociąg do Wrocławia, by mimo niebotycznych mrozów zdobyć kolejny szczyt z Korony Gór Polski - Ślężę. Zastanawiałam się, czy dam radę, czy nie zamarznę, ale mam taki okropny problem, że nie znoszę monotonii, nudy, tych samych tras. Zwłaszcza, gdy wracam z miejsc, w których kipiało od wrażeń, nowości, emocji. A tak było w Izraelu/Palestynie...Ale o tym nie tutaj...Postanowiłam, że muszę gdzieś wybyć. Zewnętrzne warunki spróbuję pokonać. Co z tego wyjdzie zobaczymy. Wsiadłam w nocny pociąg jadący 5 godzin. Pośpię...Choć w pociągu, choć 5 godzin. Zawsze coś. Nie pospałam nic...Zainfekowana rowerową przygodą do szpiku kości myślałam o kolejnej wyprawie - gdzie. W zasadzie to wymyśliłam sobie pewne miejsce, które zaczęłam czuć wewnętrznie mocno, jednak czy zewnętrznie jest to wykonalne? Chyba nie...Tak, czy siak zamiast spać zajęłam się grzebaniem w Internecie, gadaniem ze znajomymi na ten t

"Nad morze" cz.1 - Kraków-Gdańsk

 Moja najdłuższa przejażdżka rowerowa w 2014 roku to wycieczka z Krakowa na Hel. W ciągu 9 dni (dojazd + pokręcenie po okolicy) przejechałam 1087 km, więc dystans w stosunku do czasu nie jest obłędny, ale sama wyprawa w jakimś sensie była. Było to 9 dni w ciągu, których byłam odcięta od wszystkiego. Nie liczyłam czasu - dni odmierzałam "ostatnio spałam w...,wcześniej w...". Kilometrów też nie liczyłam, bo pierwotne wobec dystansu było zwiedzanie miast - w paru byłam po raz pierwszy, do kilku innych mam sentyment, więc chciałam w nich dłużej zostać. Zasadniczo była to wyprawa "na dzikusa", czyli bez planu, jedynie z celem. Nie miałam zaplanowanego żadnego noclegu, co spowodowało parę stresowych sytuacji, ale zawsze wszystko się dobrze kończyło (nawet, gdy raz noclegu nie znalazłam...). DZIEŃ PIERWSZY - 150 km Ruszyłam niewyspana...dziwną trasą - przez Dolinki Krakowskie, czym zdecydowanie nadrobiłam, gdyż nie dało się tam jechać zbyt szybko. Kierowałam się

Korona Gór Polski cz. 8 - Lackowa (997 m npm)

16 sierpnia 2017   Wstałam rano. Ruszyłam na dworzec. Jak zwykle nie spałam długo. Za mało. Cóż...Pasja wymaga poświęceń. Dla pasji można dużo - żeby tylko coś przeżyć...coś zobaczyć...gdzieś być...Może sprawdzić siebie? Wsiadłam w pociąg. Bilet kupiłam u konduktora, bo jak zwykle byłam późno na dworcu. W ostatniej chwili. Wystarczyło czasu tylko na to, żeby ruszyć na peron. Wysiadłam w Starym Sączu. Z moich obliczeń wyszło, że stąd najszybciej będzie na szlak. Chyba nie poszła dobrze mi ta matematyka... I woke up early in the morning. I did not sleep long. Too short. Ech...I went by train to Stary Sącz - it is close to the trail. I thought that is the best to leave the train there, but I think that I was wrong... Jednak trzeba do Nowego Sącza. O mało nie zostałam potrącona. Pan nie widział, bo to nie ścieżka rowerowa, to chodnik. Ścieżki nie ma, sprawdzam trasę, więc jadę chodnikiem wyglądającym, jak ścieżka. Mam wątpliwości, czy to oby nie ścieżka. Nic się nie stało