Przejdź do głównej zawartości

MORSKIE OPOWIEŚCI cz.4 - Vamos a la playa!

29 września 2016


"Audrey Hepburn - uosobienie doskonałego piękna i kobiecości. To za nią wzdychali mężczyźni z całego świata. (...). Pokój nazwany jej imieniem jest pełen kobiecego temperamentu i ciepła. Jest dla tych, którzy potrafią połączyć spokój i wypoczynek z szaleństwem letnich wakacji".
  

Audrey Hepburn - perfect beauty and feminity. Men from all over the world loved her. The room which is named after this actress is full of feminine temperament. It is for these people who know how to join calm and...madness.


Nie wiem, czy pokój nazwany imieniem Jamesa Deana nie pasowałby do mnie bardziej...

"James Dean był całe życie nonkonformistą - zawsze chodził własnymi ścieżkami. Jego indywidualizm znany był zarówno na planach filmów w których grał, jak i w życiu prywatnym. Pokój nazwany jego imieniem ma także swój indywidualny i niepowtarzalny charakter. Jest dla tych, którzy dokładnie wiedzą, czego chcą". 

Choć nie zawsze wiem czego chcę...Czasami chcę wszystko...Ale najważniejsze i tak by wiedzieć, czego się nie chce!

  Maybe room named after James Dean fits to me more...

James Dean in his life was noncomformist who walked his own paths. He was indyvidualist as an actor and a private person, as well. Room named after him has its own character. It is for these peeople who know want they want.

But not always I wknow what I want...Sometimes I want everything...But the most important is to know what you do not want to have/to do...


Niestety nie wypiłam porannej kawy z tym miłym chłopakiem i jego żoną. Czekałam do godziny jedenastej, pozostawało mi podziękować "pisemnie"...
Naprawdę szczerze polecam pensjonat, jakby ktoś spędzał wakacje lub ich część w Ustce!

Unfortunately, I didn't drink morning coffee with this nice man and his wife. I was waiting till 11 am but at least I had to go...
Anyway, I recommend this place if somebody want to spend holidays in Ustka!


Kupiłam jedzonko i pojechałam je zjeść w cudownej "restauracji" z takim widokiem...Byłam tam tylko ja i...emeryci. Fajna sprawa: mogę zjeść prawie cały słoik masła czekoladowego (plus inne rzeczy) na raz i w biodra ani nic innego to nie idzie...Bo biodra to i tak gubię podczas takich tripów...

I bought food and I went to eat it in this wonderful 'restaurant' with such a view!  Great thing: I can eat a lot things which have many calories and I'm still slim!


Świetna ścieżka!

Nice path!


Powtarzam się, ale...widoki cudne!

I know that I am writing this all the time but...view were so beautiful!


Takie...dzikie, naturalne.

So wild, so natural...




Dalej lasem.

Further I was riding through the forest.



Jednak tuż przy morzu.

But it was still close to the sea.


Strasznie mocno, z całych moich sił (a trochę ich mam...) polecam przejażdżkę Wybrzeżem (również tym, którzy nie jeżdżą jakichś ekstremalnych dystansów, nie są "superrowerowi"). Na tym odcinku szczególnie było widać całkiem fajną infrastrukturę rowerową. Jak widać jest szlak rowerowy.

I recommend trip along Polish seaside! As you can see there is good biking infrastructure.


Tutaj natomiast widać Stacyjkę Rowerową,...

There is special stop for bikers,...


...gdzie można odpocząć albo tworzyć bukiety.

...where you can rest.


Skusiła mnie ta ławka...Przysiadłam, by wypić tutaj energy drinka.

I stopped to drink energy drink sitting at this bench.



Słowiński Park Narodowy.

Słowinski National Park.



Może kąpiel w morzu..?

'Swimming' in the sea..?



Pewnie!!!

Of course!!!


Znowu to samo...

Again the same situation... 


Ja nie mogłam oderwać się od tego morza...

I couldn't leave the sea...


Wybiegałam, ale wbiegałam znowu...

I was still comming back to the water... 


...i moje nogi wydeptały milion śladów na piasku.

...and that's why there were a lot of my footsteps.


"Ścieżka przyrodnicza „Rowy” prowadzi przez obszary lądowe leśne i nieleśne, położone w Obwodzie Ochronnym Rowy. Początek ścieżki znajduje się przy Filii Muzeum Przyrodniczego w Rowach. Dalej trasa ścieżki biegnie ok. 3 km czerwonym szlakiem w kierunku wschodnim, przy skrzyżowaniu z pierwszym szlakiem czarnym prosto, mija z prawej strony pomost widokowy nad Jeziorem Gardno, a z lewej kładkę przy wydmie szarej. Następnie biegnie do kolejnego skrzyżowania szlaków, gdzie skręca w lewo szlakiem czarnym prowadzącym na plażę w kierunku północnym i po zejściu na plażę brzegiem morza w kierunku zachodnim do miejscowości Rowy".

źródło (...i więcej info):

Rowy is very intresting path.




Było pięknie, przyjemnie, można by rzec, iż idealnie, ale chyba dzień byłby stracony, jakby wszystko szło tak "gładko"...Jadę do Łeby...Jest fajnie choć trochę się zamotałam. Gdzieś po drodze przysiadłam na piknik. Podczas, którego "musiałam" puścić sobie wspominany w poprzedniej części kawałek "Na jednej z dzikich plaż", bo przecież na takowej wcześniej się kąpałam. Poetyczne to było!!! Ale wracając do trasy - nawigacja pokazywała trasę rowerową obok morza. To uderzam tam, choć skręt na Łebę był wcześniej. Ale przecież tędy będzie przyjemniej, do tego trochę krócej. Trafiłam do Krainy w Kratę...

There was beautiful, very pleausure but it would be lost day without some difficulties...I was going to Łeba. I had two options - main road and the other one. That one, navigation showed me as cyclin' path so I choose it. I came to Kluki - checked land...


Zaiste wszystkie budynki charakteryzują się "kraciastym designem". 

For real every buliding is checked in this village.


Kluki jest to dawna wieś słowińska, która została założona w XVI wieku (początkowo nazywała się Otok). Znajduje się tam Muzeum Wsi Słowińskiej. Więcej informacji na temat tej wsi, jej historii,  można znaleźć na stronie muzeum, w którym ja niestety być nie mogłam. Nie ta godzina...Zresztą nie byłam w nastroju, bo znowu czekała mnie jazda o zmroku i tracenie widoków - jezioro Łebsko obok. Choć, gdyby zagrody były otwarte to niewykluczone, że mimo wszystko bym do nich zajrzała, bo ta krata mnie trochę zaciekawiła...Zresztą ja lubię takie etniczne klimaty.

Old slovinski village. First it was called Otok. There is ethnic museum.



Dziarsko jadę, ale coś nie tak...nie ma przejazdu...Nie ma nic...Pole...Nawigacja prowadzi gdzieś indziej...To jadę tam gdzie prowadzi...

I was cycling but: 'Oh something wrong, there is no trail!' Navigation was leading to another road so I followed it...


Ale patrzę: las, polna droga...Zapada zmierzch...Znowu będzie strasznie (podłoże było kiepskie do jazdy...jakaś poorana droga...). Chwilę myślę, jechać tędy, czy wracać...Zdecydowałam się zrezygnować z trasy przez Łąki w Klukach. Wracam około 15 km. Trzeba dodać kluczenie (...w Klukach - to chyba od tego ta nowa nazwa...tu się kluczy...), to zastanawianie się nad trasą, a potem jeszcze posiłek. Z dwie godziny w plecy...Ale byłam w Krainie w kratę...(Żałowałam, że nie będę w...Ameryce - bo miejscowość o takiej nazwie miałabym na trasie). Natomiast w sklepie, gdzie wpadali okoliczni rybacy jakieś komentarze, że jeden pan ma nocleg i śmieszki...albo: "niech pani uważa na wariatów"..."A są tu?" I w takim klimacie wracam te nadrobione 30 km...Nieoświetlone lasy...A tu wariaci...No, ale kazali na nich uważać, to uważam...Ogólnie byłabym w połowie drogi do Łeby...Ale nie jestem...Trudno. Trzeba jechać naprzód, bo co robić..?

I looked: forest, dirt road...Dusk...It could be...terribly...I thought: should I come back or go that road...I decided to come back (about 15 kilometres + time I spent searching road, thinking which one I should choose = something about 2 hours). Before I started comming back I went to buy a food in the market. There were some fishermen who told me: 'Watch out for crazy men'. 'Are they here?'...And I started cycling through forests watching out for these madmen...I would be in half way to Łeba...But I was not...Anyway I must ride...There was nothing else what I could do...


Zjadłam resztkę mojego masła orzechowego, jak jakiś bezdomny siedząc w parku na ziemi i ruszam w tę ciemność. Padł telefon, padł power bank (czemu nie naładowałam..? ja nie wiem..). Nie sprawdzę nawet, czy jakiś nocleg dałoby się ogarnąć...No nic...Ale po jakimś czasie pojawiła się stacja (wychodzi na to, że w Główczycach, bo następne foto jest zdjęciem wozu panów policjantów-żartownisiów "Mamy panią. Brak świateł", ale ja miałam!, a panowie wpadli na...hot-doga, nie po mnie...)! Na stacji był bardzo miły pan, który miał mnie za wariatkę, że ja sama tak w nocy sobie jadę na rowerze ("Każdy ma jakieś odchyły...")...Bardzo miły pan! Tak się zaangażował, chciał nawet dawać mi latarkę...Spędziłam tam sporo czasu rozmawiając z panem i ładując te sprzęty. Miałam farta - stacja była do 22, a było jakoś po 21, jak na nią zawitałam...

I ate rest of my chocolate butter sitting on the ground in some park like homeless man...And I started riding through this darkness...The worst: my batteries in the phone, the power bank were dead...But there was petrol station after 30 kilometres, where I could charge it. I spent there some time talking to nice man. I have luck, I was there few minutes after 9 pm, itwas open till 10 pm...


Było fajnie! Kurczę...ja uwielbiam nightbiking...Bo choć, jak podkreślam moje jeżdżenie na rowerze to nie treningi, lecz raczej oglądanie świata z perpsektywy roweru to sama jazda sprawia mi niesamowitą przyjemność, a w nocy to oglądanie świata takie średnie, więc wtedy wyżywam się pod kątem jazdy...Autentycznie w dzień ja czasami jadę sobie chilloutowo (tzn.różnie, jak mam ochotę), a w nocy mam jakąś niesamowitą energię...
W pewnym momencie sceneria była, jak z horroru, ale to było...piękne! Wow! Skończyły się te lasy, bardzo specyficzne niebo przebijało przez drzewa, zaczęła się mżawka, a ja jechałam na pełnej ku..ie i słuchałam Vamos a la playa...No bo przecież ja jechałam na plażę...Nawet, jak teraz puściłam sobie ten kawałek to...ja się uśmiecham! Było cudnie!

It was great! I love nightbiking. During the night I have amazing energy..!
In some moment scenery started to be like from horror movie (specific sky, little rain), but it was...beautiful! I was cycling very very fast listening Vamos a la playa (...coz I was going by my bike to the beach...).


Łeba wita! Deszczem (to już nie mżawka)...Jestem głodna, ale w oddali majaczy stacja! Zaraz zjem, napiję się kawy...

Łeba and...rain...I am hungry, but I can see petrol station - there is food, coffee...


Ale nie...stacja zamknięta...

But no...The petrol station was closed... 


Teraz to już padało tak na serio...Miasto totalnie puste...Ja, mój rower, statki i deszcz...i morze...

The rain was bigger...The city was empty...Just me, my bike, ships and rain...and Baltic sea...


Zwiedziłam port...Co robić dalej..? Krążyłam w nocy w deszczu po Łebie...Przysiadłam taka mokra, zziebnięta, głodna na przystanku...Sprawdzam, czy jest jakiś nocny sklep, bo naprawdę mój żołądek potrzebował wypełnienia. Nie ma...Ale przecież nie będę tak siedzieć na przystanku...Spać na plażę też nie pójdę, bo pada deszcz...Ruszyłam gdzieś (dokładnie "gdzieś" - bo gdzie ja nie wiem..). Widzę jakichś chłopakow. Zapytałam ich, czy jest tu sklep nocny. Nie ma..."A jakaś stacja..?" Była za 20, 30 km (nie w moim kierunku), ale stwiedzam, że jadę i ruszam. "Pani chce tam teraz jechać..!!??" - niemalże wykrzyknął jeden z nich. "Muszę coś ze sobą zrobić, noclegu tu raczej nie znajdę teraz"...Jeden zadzownił do kumpla w jakimś pensjonacie i...stwierdziłam, że najrozsądniejsze będzie wziąć ten pokój (przepłacony według moich wyprawowych standardów, ale jednak cena nie najgorsza, tym bardziej, że ze śniadaniem, a jednak tańszy niż ten w Kołobrzegu bez śniadania; w ogóle fajnie, że chłopaki się zaangażowały). Trochę było mi smutno, że się rozpadało...Bo ja naprawdę chciałąm spać na plaży (tak chwilkę, do wschodu słońca) a była to ostatnia noc na taką akcję...Ale w deszczu...? Nie wiem, czy byłoby to fajne...W hotelu zapytałam o możliwośc kupienia jedzenia, piwa...Ale niestety nic z tego o tej porze...

I saw port...And what's now..? I was riding in the nigt in the rain...I sat on bus stop so hungry, so frozen, so wet...I checked if there is night market - but no (my stomach was empty..). I started to ride somewhere (...I have no idea where...). I saw some guys I asked 'bout the market, they confirmed that there is nothing. 'Maybe petrol station?' - I asked. 'About 20, 30 kilometres'. 'I go' (even it was not my direction). 'Really you want to go there right now...!!?? - almost screamed one guy. 'I have to do something with myself, I will not find any place to sleep'. One of these boy called to his friend in some hotel. I decided to take the room (even though it was more expensive I usually sleep but still the price was ok - it was with breakfast). When I came there, boy was waiting for me but I could not buy a food and beer at this time of the day (...rather night..).


DYSTANS: 130 KM

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Korona Gór Polski cz.10 - Ślęża (718m npm)

21, 22 lutego 2018 Rozgrzana izraelskim (palestyńskim) słońcem postanowiłam pewnej nocy wsiąść w pociąg do Wrocławia, by mimo niebotycznych mrozów zdobyć kolejny szczyt z Korony Gór Polski - Ślężę. Zastanawiałam się, czy dam radę, czy nie zamarznę, ale mam taki okropny problem, że nie znoszę monotonii, nudy, tych samych tras. Zwłaszcza, gdy wracam z miejsc, w których kipiało od wrażeń, nowości, emocji. A tak było w Izraelu/Palestynie...Ale o tym nie tutaj...Postanowiłam, że muszę gdzieś wybyć. Zewnętrzne warunki spróbuję pokonać. Co z tego wyjdzie zobaczymy. Wsiadłam w nocny pociąg jadący 5 godzin. Pośpię...Choć w pociągu, choć 5 godzin. Zawsze coś. Nie pospałam nic...Zainfekowana rowerową przygodą do szpiku kości myślałam o kolejnej wyprawie - gdzie. W zasadzie to wymyśliłam sobie pewne miejsce, które zaczęłam czuć wewnętrznie mocno, jednak czy zewnętrznie jest to wykonalne? Chyba nie...Tak, czy siak zamiast spać zajęłam się grzebaniem w Internecie, gadaniem ze znajomymi na ten t

"Nad morze" cz.1 - Kraków-Gdańsk

 Moja najdłuższa przejażdżka rowerowa w 2014 roku to wycieczka z Krakowa na Hel. W ciągu 9 dni (dojazd + pokręcenie po okolicy) przejechałam 1087 km, więc dystans w stosunku do czasu nie jest obłędny, ale sama wyprawa w jakimś sensie była. Było to 9 dni w ciągu, których byłam odcięta od wszystkiego. Nie liczyłam czasu - dni odmierzałam "ostatnio spałam w...,wcześniej w...". Kilometrów też nie liczyłam, bo pierwotne wobec dystansu było zwiedzanie miast - w paru byłam po raz pierwszy, do kilku innych mam sentyment, więc chciałam w nich dłużej zostać. Zasadniczo była to wyprawa "na dzikusa", czyli bez planu, jedynie z celem. Nie miałam zaplanowanego żadnego noclegu, co spowodowało parę stresowych sytuacji, ale zawsze wszystko się dobrze kończyło (nawet, gdy raz noclegu nie znalazłam...). DZIEŃ PIERWSZY - 150 km Ruszyłam niewyspana...dziwną trasą - przez Dolinki Krakowskie, czym zdecydowanie nadrobiłam, gdyż nie dało się tam jechać zbyt szybko. Kierowałam się

Korona Gór Polski cz. 8 - Lackowa (997 m npm)

16 sierpnia 2017   Wstałam rano. Ruszyłam na dworzec. Jak zwykle nie spałam długo. Za mało. Cóż...Pasja wymaga poświęceń. Dla pasji można dużo - żeby tylko coś przeżyć...coś zobaczyć...gdzieś być...Może sprawdzić siebie? Wsiadłam w pociąg. Bilet kupiłam u konduktora, bo jak zwykle byłam późno na dworcu. W ostatniej chwili. Wystarczyło czasu tylko na to, żeby ruszyć na peron. Wysiadłam w Starym Sączu. Z moich obliczeń wyszło, że stąd najszybciej będzie na szlak. Chyba nie poszła dobrze mi ta matematyka... I woke up early in the morning. I did not sleep long. Too short. Ech...I went by train to Stary Sącz - it is close to the trail. I thought that is the best to leave the train there, but I think that I was wrong... Jednak trzeba do Nowego Sącza. O mało nie zostałam potrącona. Pan nie widział, bo to nie ścieżka rowerowa, to chodnik. Ścieżki nie ma, sprawdzam trasę, więc jadę chodnikiem wyglądającym, jak ścieżka. Mam wątpliwości, czy to oby nie ścieżka. Nic się nie stało