Przejdź do głównej zawartości

KRAKÓW - LWÓW cz.1 (dojazd)

W kwietniu odebrałam nowy paszport. Postanowiłam go użyć, jak najszybciej stało się to możliwe, w związku z czym podczas krótkiego urlopu postanowiłam zrobić sobie przejażdżkę rowerową na UKRAINĘ. W kraju tym nie byłam, co więcej wschód Polski jest mi praktycznie nieznany (poza Bieszczadami), a jak wiadomo najlepszym, najefektywniejszym środkiem transportu, by doświadczyć jakiegoś terenu, miejsca jest ROWER.
Parę osób odnosiło się sceptycznie do tej wycieczki w związku z wydarzeniami na Ukrainie. Gdy 2 dni wcześniej kupowałam drugie zapięcie do mojego roweru oceniając jego solidność i jako ekstrawertyk mówiąc o moich planach panu sprzedawcy usłyszałam za sobą śmiech i komentarz, że na Ukrainę to kałasznikowa powinnam kupić...Osobiście tego typu obaw nie miałam, gdyż to "zło", które w ogóle dziać się nie powinno dzieje się na wschodzie kraju, a ja chciałam dojechać tylko do Lwowa. Argumentem za wybraną destynacją (oprócz tego, że mam nowy paszport..) była również "polskość" tego miasta. Trochę głupio nie być... Tak, więc w poniedziałek ok. 8 rano po 3 godzinach snu wyruszyłam.
Dojazd do Lwowa miał być na 2, czyli z jednym noclegiem po drodze w Rzeszowie.
  

DZIEŃ PIERWSZY

Prosto..

 

...i pierwsze większe miasto (jedno z najstarszych w Małopolsce). Bochnia - Miasto Soli. 



Polski Biegun Ciepła - Tarnów. Jest to miasto, które bardzo lubię z pewnych powodów, o których wspomnę, gdy udam się na wycieczkę rowerową stricte do niego. Podczas tej wyprawy nie wstępowałam do centrum, żeby dotrzeć do celu o optymalnej godzinie. Btw, potwierdzam, że jest to najcieplejsze polskie miasto - przy asfalcie było grrrubo ponad 40 stopni (biedna moja skóra, która to odczuła fizycznie, estetycznie i w ogóle...).


No, mam nadzieję, że ja jestem...i że wyprawa będzie..:


Ostatnia miejscowość w województwie małopolskim...


...i moje koła pierwszy raz w województwie podkarpackim.
:

Przestrzeń kocham! I przestrzeni potrzebuję!


Takie ziomalki spotkałam w Łękach Dolnych...

 

W Pilźnie nie byłam, więc skręciłam z trasy i wstąpiłam obejrzeć (i zjeść...wyszło, że "sklepowy" nie "barowy" posiłek). Myślałam, że nazwa pilzner pochodzi od tego polskiego Pilzna...


Wróciłam na trasę.


W Dębicy również nie byłam nigdy wcześniej, więc znów skręciłam z trasy i pojechałam do centrum miasta.

      

Powrót na trasę.


Około 20 dotarłam do Rzeszowa (ze spieczoną skórą i twarzą jak panda - jechałam w okularach..). Noclegu - brak. Uderzyłam do schroniska młodzieżowego, które znajduje się na Rynku (choć dzwoniłam do dwóch innych opcji - jedna droga, druga - nikt nie odbierał), w którym wg informacji na stronie można było wpaść do 21. Było 10 po, ale okazało się, że jest zamykane o 22, więc zdążyłam jeszcze wyjść "na miasto" coś zjeść.


DYSTANS: 187 km


DZIEŃ DRUGI 

Obudziłam się po 6. Nawet pani ze schroniska widząc mnie zdziwiła się..."Pani już wstała?". Mogło to dziwić, gdyż dziewczyna, z którą dzieliłam pokój spała, gdy przyszłam wieczorem i spała, gdy ja już byłam na nogach...A to ja byłam po jeździe w upale przez 187 km po 3 godzinach snu...
 

Rynek w Rzeszowie.




 

Targ w Rzeszowie.



Tak a'propos docelowej destynacji..


Kawa w MacDonaldzie. Mapa (w częściach..)  jest trochę "zużyta", ale trochę z niej korzystałam przemierzając całą Polskę.Dostałam ją od pani w schronisku młodzieżowym w Cieszynie 2 lata temu, gdy pojawiłam się w tym ośrodku o 4 rano (pogubiłam się...a praktycznie nie było kogo spytać o kierunek..ale o 2 w nocy chyba z nieba mi spadła dziewczyna, która wracała z jednej pobliskiej wsi do drugiej - cud..).

 

Ponad stuletni cmentarz Pobitno we wschodniej części miasta.Na cmentarzu tym pochowani są żołnierze różnych narodowości, którzy walczyli podczas I Wojny Światowej. Znajdują się tu także zbiorowe mogiły Polaków, którzy zginęli podczas II wojny światowej oraz żołnierzy, którzy zginęli podczas kampanii wrześniowej oraz w 1944 roku.


Cmentarz Żołnierzy Radzieckich. Powstał on w 1945 roku, kiedy to pochowano 167 ludzi. Obecnie jest tu pochowanych 2224 żołnierzy należących do 1 Frontu Ukraińskiego, którzy walczyli o wyzwolenie tych terenów.


Wyjazd z Rzeszowa.


Spotkanie podczas sesji pod znakiem...Pan spał również w schronisku w Rzeszowie, ale tam się nie spotkaliśmy. Jedzie on naokoło Polski. Fajna wycieczka tylko niestety wymaga sporej ilości wolnego czasu...

 

Łańcut (krótki chillout na rynku).


Zamek Lubomirskich i Potockich w Łańcucie.


Wnętrza zamku nie zwiedzałam, ale sporo pokręciłam się po pięknym parku w stylu angielskim.


Dosłownie pokręciłam, a potem przeczytałam, iż jest to zabronione...


Jedziem dalej...


Zboczyłam z głównej drogi, żeby zerknąć, jak prezentuje się Przeworsk.


W Jarosławiu: zakaz dla rowerów. Na moich trasach zawsze dzieje się to w miastach na "J" (Katowice - Jaworzno, Kielce - Jędrzejów, Lwów - Jarosław...). Na szczęście poszło sprawnie (choć musiałam przejechać przez miasto, co pewnie i tak bym zrobiła..).




 Pod znakiem "Glass is life" - rozkmina z mapą, jak dalej, bo znów pojawił się zakaz dla rowerów...

 

Upał był nieziemski...Znowu grrrubo ponad 40 przy asfalcie. Myślałam, że się roztopię...Ale tak nie daleko do przejścia granicznego w Medyce...Moje przygotowanie merytoryczne w temacie przejść było żadne. Na Medykę, nie na Korczową kierowałam się głównie dlatego, że nie byłam wcześniej w Przemyślu, a podobno ładne miasto. 

 

Zaiste miasto jest śliczne. Cudowny był wjazd do miasta - widok gór i lasów nad centrum. Również tutaj krótki chillout, bo tak pięknie. Żałowałam, że nie mam czasu, żeby pozwiedzać Przemyśl.


Zgłodniałam, więc wstąpiłam do Maca, który pojawił się na drodze...


W końcu dotarłam do granicy. Nie pamiętam już czasów, kiedy była kontrola graniczna...Pierwszy raz przekraczałam granicę państwa, które nie jest w Schengen na rowerze..Nie wiedziałam więc, jak to dokładnie wygląda...


Ruszyłam zatem, ale na przejście dla samochodów...Zorientowałam się, że chyba coś nie tak, więc wróciłam i zapytałam pana, który stał przy ulicy (na której było pełno śmieci...i wózek...) wraz z wieloma innymi Ukraińcami (Nie wiedziałam o co to chodzi...Ale parę dni później chyba się dowiedziałam, choć nie do końca...Bo była istotna różnica..), gdzie jest przejście piesze. Wskazał kierunek poszłam, a tam klimat przygraniczny - pełno ludzi z Ukrainy, pani handlująca papierosami, jakoś tak podejrzanie było, a ja taka z kosmosu z rowerem...Wymieniłam pieniądze (obłędną kwotę 102 zł na 600 hrywien..stwierdziłam, że resztę we Lwowie). Ruszyłam sama nie wiem, gdzie..Okazało się, że ruszyłam źle, zapytałam pani Ukrainki i ona powiedziała, żebym poszła z nimi (z nią i jej córką). To poszłam ucinając sobie pogawędkę z serii tych życiowych. Jako, że nie mogłam się doczekać tej pieczątki, zapytałam polskich panów celników, czy tu się nie dostaje (żeby mnie nie ominęła..)...Ale to ukraińscy dopiero wbijają...
Przeszłam szybko, pani i inni Ukraińcy czekali. Potem przejście ukraińskie (a wcześniej jakiś pan polski celnik się napatoczył to jeszcze jego zdążyłam o coś zapytać - jak dziecko we mgle byłam..). Na przejściu ukraińska pani celnik tak ryknęła: "gdzie jadę", że się wystraszyłam (bo nie zrozumiałam za pierwszym razem i powtórzyła to takim tonem, że można było się wystraszyć..).


Jest moja pierwsza pieczątka w nowym paszporcie...Tak szłam tą ścieżką, po drugiej stronie w kolejce stojący ludzie, którzy tak dziwnie na mnie patrzyli...


Poszłam po jedzenie (piękne opakowanie czekolady! takie etniczne..). Zjadłam. Napisałam smsa, że trochę się boję...Bo tak patrzyli na mnie, bo pani ryknęła, bo nie znam cyrylicy, bo się ściemnia (było grubo po 20), a przede mną 80 km (80 km po ukraińskich wioskach, a wioski charakteryzują się rzadką zabudową...) do Lwowa, w którym nie czeka na mnie żaden nocleg...Pocieszać się mogłam tym, że podobno droga dobra, bo na Euro zrobili (tak mówiła pani, która zaprowadziła mnie do przejścia)...


Pierwsza cerkiew.


Postanowiłam jechać, jechać, jechać. Ale jednak nie mogłam się powstrzymać przed tym, żeby robić zdjęcia nazw miejscowości, przez które przejeżdżam. Z bólem serca powstrzymałam się jednak przed oglądnięciem najpiękniejszej cerkwi jaką widziałam, która wychylała się z oddali w jednej z miejscowości.


Zrobiło się całkiem ciemno...Mknęłam przez te ukraińskie stepy tempem oscylującym od 26 do ponad 30 na godzinę...Dobrze, że słuchałam muzyki, bo wiedziałam, że docierają do mnie zewnętrzne bodźce (po ponad 100 km w ponad 40-stopniowym upale przy asfalcie, gdzie momentami się topiłam po prostu, takie tempo  to było dobre tempo..) i..byłam ogłuszona na wszelkie złe odgłosy - nie chciałam nic słyszeć..Zatrzymałam się 2 razy, żeby zjeść czekoladę (w pięknym opakowaniu..) i zerknąć na mapę, czy daleko (choć co pewien czas były znaki, które wskazywały ile zostało km do Lwowa, do Kijowa...miałam wrażenie, że ktoś się pomylił...), napisać smsa, że jadę (już nawet nie odbierałam telefonu) i jeszcze, żeby wstąpić po wodę na stację benzynową. Tam pcham się z rowerem do środka, a panowie (z rowerem..) pijący pod stacją: popilnujemy. No to zostawiłam (tak naprawdę dlatego, że widziałam ten rower..). Potem panowie pytają, czy daleko jadę, a ja nauczona doświadczeniem, by nie zwierzać się obcym panom w nocy z moich ambitnych planów tego gdzie jadę, mówię: "nie, nie tutaj kawałek". Potem zapytali: "nie straszno tak samemu?" A ja: "nie, nie, tyle to dojadę" (a przede mną połowa albo ciut mniej ukraińskiej drogi do Lwowa - przynajmniej 30 km). Tak odpowiedziałam spokojnym głosem, ale myślę sobie: "trochę straszno"...Żeby było ciekawiej, jak wyjeżdżałam ze stacji pojawił się pies...duży pies...Uciekłam szybko...I dalej pędziłam..


Widzę światła, radiowóz, czyli jestem blisko...I nagle, parę minut przed północą, znak, gdzie coś napisane tylko cyrylicą (wyjęłam słownik z alfabetem, żeby być pewną, że to już..).
Jakiś pan patrzy na mnie, macha, ja się zatrzymałam, żeby zrobić fotkę, pan pomyślał, że chyba jestem zainteresowana jego zalotami...Zatrzymał się, wysiada z auta i pyta, czy podwieźć...Ja: "nie, nie dziękuję" i upewniam się, czy to Lwów...Wtedy pomyślałam: "wow, jak wspaniale, że nikt nie pytał o coś takiego podczas wcześniejszych 80 km"...Może pan naprawdę chciał pomóc, ale mimo wszystko wolałabym nie słyszeć tego typu pytań w nocy w miejscach, gdzie nie ma nic...lasy albo przestrzeń..samochody...ja i rower...Teraz już czułam się bezpiecznie..Były światła...Kilka km wcześniej radiowóz...Pan chyba był zaskoczony moim pytaniem...Pewnie pomyślał, że jakaś głupia z pobliskiej wsi, co czytać nie umie...


Wątpliwości nie było...


Trzeba było ruszyć do centrum i organizować nocleg.


Miałam zaznaczonych parę opcji noclegowych. Pytam pana taksówkarza, a on: "po co jechać tak daleko, lepiej w centrum". Ja: "czegoś taniego szukam". Pan: "u nas hostele tanie". Podał ulice, gdzie znajduje się tani hostel. Ruszyłam. Sprawdziłam też inną opcję w centrum, ale nie było żadnego domofonu, więc ruszyłam na ulicę wskazaną przez pana taksówkarza. Pytałam. Parę osób nie wiedziało i jakby przepraszało, że nie wie...Jeden pan też bardzo się zaangażował, ale nie udało nam się ustalić, gdzie ta ulica...W końcu spytałam jakiegoś chłopaka, który stwierdził, że mnie zaprowadzi (a wcale nie szedł w tamtym kierunku..). Dotarliśmy na miejsce - żadnego szyldu...Chłopak mówi, że nie pamięta kodu otwierającego drzwi kamienicy, w której znajdował się hostel. Zdziwiło mnie, że powiedział, że nie pamięta, a nie, że nie zna...Zadzwoniłam upewniając się, czy to hostel w ogóle...Tak. Pojawiła się pani, wytargałam na górę mój rower (pani pomogła). Pytam ile za nocleg - 100 hrywien (17 zł) za pokój 6-osobowy, tylko okazało się, że jestem w nim sama (tzn. z rowerem...to jest dla mnie ważne, że wiem, że bezpieczny). I jeszcze ręcznik dostałam...A pokój chyba stworzony z myślą o mnie - na ścianie znajdował się mural z dwoma panami rowerzystami...Magia...



DYSTANS: 191 KM

cdn (Lwów to cudne miasto!)...

Komentarze

  1. No ładna, ładna ;) Bardzo ładna :)
    A wycieczka jaka będzie - napisz do końca! :)
    Zapowiada się rewelacyjnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. Wycieczka była rewelacyjna! Choć z przygodami (przy powrocie). Dokładnie czegoś takiego potrzebowałam fizycznie i psychicznie...I Ukraina trochę mnie zafascynowała.

      Usuń
  2. BTW, podziwiam Twoją wytrzymałość.

    OdpowiedzUsuń
  3. No fajna wyprawa. Nadal z plecaczkiem :) - jestes hardcorem :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie plułam sobie w brodę niezmiernie, jak widziałam, a przede wszystkim czułam te ponad 40 stopni...Chciałam kupić, ale nie zdążyłam, a w "moim" sklepie nie było takich, które pan sprzedawca polecał (i pan nawet chciał pożyczyć swoich, jak usłyszał moje: "a to pojadę z plecakiem"..). Teraz już mam! Świetna sprawa! Np wczoraj wyjeżdżałam o 18 do Katowic, więc ciepło, ale nocą kiedy odbywał się powrót jednak mniej, więc elegancko spakowałam bluzę, rękawiczki, kanapkę...Zresztą nawet po Krakowie czasami z nimi jeżdżę (taką mniejszą wersją) a ja mam tendencje do tego, żeby wstąpić do sklepu ot tak i kupić jakieś ciuchy hurtem w dużej ilości...i potem z siatami to od razu trzeba do domu...

      Usuń
  4. Jestem pod wielkim wrażeniem! Jechałem z Krakowa do Przemyśla w lipcu ub. r., jednakże nie w takim upale i przede wszystkim ograniczając ilość dróg krajowych. Ludzie dużo mówią o Ukrainie, ale na zachodzie walk nie ma i jest spokojnie, nie ma się co sugerować tzw. stereotypami. Natomiast jazda nocą po Ukrainie jest dość ryzykowna, bo już nie chodzi o to, czy ktoś zaczepi, tylko wariaci na drogach...

    Jeszcze raz gratulacje udanego tripu i życzę kolejnych tysięcy kilometrów na rowerze!

    Pozdrawiam,
    PioDer

    OdpowiedzUsuń
  5. Będę podróżował tak jak Ty w przyszłym roku. Powiedz mi jakie ponosisz mniej więcej koszty takiego dziennego wyjazdu?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zasadniczo nie liczę dokładnie kosztów. Jeśli chodzi o spanie to interesuje mnie najtańsza opcja hostelowa (na Bałkanach nie zawsze się coś znajdowało..więc jeśli nie namiot to przynajmniej śpiwór jest dobrym pomysłem, bo zimno w nocy mimo ogromnego upału w dzień) Najwięcej pieniędzy idzie na...jedzenie...Ja jem jem i jem. Wiadomo, że na tym oszczędzać nie można podczas wyprawy. Tzn tu najbardziej lubię takie posiłki typu: klepnięcie przed sklepem z milionem towaru. Choć obiadów z mięsem (którego normalnie jadam malutko) mój organizm też pożąda...

      Usuń
  6. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  7. Ten pokój w PTSM Alko był straszny. Wieczny zaduch i upał, zero ruchu powietrza. Otwarcie okna tylko pogarszało sprawę, bo dochodziły jeszcze dźwięki ulicy. Mimo to, widok na oświetlone stare miasto z góry cudny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja w sumie jak przyszłam wieczorem to poszłam spać, a rano wstałam i się zbierałam (..i tak dużej niż powinnam..), więc nie spędziłam tam dużo czasu i nie wspominam jakoś źle. Ale ulokowanie fajne.

      Usuń
  8. Marzy mi się ruszyć gdzieś moim jednośladem zagranicę :) Ale nie mam tyle odwagi. Z drugiej strony zwiedzić Wilno, Lwów (tam byłem, ale nie rowerem) i to nie to samo :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Korona Gór Polski cz.10 - Ślęża (718m npm)

21, 22 lutego 2018 Rozgrzana izraelskim (palestyńskim) słońcem postanowiłam pewnej nocy wsiąść w pociąg do Wrocławia, by mimo niebotycznych mrozów zdobyć kolejny szczyt z Korony Gór Polski - Ślężę. Zastanawiałam się, czy dam radę, czy nie zamarznę, ale mam taki okropny problem, że nie znoszę monotonii, nudy, tych samych tras. Zwłaszcza, gdy wracam z miejsc, w których kipiało od wrażeń, nowości, emocji. A tak było w Izraelu/Palestynie...Ale o tym nie tutaj...Postanowiłam, że muszę gdzieś wybyć. Zewnętrzne warunki spróbuję pokonać. Co z tego wyjdzie zobaczymy. Wsiadłam w nocny pociąg jadący 5 godzin. Pośpię...Choć w pociągu, choć 5 godzin. Zawsze coś. Nie pospałam nic...Zainfekowana rowerową przygodą do szpiku kości myślałam o kolejnej wyprawie - gdzie. W zasadzie to wymyśliłam sobie pewne miejsce, które zaczęłam czuć wewnętrznie mocno, jednak czy zewnętrznie jest to wykonalne? Chyba nie...Tak, czy siak zamiast spać zajęłam się grzebaniem w Internecie, gadaniem ze znajomymi na ten t

"Nad morze" cz.1 - Kraków-Gdańsk

 Moja najdłuższa przejażdżka rowerowa w 2014 roku to wycieczka z Krakowa na Hel. W ciągu 9 dni (dojazd + pokręcenie po okolicy) przejechałam 1087 km, więc dystans w stosunku do czasu nie jest obłędny, ale sama wyprawa w jakimś sensie była. Było to 9 dni w ciągu, których byłam odcięta od wszystkiego. Nie liczyłam czasu - dni odmierzałam "ostatnio spałam w...,wcześniej w...". Kilometrów też nie liczyłam, bo pierwotne wobec dystansu było zwiedzanie miast - w paru byłam po raz pierwszy, do kilku innych mam sentyment, więc chciałam w nich dłużej zostać. Zasadniczo była to wyprawa "na dzikusa", czyli bez planu, jedynie z celem. Nie miałam zaplanowanego żadnego noclegu, co spowodowało parę stresowych sytuacji, ale zawsze wszystko się dobrze kończyło (nawet, gdy raz noclegu nie znalazłam...). DZIEŃ PIERWSZY - 150 km Ruszyłam niewyspana...dziwną trasą - przez Dolinki Krakowskie, czym zdecydowanie nadrobiłam, gdyż nie dało się tam jechać zbyt szybko. Kierowałam się

Korona Gór Polski cz. 8 - Lackowa (997 m npm)

16 sierpnia 2017   Wstałam rano. Ruszyłam na dworzec. Jak zwykle nie spałam długo. Za mało. Cóż...Pasja wymaga poświęceń. Dla pasji można dużo - żeby tylko coś przeżyć...coś zobaczyć...gdzieś być...Może sprawdzić siebie? Wsiadłam w pociąg. Bilet kupiłam u konduktora, bo jak zwykle byłam późno na dworcu. W ostatniej chwili. Wystarczyło czasu tylko na to, żeby ruszyć na peron. Wysiadłam w Starym Sączu. Z moich obliczeń wyszło, że stąd najszybciej będzie na szlak. Chyba nie poszła dobrze mi ta matematyka... I woke up early in the morning. I did not sleep long. Too short. Ech...I went by train to Stary Sącz - it is close to the trail. I thought that is the best to leave the train there, but I think that I was wrong... Jednak trzeba do Nowego Sącza. O mało nie zostałam potrącona. Pan nie widział, bo to nie ścieżka rowerowa, to chodnik. Ścieżki nie ma, sprawdzam trasę, więc jadę chodnikiem wyglądającym, jak ścieżka. Mam wątpliwości, czy to oby nie ścieżka. Nic się nie stało