Przejdź do głównej zawartości

Kielce są potęgą! - kwiecień 2014

kwiecień 2014

Kolejny sentymentalny post...Tym razem miasto starej szkoły rapu - KIELCE. Wycieczka sprzed prawie dwóch lat. Nie jest zbyt imponująca wyczynowo (3 dni - 485 km), czy coś takiego, ale była fajna. Poza tym pierwszy raz w życiu jechałam radiowozem, jako przestępca...


DZIEŃ PIERWSZY:

To był jeszcze czas kiedy, jak nawiedzona robiłam znaki miejscowości przez które przejeżdżam. Teraz w Polsce już tego nie robię tak skrupulatnie, bo jednak wybija z rytmu...Bywało tak, że przejeżdża obok mnie gość na kolarzówce, więc go "gonię", a dokładniej przyjmuję jego tempo i tak sobie jadę (...ja z bagażem na plecach...), ale nagle znak, więc się zatrzymuję, a dogonienie po choćby 3-minutowym postoju kogoś, kto jedzie treningowo (...ja jeżdżę zajawkowo...) na innym typie roweru już chyba niemożliwe...I po zabawie...
 Ponadto dużo tras ja już kojarzę...Kiedyś posługując się nazwami dróg usłyszałam, że znam się na nich, jak...tirowiec...Jednak jeszcze tak dobrze nie jest, gdyż nie każdy zakątek naszego kraju eksplorowałam bikingowo.


  Jako, że jechałam do Kielc w playerze musiał być nagrany rap w klimacie, czyli...LIROY...Kontrowersyjna postać rapowego światka. Osobiście go lubię, choć może bardziej - lubiłam słuchać "za małolata". Pamiętam dobrze, jak kupiłam pierwszą kasetę z tym rodzajem muzyki i było to wydawnictwo tego pana - Bafangoo cz.1. W 1995 roku Liroy się pojawił nagle z czymś, co w wersji polskiej nie istniało dla szerszej publiczności. Tym samym narobił zamieszania na scenie muzycznej. Chyba każdy, kto już miał jakąś świadomość i telewizor kojarzy kawałki: Scyzoryk i Scoobiedoo Ya
Jednak ja nie wtedy poczułam vibe tej muzyki. Byłam za mała, by w jakikolwiek sposób utożsamiać się z tego typu przesłaniem...Za modą też nie podążałam (tego nigdy nie robiłam, dla mnie najfajniejsze jest coś, gdy sama to odkryję wcale nie szukając...). Stało się to po kawałku z następnej płyty. Był to: I Co Dalej...?! 
W sumie pewnie w dalszym ciągu byłam za mała, by utożsamiać się z przesłaniem, ale zdecydowanie poczułam ten klimat - muzyka o czymś, o życiu (trzecia zwrotka mnie "rozwalała") - może banalne stwierdzenie, ale ja dokładnie tak poczułam, pomyślałam prawie 20 lat temu. Byłam wtedy dzieciakiem, a rapu i jego wykonawców nie było tylu, tak samo jak artykułów, wypowiedzi, analiz, filmów (...nie było Internetu w naszych domach!) - ten kontekst chyba odziera moją ówczesną definicję tej muzyki z banału. Albo niekoniecznie - nieistotne. Ważne, że był to motyw, powód, by pokochać RAP. Chyba na zawsze...
Btw, klasyk z płyty (yyy...kasety) odsłuchiwany milion razy, bo był taki freakkkyy: Twoya corka
Jest to aktualne na maxa...Ech...Ogólnie jestem wyczulona na obłudę i...brak autentyzmu w każdej kwestii.

Miało być o wycieczce do Kielc. Tylko, że moje wycieczki to nie jest tylko jechanie na rowerze...
W każdym bądź razie pamiętam, że jadąc słuchałam sobie tego kawałka, bo co by się nie działo to:



Miasto kilkakrotnie niszczone przez najazdy ludu, który czasami podejrzewam o przekazanie mi pewnych genów, podczas najazdów na inną część Małopolski...Mam smagłą cerę, małe czarrrne oczy i taką dzikość w sercu, która gdy nie jest uaktywniania wpływa na mnie źle...


Najazdy były i potem. Podczas tego tripu często zatrzymywałam się przy pomnikach upamiętniających bohaterów naszej Ojczyzny.


Pogadałam z miejscowymi panami, bo jeden z nich kiedyś też jeździł na rowerze.




Miechów, w którego centrum nie byłam, więc nie napiszę nic mądrego o mieście. Muszę się tam wybrać na osobną wycieczkę.


Mam wrażenie, że moje plecy na tej fotce wyglądają, jakby należały do jakiegoś pakera...A ja wtedy ważyłam 51 kg (przy wzroście 179cm), a "rzeźba" zrobiona, bo...lubię jeździć na rowerze. Myli się ten kto uważa, że jazda na rowerze to tylko mięśnie nóg (a są tacy mądrale...). Nie! Mięśnie ramion, brzucha, okazuje się, że też plecy...


Ciekawa rzecz - na poniższym pomniku wśród zamordowanych narodowości wymienieni są Cyganie. Nie jest to oczywista sprawa (kiedyś robiłam badania związane z tematem martyrologii Romów. Nie będę się tu rozpisywać o temacie, bo myślę, że uda mi się uskutecznić osobną wycieczkę związaną z tematem).


Osada książęca.




W świętokrzyskim chyba wynalazłam bikingowy pole dance ze znakami...Powinnam opatentować...



Czasami nie chce mi się ustawiać aparatu, chcę zrobić fotkę "dokumentującą" na szybkości, ale rączka za krótka (choć i tak mam długie kończyny). Może taka geneza powstania ostatnio super trendy selfie sticków...?


Musiałam ustawić, żeby zaprezentować, że jestem w Jędrzejowie.





"Ławkowy" obiad.


Miasta zaczynające się od litery J lubią robić mi psikusy na moich trasach (Jaworzno, Jarosław, Jędrzejów) - wszystko idzie płynnie i elegancko a tu nagle: ups - zakaz dla rowerów...Ależ szukałam wyjazdu, ale znalazł się!


Czy przyjdzie kiedyś moda na staropolskie imiona..? Wszak w tym zakresie panują różne trendy, zmieniające się, co kilka lat. Nazwa Małogoszcz pochodzi od takowego - Małogost.



Było strasznie ciemno, same lasy wokół, więc pędziłam (uciekałam przed ciemnością, lasami), jak szalona...Są różne "motywatory" utrzymywania dobrego tempa...


Magiczna sprawa - w moich słuchawkach zabrzmiał kawałek Wojtas feat. Pęku PSF & Kajman Rada - Kielce nocą (nie ograniczyłam kieleckiego rapu do Liroy'a) i nagle wyłania się znak: 


Puszczam
 i jadę do centrum (zajadając ciastka) - nie wiem, co - czy to ten energetyczny kawałek, te ciastka, te 160 km, czy wszystko razem sprawiły, że czułam się mega szczęśliwa! Tylko jedno mi się nie zgadzało..."Moje miasto nie jest duże.." - ja kilka razy zdążyłam przesłuchać ten kawałek (...a jest dość długi), a centrum wciąż nie ma. Za chwilę miało się okazać, że również "ludzi tu full" nie do końca prawdziwe...Przynajmniej nie o każdej porze. Grubo po północy niekoniecznie. Obudziłam panią w aptece całodobowej, żeby zapytać o ulicę, na której miałam zarezerwowany nocleg. Nie była zadowolona...Na stacji chciałam sprawdzić na mapie. Pytam o indeks mapy, a chłopaki patrzą, jak na wariatkę na mnie...Może miałam górnika na czole, dziwną kamizelką na mych barkach, byłam rozczochrana, ale to nie ja jestem tą, która nie wie co to jest indeks w mapie...


O! Ale nocleg nie tu...choć myślałam, żeby uderzyć pod dziesiątkę (nr drzwi 11)...


Ale ruszyłam na inną dzielnię niż Sady. 
Nocleg znalazłam i...tak fajowsko fizycznie czułam ten długi odcinek dobrym tempem, kiedy uciekałam przed lasami...


DYSTANS: 165 km

DZIEŃ DRUGI:

Jak wspominałam wcześniej (15 razy pewnie...), bardzo lubię murale.




Jakiś nowy się tworzy, więc nie przeszkadzam...

Zazdroszczę Asi, dla której było to stworzone! Cudna forma, sporo poświęconego czasu. 
Na pewno wszystkie marzenia jej się spełniają!


Pojechałam na kawę i zorientowałam się, że zgubiłam klucz od pokoju...Wróciłam pod ścianę z muralami i..znalazłam! 


Zasadniczo planowałam Góry Świętokrzyskie, ale rano pan właściciel posesji, w której spałam zagadał i...przyszła mi ochota, by zobaczyć jedno z najstarszych drzew w Polsce, a na pewno najsławniejsze. Muszę się przyznać, że nie wiedziałam, że w tych okolicach się ono znajduje, więc planowałam najbardziej oczywistą opcję w tym województwie...Btw, tę "najbardziej oczywistą opcję" od tego czasu zamierzam ogarnąć, ale jeszcze nie było okazji...




Natrafiłam na znak informujący o tym, iż za zakrętem po przejechaniu kilku kilometrów będzie lotnisko. Skręciłam, choć nie było mi po drodze i pojechałam pozwiedzać.








Przejście graniczne...?


Trzy miejscowości i...


Bartek mnie wita.


Aczkolwiek jeszcze 5 mieścin...


...i jest Bartek!


Ten pomnik przyrody (status otrzymany w 1952 roku) ma około 670 lat (bywały szacunki na 1200 lat!). Jego wysokość to około 30 metrów, obwód pnia w dolnej części pnia to ok. 13 metrów, wyżej - ok. 10.


Najpierw podziwiam...


...a potem robię sobie typową pamiątkową fotkę z Bartkiem w tle.




Gdzie dalej?



Ruszyłam do lasu...Pani się dziwiła, że sama w las...? A ja do dziś się dziwię tym zdziwieniem, bo jeszcze jasno było...Bo jak ciemno to przyznaję, iż mam lekkie obawy...


Taka dróżka.



Dotarłam na wzniesienie Świnia Góra.








Wyjechałam z drugiej strony, gdyż postanowiłam skoczyć sobie do Skarżysko-Kamiennej.







Wtedy byłam pierwszy raz w tym mieście, ale później zdarzyło mi się przejeżdżać przez nie. Wtedy zawsze myślę o pewnym zawodowym (sic!) siatkarzu, który z niego pochodził. Myślę, bo do dziś mnie bawi, że zawodowy sportowiec (...który pewnej nocy zgubił telefon a znalazł dziewczynę na rowerze ubraną jakby wyszła ze śmietnika...so romantic...) pytał mnie później jakie mięśnie mnie bolą po takich dłuższych tripach. "Żadne". "Żadne..?". I najlepsze: tłumaczył się, że jego sport angażuje inne...Nie wiem o co mu chodziło, bo ja o nic nie pytałam w tym względzie, niczego nie oczekiwałam, ale się wytłumaczył...Widocznie sam czuł taką potrzebę...Zaryzykowałbym stwierdzenie, iż to kompleksy...Według niektórych "mężczyzn" dziewczyna w kontekście fizycznym nie może być lepsza. Ja się pytam czemu...? Dlatego szanuję tych mężczyzn, którzy nie mają problemu przyznać, że w pewnym kwestiach idzie mi lepiej, łamiąc tę prymitywną zasadę, iż "samiec musi dominować"...Naprawdę bywali tacy, którzy się ze mną porównywali, ale nie tak dla zabawy, czy dla...porównania samego w sobie, tylko tak agresywnie. Słabe.
A ten chłopak reprezentował drużynę uczelni, na której studiowałam...Ech...Spadli do drugiej ligi - chciałam dać trochę determinacji każdemu z zawodników, ale nie bawiło go to...Wydawało mi się, że zabawny żart...Ech...W sumie ja się śmieje, jak przejeżdżam przez to miasto i przypominam sobie tę farsę..





Zgłodniałam, więc poszukiwałam jakiejś restauracji, żeby zjeść makaron. Ten siatkarz mówił, że uwielbia makarony to pomyślałam, że na pewno w jego mieście można zjeść gdzieś jakiś pyszny. Nie znalazłam nic. Tzn. znalazłam galerię handlową...Wpadłam na kilka minut - kupiłam buty zimowe, górę od stroju kąpielowego - bardzo potrzebne rzeczy w kwietniu...Yyyy...I jakieś pierdółki. Naprawdę trwało to nie więcej niż 5 minut, ale ja tak robię zakupy zwłaszcza, gdy boję się o rower, którego nie mam w zasięgu wzroku...


Zjadłam na schodach sklepu...Najgorsze: nie było to nic konkretnego.


Och nie - znowu nightbiking przez świętokrzyskie lasy...


Kotomłoty Pierwsze żegnają, a witają Kielce!


Kolejna ściana z muralami.




On chyba wiedział, co mnie czeka za chwilę i się śmieje ze mnie...


Jako, że nie znalazłam makaroniarni w Sakrżysko-Kamiennej byłam głodna. Tak fest...Szukam jedzenia - sklepu, jakiejś jadłodajni, czegokolwiek. Widzę święcące M,  to jadę. Na ulicy pusto, tylko panowie robotnicy gdzieś w oddali, więc przejeżdżam po pasach nie zważając na kolor światła, który oznacza: czekaj...Nie czekam, bo poprzedniego wieczoru pani powiedziała mi, że Kielce wczesną porą umierają, nawet MacDonald zamykany jest o północy. Była za pięć dwunasta...Czekać nie mogłam...Parkuję przed tym przybytkiem, nagle policyjna furka zatrzymuję się przy mnie. Pytam o co chodzi? (choć ja dobrze wiem o co, ale nie wiem...skąd oni się tu wzięli). Tłumaczę się, że ja taka głooodna, że nic nie jechało...Jeden z panów: Z taką figurą jada pani w MacDonaldzie..? No to ja podłapałam temat (nie w sensie podrywu, że zaczęłam kokietować pana policjanta) tylko: no właśnie ja mam niedowagę...A teraz przejechałam 140 km..Muszę zjeść...Nie wyszło...Może dlatego, że to nie policjant-podrywacz był głównodowądzącym...Przeparkowaliśmy (nie wiem czemu..) nasze pojazdy i: dokumenty - zdziwienie, że jestem z Krakowa - i gdy doprecyzowałam, że z Krakowa przyjechałam na tym rowerze chyba wyszłam na lekką wariatkę, która być może zmyśla...Najważniejsze:
Policjant - podrywacz ("dobry") powiedział, żebym poszła sobie zamówić. Zamówiłam, przyszłam z tym jedzeniem i głupio mi tak wcinać...Nie wiem, czy mam częstować, chyba wypada, ale znów ten dobry powiedział, żebym jadła. Tamten ("zły") szukał czegoś w swoim notesiku i wynikło mu, że taki rower zginął. - Taaak...Przyjechałam z Krakowa, żeby ukraść rower... - Taki zginął w Krakowie. yyyy...Taki zbieg okoliczności..? Gdyby było to coś pozytywnego pewnie bym napisała, że to "było magiczne"...
Sprawdzanie, pytanie, drapanie błota (chciałam pomóc, ale dobry, że nie ma potrzeby, ten drugi ma pazurki, poradzi sobie. A ja w tym czasie zagadałam się z tym dobrym, ale zły skończył i przerwał nam rozmowę...Ech...
Ruszamy na komisariat...Co zrobić z rowerem..? Do bagażnika nie wchodzi...Choć pan próbuje i próbuje...Proponuję, że ja pojadę na nim na ten komisariat. Nie, tak nie można. Pan policjant (ten zły) poprowadził, ja w radiowozie miałam z tego bekę z tym dobrym (gość do mnie: Jaja, nie..?) - bezcenne wspomnienie...
Dotarliśmy. Od razu (po numerze seryjnym) wyszło, że rower nie jest kradziony. Jest mój! 
Została kwestia mandatu. Długo nie przyjmowałam. Sprawa mogła iść do sądu. - W Krakowie? 
 Nie. To ja przecież nie mam czasu na takie wycieczki..."Groziłam", że spotkamy się w miejscu mojej pracy to gadka będzie inna...Nie przekonało to panów...Ktoś z boku po pewnym czasie:  
Jeszcze męczycie tę dziewczynę..?
Męczyliby do rana, ale w końcu przyjęłam ten mandat, bo chciałam już jechać spać. Choć w sumie dobrze się bawiłam...Panowie chyba też...Na odchodnym powiedziałam, że teraz przez nich będę wracać w nocy następnego dnia, bo późno wstanę, żeby czuli się winni, jak coś mi się stanie...
Dobry powiedział, że on by mi nie dał mandatu, odprowadził do drzwi i pojechałam uboższa o stówę (potencjalnie, bo dopiero była do zapłacenia).


DYSTANS: 143 KM


DZIEŃ TRZECI

Wstałam zaspana...Włożyłam moją nową drogocenną biżuterię zakupioną w ciągu 5 minutowych zakupów w Skarżysku...


..i ruszyłam zwiedzić:

.
..a dokładniej Pocieszki 10...


...numer drzwi 11. 
Pod same drzwi nie podchodziłam, ale to ta klatka...


Potem do centrum miasta.





- tę płytę też miałam na kasecie w 1997 roku. Aż łezka się kręci w oku...A 18 lat po tym, jak zaczęłam słuchać Wzgórza, Borixon włazi mi kadr (o tym tu: http://nakreconakreceniem.blogspot.com/2015/09/krakow-sandomierz-ostrowiec.html
- to było magiczne! 
Aż jakoś tak onieśmielił mnie wtedy Brx...Normalnie mi się to nie zdarza...
Btw, muszę przyznać się, że Gang Albanii lubię...Bo Albanię to ja uwielbiam! 
Tam też dziwne akcje z panami policjantami (oni byli kochani!) i w ogóle..: http://nakreconakreceniem.blogspot.com/2016/01/bakanska-przygoda-cz8-shqiperia-te-dua.html



Przy wyjeździe z miasta natrafiłam na ulicę Wojska Polskiego (Zajka w Scyzoryku: Na wojska polskiego jest nasz dom...).




Pińczów.


Szczyt wzgórza Św. Anny...





...z którego podziwiałam panoramę miasta.




Kupiłam drugie buty (srebrne trampki, które potem polubiłam strasznie). Jak je przewieźć..? Plecak wypchany...


Nida.


Jechało się fajnie dopóki nie zaczęło padać, a raczej lać strasznie. Licznik przez ten deszcz mi zaczął szwankować - denerwowało mnie to...Nie mogłam kontrolować za ile gdzie będę...Myślałam, żeby gdzieś wskoczyć w pociąg, ale gdzie..? W pewnym momencie w tej ulewie gdzieś za przystankiem przebierałam spodnie...Moje stópki musiały stanąć na tym mokrym podłożu...Brrr...


Byłam zziebnięta...Najgorsze: rękawiczki mokruteńkie...Dylemat, który się w moim późniejszym rowerowaniu pojawiał: Lepiej zdjąć, czy jechać w takich...? Tak i tak fatalnie - mega zimno...


No nic..trzeba jechać dalej w nocnej ulewie...


Małopolskie!


Jeszcze tylko kilkanaście miejscowości...Może nie zamarznę...


Kraków! 
Około 20 km i jestem w domu! Było strasznie - byłam taka zamoknięta, ale w domu zdjęłam to mokre dziadostwo ze mnie, wzięłam prysznic i...jakbym wcale nie przejechała ok. 100 km w ulewie...Mam chyba dość fajne regeneracyjne sklillsy i...przynajmniej jestem zahartowana. Raczej nie choruję, bo urządzam sobie takie deszczowe  tripy...


DYSTANS: 147, które licznik policzył i ok. 30, których nie


EPILOG:

Pod koniec 2014 roku byłam na koncercie Liroya (tak sentymentalnie, bo teraz to ja nie wiem co on robi...tzn wiem, że w politykę poszedł...) i "pochwaliłam" się tripem...Zapytał, jak się udał. Wiem, że z grzeczności/szacunku do tych, dla których to, co robi/robił ma/miało znaczenie, ale i tak było to fajne...Aczkolwiek szkoda, że nie było czasu, żeby rozwinąć, że to właśnie w pewnej mierze był taki sentymentalny hip-hopowy trip, gdzie jego osoba miała znaczenie...No nic...Tu rozwinęłam....

 

Komentarze

  1. Rower był Twój, to za co ten mandat? Za czerwone światło?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moja wersja jest taka, że za to, że byłam głodna...Ale pana wypisującego trochę inna - przejazd na pasach na czerwonym pojazdem innym niż czterokołowy - jakoś tak to było zapisane.

      Usuń
  2. Czy ty myślisz Liroy'u że jesteś może wielki
    Że ja jestem twom fanem i że kocham twe piosenki? Ach uwielbiam diss na Liroya wykonaniu Peji. Najlepszy diss jakikolwiek powstał. Diss na Tede też jest spoko. Liroya też lubię słuchać. Najczęściej słuchałem kołysanki dla nieprzyjaciół. Z robieniem tych zdjęć zielonym tablicom jest tak jak mówisz. Mimo wszystko lubię je kolekcjonować. Najbardziej jednak nie lubię gdy muszę rozpędzony z górki się zatrzymać i cyknąć fotę. W sumie mógłbym olać te zdjęcia, bo i tak gps ślad zapisuje mi, gdzie byłem. Jedni kolekcjonują znaczki, a ja tabliczki.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ach Ty to mi potrafisz humor poprawić:-D Przyznaje się bez bicia, że masz lepszą formę od mnie. Ale jakoś nie narusza to mojego ego. Twoje dystanse też nie robią na mnie wrażenia, bo są dziewczyny, które robią dużo więcej w ciągu dnia i to już mnie przeraża. Ponad 500km w ciągu doby. W dwa dni z wawy do Wilna. Z czasem i ja tak będę robił. Miałem zbyt dużo przerwę w jeżdżeniu na rowerze. Tak kochałem kiedyś rower jako dziecko i nie wiem czemu go porzuciłem:-(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moje dystanse nie są po to, żeby robić wrażenie tylko dawać mi radość ale.. na jakim rowerze robią..? szosie..? Jestem pewna, że tak. Jeśli na szosie to nie ma co porównywać nawet. Kiepskie. No to dobrze, że nie narusza, bo mnie długo będzie bawił gość, który zarabia na tym, że jest taki "rowerowy" a się porównywał z chudą laską, czy zawodowy siatkarz, czy dużo innych. A ja tylko żyję tak, żeby było fajnie...Toleruję tylko ludzi z dystansem...

      Usuń
  4. Aż sprawdziłem czy na kolarzówce. Okazuje się kolarzówka + sakwy. To faktycznie nie ma co porównywać. Czyli jak na kobiece dystanse jesteś w czołówce.

    OdpowiedzUsuń
  5. Relacja jak zwykle ciekawa ale brakuje mi tu jednej rzeczy . Nie myślałaś kiedyś o tym aby dodawać też mapę z przejechaną trasą ?? Np link z endomondo czy innej stravy . O ile oczywiście nagryawsz swoje trasy na GPS .
    Też muszę kiedyś odwiedzić Kielce, ale to już dopiero koło czerwca-lipca przy okazji odwiedzin Gór Świętokrzyskich .

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Korona Gór Polski cz.10 - Ślęża (718m npm)

21, 22 lutego 2018 Rozgrzana izraelskim (palestyńskim) słońcem postanowiłam pewnej nocy wsiąść w pociąg do Wrocławia, by mimo niebotycznych mrozów zdobyć kolejny szczyt z Korony Gór Polski - Ślężę. Zastanawiałam się, czy dam radę, czy nie zamarznę, ale mam taki okropny problem, że nie znoszę monotonii, nudy, tych samych tras. Zwłaszcza, gdy wracam z miejsc, w których kipiało od wrażeń, nowości, emocji. A tak było w Izraelu/Palestynie...Ale o tym nie tutaj...Postanowiłam, że muszę gdzieś wybyć. Zewnętrzne warunki spróbuję pokonać. Co z tego wyjdzie zobaczymy. Wsiadłam w nocny pociąg jadący 5 godzin. Pośpię...Choć w pociągu, choć 5 godzin. Zawsze coś. Nie pospałam nic...Zainfekowana rowerową przygodą do szpiku kości myślałam o kolejnej wyprawie - gdzie. W zasadzie to wymyśliłam sobie pewne miejsce, które zaczęłam czuć wewnętrznie mocno, jednak czy zewnętrznie jest to wykonalne? Chyba nie...Tak, czy siak zamiast spać zajęłam się grzebaniem w Internecie, gadaniem ze znajomymi na ten t

"Nad morze" cz.1 - Kraków-Gdańsk

 Moja najdłuższa przejażdżka rowerowa w 2014 roku to wycieczka z Krakowa na Hel. W ciągu 9 dni (dojazd + pokręcenie po okolicy) przejechałam 1087 km, więc dystans w stosunku do czasu nie jest obłędny, ale sama wyprawa w jakimś sensie była. Było to 9 dni w ciągu, których byłam odcięta od wszystkiego. Nie liczyłam czasu - dni odmierzałam "ostatnio spałam w...,wcześniej w...". Kilometrów też nie liczyłam, bo pierwotne wobec dystansu było zwiedzanie miast - w paru byłam po raz pierwszy, do kilku innych mam sentyment, więc chciałam w nich dłużej zostać. Zasadniczo była to wyprawa "na dzikusa", czyli bez planu, jedynie z celem. Nie miałam zaplanowanego żadnego noclegu, co spowodowało parę stresowych sytuacji, ale zawsze wszystko się dobrze kończyło (nawet, gdy raz noclegu nie znalazłam...). DZIEŃ PIERWSZY - 150 km Ruszyłam niewyspana...dziwną trasą - przez Dolinki Krakowskie, czym zdecydowanie nadrobiłam, gdyż nie dało się tam jechać zbyt szybko. Kierowałam się

Korona Gór Polski cz. 8 - Lackowa (997 m npm)

16 sierpnia 2017   Wstałam rano. Ruszyłam na dworzec. Jak zwykle nie spałam długo. Za mało. Cóż...Pasja wymaga poświęceń. Dla pasji można dużo - żeby tylko coś przeżyć...coś zobaczyć...gdzieś być...Może sprawdzić siebie? Wsiadłam w pociąg. Bilet kupiłam u konduktora, bo jak zwykle byłam późno na dworcu. W ostatniej chwili. Wystarczyło czasu tylko na to, żeby ruszyć na peron. Wysiadłam w Starym Sączu. Z moich obliczeń wyszło, że stąd najszybciej będzie na szlak. Chyba nie poszła dobrze mi ta matematyka... I woke up early in the morning. I did not sleep long. Too short. Ech...I went by train to Stary Sącz - it is close to the trail. I thought that is the best to leave the train there, but I think that I was wrong... Jednak trzeba do Nowego Sącza. O mało nie zostałam potrącona. Pan nie widział, bo to nie ścieżka rowerowa, to chodnik. Ścieżki nie ma, sprawdzam trasę, więc jadę chodnikiem wyglądającym, jak ścieżka. Mam wątpliwości, czy to oby nie ścieżka. Nic się nie stało