Przejdź do głównej zawartości

NADBAŁTYCKA PRZYGODA cz. 5 - Gdzie te koty..? - chilloutowy dzień w Rydze

23 maja 2016

Niestety tego dnia nie było w pracy recepcjonisty siłacza-dżentelmena...Nawet żadnego ruskiego w dresach nie było..Tylko chłopak chudszy ode mnie (bo...lubił dobre imprezy...choć też dużo jeździł na deskorolce - może to to było przyczyną jego chudości, tak, jak u mnie jest to rower...), który był z Rygi, ale mieszkał w hostelu, bo miał problemy z dziewczyną...Opowiadał mi o rożnych ciekawostkach (fajne są ciekawostki, których nie przeczyta się w przewodniku), ale roweru nie zniósł, bo pojechał sobie gdzieś na deskorolce...



Ryżanie coś remontują! Musiałam uwiecznić...


Również mam ochotę na rowerową eksplorację, ale czasu w tym roku już nie będzie...Ech...


Śniadanie w parku. Stolica Łotwy posiada ich ponoć 22 - jest to dość zielone miasto.


Po śniadaniu ruszyłam dalej.. Jako, że ja nie wiedziałam, że wyląduję w Rydze nie byłam do niej merytorycznie przygotowana w ogóle. Nic a nic. Szczerze mówiąc nie chciałam też wyszukiwać informacji na temat miejsc typu must see, must be. Miałam ochotę na luźne pojeżdżenie po stolicy Łotwy, a nie łapczywe zwiedzanie.

Na początku trafiłam na targ. Z moją miłością do lokalnych bazarów, jako miejsca wymiany towarów za pieniądze, a także informacji, budowania społecznych relacji etc. byłam szczęśliwa, że zupełnie przypadkiem natrafiłam na takie miejsce.
Później dowiedziałam się, że Ryga jest to drugie największe miasto targowe w Europie.

Jeśli ktoś lubi targi to koniecznie musi tutaj wpaść! Poza konsumpcyjno-społecznymi aspektami tego bazaru jest on interesujący również ze względu na architekturę. Otóż do budowy hal targowych wykorzystano oryginalne hangary lotnicze wykorzystywane podczas I wojny światowej. Centraltirgus zostało otwarte w 1930 roku, będąc wówczas największym targowiskiem na kontynencie. 


Zewsząd atakowały mnie Zemenes, zemenes, zemenes (truskawki). Postanowiłam je zakupić po czym usiąść sobie nad rzeką i je zjeść!


Wcześniej jednak przejechałam się po bazarze. Jeśli chodzi o towary tutaj sprzedawane są one dość różnorodne (będąc standardowymi targowymi produktami). Jednak chyba na zewnętrznej części targu dominują warzywa i owoce (w okresie kiedy ja tam byłam to były to wspomniane zemenes).


Są jednak i ubrania wyrażające...tożsamość. Pod względem etnicznym Ryga jest miastem niesamowitym. Jest to stolica Łotwy jednak niemalże taką sama ilość mieszkańców stanowią przedstawiciele innego kraju. Łotyszów jest nieco ponad 40 procent. "Ruskich", którzy są zauważalni oraz rozpoznawalni ze względu na specyficzne stilo, a także słyszalni (wszędzie ten ruski...ruski..ruski...) jest prawie, 40 procent...Czyli mniej więcej pół na pół, resztę stanowią przedstawiciele Białorusinów, Ukraińców, Polaków i innych narodowości.


Kolejny raz byłam na siebie wściekła...Po co ja brałam tyle rzeczy..? - wszystko można kupić (tylko gorzej, jakby wyszło, że marznę, że przemoczone mam wszystko...- ciężko przewidzieć pogodę, zwłaszcza, gdy się nie wie, gdzie dokładnie się jedzie oraz na ile...A ja nie chcę być ograniczana przez rzecz materialną). Chciałam sobie kupić ciuszki z tego klimatowego targowiska - ciekawego pod względem konstrukcyjnym oraz socjologiczno-etniczno-lingwistycznym. Samo ubranie miałoby wtórną wartość...Mogłyby to być nawet jakieś "wiejskie" legginsy. Czasami w takich gustuję i wolę niż rowerowe ciuszki z marką wypisaną wszędzie (rowerowe ciuchy są często takie "atakujące"), jak widać nie używam takowych. Nie lubię robić z siebie baneru...Osobiście marketingowo od strony marki to rozumiem, ale od strony użytkownika nie bardzo...Nie mój styl, nie mój świat...(Nie piszę tutaj o funkcjonalności, bo to inna kwestia tylko i wyłącznie o estetyce, która dla mnie kiepska). Ważniejsza byłaby ta interakcja z ruską babą targową z ryskiego bazaru oraz wspomnienia samego nadbałtyckiego tripu. Ale jako, że sakwy wypchane kupiłam tylko zemenes i..błyszczyk...


Selfie z ryskim targowiskiem w tle...


Z zakupionymi truskawkami udałam się nad Dźwinę (Daugava), by w tak cudnym klimacie je skonsumować... 


Dźwina jest drugą, co do wielkości rzeką uchodzącą do Bałtyku. Przepływa przez trzy kraje: Rosję, Białoruś i właśnie Łotwę.


Niestety miałam tylko trochę wody (przydałoby się umyć te truskawki), więc gdy się skończyła przemieściłam się dalej poszukując sklepu.



Bardzo przyjemne widoki (cóż to za budynek majaczy w oddali..? - na drugą stronę rzeki pojadę później, by to sprawdzić), cudna ścieżka rowerowa/spacerowa.


Jadąc wzdłuż Dźwiny natknęłam się figurę Wielkiego Krzysztofa. Z osobą tą wiąże się legenda na temat powstania miasta. Otóż Krzysztof mieszkał sobie nad brzegiem rzeki trudniąc się się przenoszeniem ludzi na przeciwległy brzeg. Gdy pewnego dnia usłyszał płacz dziecka ruszył, by go uratować przynosząc do swojej chatki. Gdy wykonał misję usnął, a gdy się obudził nie zobaczył uratowanego dziecka tylko skrzynię ze złotem. Z tego złota po śmierci Krzysztofa ufundowano pierwsze budynki miejskie.



Gdy zakupiłam wodę, by umyć moje truskaweczki trafiłam na plażę.


Ależ tu jest pięknie!


Idealne miejsce, by dokończyć jedzenie tych pysznych owoców. Na plaży z widokiem na miasto...Pogoda była idealna!


Położyłam się na chwilkę, zamknęłam oczy...Było mi tak dobrze...Jak zwykle - może i spuściłam mojego Cube'a z oczu (zamykając je) jednak musiałam czuć, że jest wciąż ze mną...


Czyż tu nie jest wspaniale..? Można się i kąpać...


Można pograć w siatkówkę plażową...


Lub po prostu posiedzieć, poopalać się...


Po dość długim czasie (takim slooow...) spędzonym w tamtym miejscu udałam się na drugi brzeg.


Fajna ta Riga! 


Niestety nic nie wiem o tej rzeźbie...


Przejechałam obok Muzeum kolejnictwa (http://www.railwaymuseum.lv/index-eng.htm).


Dotarłam do tego tajemniczego budynku o interesującym kształcie. Okazało się, że jest to Biblioteka Narodowa ( Latvijas Nacionālā bibliotēka (LNB), która przeniosła się do tego budynku zaprojektowanego przez Gunnara Birkertsa, w 2014 roku. Składa się on z 13 pięter, a jego wysokość to 68 metrów.


Jest parking dla rowerów. Niestety wnętrza nie widziałam...Tym samym zbiorów też nie, a na pewno są okazałe, gdyż instytucja powstała w 1919 roku jako Państwowa Biblioteka Łotwy...


Odremontowany (sic!) bulwar jest bardzo przyjemnym miejscem na posiedzenie sobie tutaj, spacer, lekką przejażdżkę rowerową...






Wyjaśniło się czym jest ryski "Pałac kultury". Otóż jest to budynek Łotewskiej Akademii Nauk (Latvijas Zinātņu akadēmijas augstceltne) wybudowany w latach 1952-58, a oddany do użytku w 1960 roku. Bardzo  lubię "stalinowski styl" w architekturze (tylko w tym aspekcie).
Początkowo miał być to Dom Kołchoźnika.
Jak widać, ze szczytu budynku można oglądać panoramę stolicy Łotwy.


Według mojej subiektywnej opinii ten wieżowiec to ryski król wśród budynków znajdujących się w tym mieście. Oryginalnością nie grzeszy - budowany na wzór Siedmiu Sióstr (..i to skojarzenie z naszą stołeczną budowlą), ale to właśnie czyni go niezwykle klimatowym i charakterystycznym elementem miasta.
Dla nieznających totalnie historii mówi to dużo o niej. Jeśli gdzieś stoi taki budynek znaczy to, że po wojnie miastem władali Sowieci, że kraj nie był niepodległy...Łotewska Socjalistyczna Republika Radziecka, Łotwa, ŁSRR została utworzona w 1940 roku, a istniała do 1990.


Kościół Zwiastowania NMP, który został zbudowany w 1778 r. Pierwotna wersja kościoła była drewniana, ale budowla spłonęła w 1812 roku.Weszłam do środka, by obejrzeć również wnętrze, jednak odbywało się tam nabożeństwo. Tym samym ikony św. Mikołaja przechowywanej w tej najważniejszej  nie widziałam.


Nie mogę oderwać oczu...


Luterański kościół Serca Jezusowego, zbudowany w 1635 r (pierwotnie jako drewniany).


Rīgas Celtniecības koledžas (http://www.rck.lv/).


Jak ciężko było przypiąć tu rower...


Znowu chciałam zjeść coś konkretniejszego, ale widziałam tylko kebaby (miałam ochotę na naleśniki..) Jeździłam, szukałam po moim ulubionym zaułku Rygi (tzn. nie był to zaułek w dosłownym znaczeniu tego słowa). Zauważyłam coś ciekawego...Były różne rodzaje tego jedzonka, wybrałam jeden z nich. Pani podgrzała, wyszłam i jem...Pierwszy kęs: wow! jakie to pyszne (jeszcze takie cieplutkie), ale...nagle jakaś kiełbasa i..fuj...Spróbowałam ugryźć jeszcze raz i wyplułam, a ponadto zebrało mi się na wymioty...Naprawdę jechałam po centrum Rygi zastanawiając się, gdzie ja mogę zwymiotować, bo przecież zaraz to zrobię...Nauka z tej ryskiej historyjki z cuberekiem z kiełbasą: warto znać języki...Samo ciasto - bardzo dobre, ale kiełbas ja nie jadam...Fuj...


Podjechałam do Maca, żeby zabić ten smak...Jak ja lubię tę sieć restauracji na moich wyprawach..! Tylko nabierają mnie z naklejkami na darmową kawę...Raz dają, raz mówią, że tutaj nie do tej kawy...W Rydze, Wilnie, czy Kownie nie pytałam o kolejną naklejką...A nuż akurat by dali, bo może jest to taka międzynarodowa akcja (...w końcu żyjemy w zglobalizowanym świecie, a McDonald jest tego świetnym "reprezentantem" - nie od parady George Ritzer nazwał opisywany przez siebie proces socjologiczny polegający na upowszechnianiu się zasad działania mcdonaldyzajcą...).


Tło tego zdjęcia zobaczyłam dopiero wklejając je tutaj...To, że panowie patrzyli, jak ja robię sobie fotkę na ryskiej starówce widziałam, ale że również chcieli na niej być - nie...Mistrzowie drugiego planu...


Kot...(ale też królik...).


Rigas Dome (Urząd Miasta).


Dom Bractwa Czarnogłowych (Melngalvju).
 W budynku usytuowanym na Placu Ratuszowym (Rātslaukums) tym podpisano Traktat pokoju między Polską a Rosją i Ukrainą w marcu 1921 r., który kończył wojnę polsko-bolszewicką. Dom Czarnogłowych w Rydze dawniej nazywany był Dworem Artusa.


Akordeonista-rowerzysta. (Uwielbiam akordeony!!! W Polsce kojarzą się chyba z jedna grupą etniczną...).


Pokręciłam się po ryskiej starówce,...


...po różnych zakamarkach,...


...po "ścisłym" centrum,...



...po klimatowych uliczkach.



Ponownie pojechałam na bulwary (pięknie zachodzące słońce nad Dźwiną!).



Budynek Teatru Narodowego (Latvijas Nacionālais teātris).
. Budynek ten powstał na przełomie XIX / XX w. 18 listopada 1918 r. w jego wnętrzach proklamowano niepodległość Łotwy.


Trolejbus!



Plenerowa wystawa.


O! Łotysze znają pojęcie rekonstrukcja...


Janis Rozentāls (1866 - 1916) - łotewski malarz


Łotewskie Narodowe Muzeum Sztuki (Latvijas Nacionālais mākslas muzejs). Posiada ono najbogatszą kolekcję sztuki w kraju (również rosyjską).



Cerkiew vs Marriot...


Sobór Narodzenia Pańskiego w Rydze
(Rīgas Kristus Piedzimšanas pareizticīgo katedrāle). Jest to największa cerkiew prawosławna  w krajach nadbałtyckich. Powstała w latach 1876–1883,kiedy to Ryga była częścią Imperium Rosyjskiego (pieniążki na jej budowę dał car Aleksander II). W czasie I wojny światowej Niemcy przekształcili tę katedrę na zbór luterański. W latach międzywojennych wróciła do pierwotnego wyznania. W latach '60 Sowieci urządzili tu planetarium...W 1991 roku, czyli po odzyskaniu niepodległości przez Łotwę wróciła do swojej pierwszej funkcji.


Rygę charakteryzują monumentalne budowle. Ja tak jechałam, jechałam, jechałam i one się nie kończyły...
Miasto znane jest z secesyjnego stylu, ale ja na stylach w sztuce znam się kiepsko, więc nie będę zagłębiać się w temat...Jednak dla konesera tego gatunku sztuki stolica Łotwy to trzeba być, trzeba zobaczyć, gdyż jest to ponoć jedno z najbardziej znanych secesyjnych miast na świecie.


Trafiłam na sklep rowerowy, ale na takiego stylowego pana na rowerze nie trafiłam...Bo w Rydze to tylko ci ruscy...



Wieża zegarowa. Powstała w 1965 roku.
Jak widać było 15 minut po 22. Postanowiłam zakończyć rowerową eksplorację Rygi i udać się do hostelu. Wcześniej jednak zamierzałam, skoczyć do sklepu na zakupy - jedzenie i piwo. Jeśli w Wilnie nie chciało mi się z nikim integrować to tutaj miałam ochotę posiedzieć z ziomkami z hostelu (jacyś tacy bardziej "pogadani" i interesujący byli...), jeśli poprzedniego wieczoru miałam ochotę na piwo na mieście, dziś w hostelu. W markecie zostawiłam mój rower gdzieś obok kas i poszłam na zakupy. Wybrałam już jedzenie, piwo i idę do kas,y a pani w kasie co robi..? Odkłada mi to piwko...Tym razem wiedziałam już o co chodzi...Tu też prohibicja..? Trochę byłam wściekła, że nie udałam się na zakupy wcześniej...Tak nie wiele zabrakło...Ale nie sądziłam, że również i to państwo bałtyckie ma taka politykę alkoholową...Bez sensu...


"Pałac Kultury" (yyy...Łotewska Akademia Nauk) nocą...


Gdy wpadłam do hostelu to na dole kręcili się ruscy, od razu zaproponowali wniesienie roweru (ogólnie nie są tacy źli...tylko tak wyglądają...).


Jak ja to mam spakować..?


Chciałam się napić piwa (...którego nie miałam...) i pogadać z ziomkami z hostelu, ale oni oglądali film...i tak oglądałam z nimi ten film po łotewsku (amerykańska historyczna produkcja - tytułu nie pamiętam - z dubbingiem), piłam herbatę i jadłam ciastka od pana recepcjonisty. Nie dość, że silny, to jeszcze nakarmi - ideał, dla kobiety, która jeździ milion km i je mln kalorii...Powinnam chyba zostać w Rydze...ale ja wyciągnęłam atlas Litwy i mapę Estonii zastanawiając się co robię jutro...Litwa, Łotwa to chyba musi być Estonia...To na jednym wdechu się przecież wymienia...Nawet nie wypada nie przejechać...Tylko, czy robię na raz dystans do Tallina (2/3 Łotwy plus Estonia wzdłuż - ale to malutkie kraje przecież..), czy śpię w Parnu...Się okaże...



DYSTANS: 37 KM

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Korona Gór Polski cz.10 - Ślęża (718m npm)

21, 22 lutego 2018 Rozgrzana izraelskim (palestyńskim) słońcem postanowiłam pewnej nocy wsiąść w pociąg do Wrocławia, by mimo niebotycznych mrozów zdobyć kolejny szczyt z Korony Gór Polski - Ślężę. Zastanawiałam się, czy dam radę, czy nie zamarznę, ale mam taki okropny problem, że nie znoszę monotonii, nudy, tych samych tras. Zwłaszcza, gdy wracam z miejsc, w których kipiało od wrażeń, nowości, emocji. A tak było w Izraelu/Palestynie...Ale o tym nie tutaj...Postanowiłam, że muszę gdzieś wybyć. Zewnętrzne warunki spróbuję pokonać. Co z tego wyjdzie zobaczymy. Wsiadłam w nocny pociąg jadący 5 godzin. Pośpię...Choć w pociągu, choć 5 godzin. Zawsze coś. Nie pospałam nic...Zainfekowana rowerową przygodą do szpiku kości myślałam o kolejnej wyprawie - gdzie. W zasadzie to wymyśliłam sobie pewne miejsce, które zaczęłam czuć wewnętrznie mocno, jednak czy zewnętrznie jest to wykonalne? Chyba nie...Tak, czy siak zamiast spać zajęłam się grzebaniem w Internecie, gadaniem ze znajomymi na ten t

"Nad morze" cz.1 - Kraków-Gdańsk

 Moja najdłuższa przejażdżka rowerowa w 2014 roku to wycieczka z Krakowa na Hel. W ciągu 9 dni (dojazd + pokręcenie po okolicy) przejechałam 1087 km, więc dystans w stosunku do czasu nie jest obłędny, ale sama wyprawa w jakimś sensie była. Było to 9 dni w ciągu, których byłam odcięta od wszystkiego. Nie liczyłam czasu - dni odmierzałam "ostatnio spałam w...,wcześniej w...". Kilometrów też nie liczyłam, bo pierwotne wobec dystansu było zwiedzanie miast - w paru byłam po raz pierwszy, do kilku innych mam sentyment, więc chciałam w nich dłużej zostać. Zasadniczo była to wyprawa "na dzikusa", czyli bez planu, jedynie z celem. Nie miałam zaplanowanego żadnego noclegu, co spowodowało parę stresowych sytuacji, ale zawsze wszystko się dobrze kończyło (nawet, gdy raz noclegu nie znalazłam...). DZIEŃ PIERWSZY - 150 km Ruszyłam niewyspana...dziwną trasą - przez Dolinki Krakowskie, czym zdecydowanie nadrobiłam, gdyż nie dało się tam jechać zbyt szybko. Kierowałam się

Korona Gór Polski cz. 8 - Lackowa (997 m npm)

16 sierpnia 2017   Wstałam rano. Ruszyłam na dworzec. Jak zwykle nie spałam długo. Za mało. Cóż...Pasja wymaga poświęceń. Dla pasji można dużo - żeby tylko coś przeżyć...coś zobaczyć...gdzieś być...Może sprawdzić siebie? Wsiadłam w pociąg. Bilet kupiłam u konduktora, bo jak zwykle byłam późno na dworcu. W ostatniej chwili. Wystarczyło czasu tylko na to, żeby ruszyć na peron. Wysiadłam w Starym Sączu. Z moich obliczeń wyszło, że stąd najszybciej będzie na szlak. Chyba nie poszła dobrze mi ta matematyka... I woke up early in the morning. I did not sleep long. Too short. Ech...I went by train to Stary Sącz - it is close to the trail. I thought that is the best to leave the train there, but I think that I was wrong... Jednak trzeba do Nowego Sącza. O mało nie zostałam potrącona. Pan nie widział, bo to nie ścieżka rowerowa, to chodnik. Ścieżki nie ma, sprawdzam trasę, więc jadę chodnikiem wyglądającym, jak ścieżka. Mam wątpliwości, czy to oby nie ścieżka. Nic się nie stało