Przejdź do głównej zawartości

NADBAŁTYCKA PRZYGODA cz.4 - Oby s.ka była piękna...

 21/22 maja 2016

(- trochę kiepski tytuł, ale ja w pewnym momencie, tak myślałam o docelowym mieście...).

Moje, jak zwykle, rozbełtane sakwy...Pakowanie...Kawa...Zastanawiałam się, co dalej - czy nie zostać tutaj na jeszcze jeden nocleg. Totalnie nie wiedziałam, czy pojadę dalej, ewentualnie gdzie. Myślałam: nie jest wcześnie, zanim zerknę jeszcze na Kowno bardziej dogłębnie niż zrobiłam to poprzedniego wieczoru, to minie trochę czasu, będzie późne popołudnie to gdzie ja dojadę...


Przybijam!

W hostelu tym można wypożyczyć rower, a potem wziąć Cycling Map i ruszyć na przejażdżkę po mieście oraz okolicach.


Miejsce to podobnie, jak wileński hostel, również polecam (dobra lokalizacja - w centrum miasta - wystarczy tylko obejść building in russian style...przyjemny design, miła pani recepcjonistka, dobra cena).


Przypinam sakwy i ruszam! Na razie poznać ciut lepiej Kowno a potem - Kto wie..? Bo ja nie mam pojęcia...


Building in russian style w świetle dnia (dokładniej widać to zniszczenie).


Idę po śniadanie do Iki ulokowanego w...


Jak ja lubię ten ławkowy klimat posiłku składającego się z 5 tysięcy kalorii!


Przeuroczy! 
To siodełko...- myślę, że takie powinni sobie sprawić ci, którzy mają problemy z długą jazdą na rowerze z powodu niewygodnego siedzenia...


Jadę sobie chilloutowo...


Jak ona cudnie śpiewała! Niesamowity talent!


Kawałka wykonywanego przez tę dziewczynę nie znałam. Wyszukałam sobie, co to za jeden po słowach i...stwierdzam, że wolę wykonanie tej dziewczyny z Kowna niż oryginał amerykańskiej wokalistki. Zdecydowanie! Ale jeśli nie mogę słuchać tego cudnego wykonania to słucham oryginalnej wersji, bo ogólnie fajny kawałek (ten tekst...).


W Kownie jest pełno ulicznych grajków prezentujących różne style.






Bazylika archikatedralna Świętych Apostołów Piotra i Pawła w Kownie
 (Kauno Šv. apaštalų Petro ir Povilo arkikatedra bazilika).


Ratusz w Kownie za dnia. 


Maironis (1862-1932) - litewski poeta, dramaturg, ksiądz katolicki, teolog; rektor seminarium duchownego, profesor uniwersytetu w Kownie.


Słodziaki!




Nemunas (Niemen) czy Neris (Wilia)...?
Kartu znaczy razem, a ja myślałam, że kocham...To serduszko, o którym pomyślałam, że jest wizualizacją słowa, mnie zmyliło...


Fajny ślub!


Pan na rowerze...



Plenerowa wystawa fotografii.


Urocza fotka!


Jadę dalej przez to głośne (od muzyki) miasto...
(Co do jakości filmiku, a szczególnie dosłownego kręcenia z ręki to od zawsze uważam, że Dogma 95 von Triera i ziomków była interesująca i pociągająca, bo jej celem było uzyskanie...autentyzmu!).



Žalgirio Arena (http://zalgirioarena.lt/en/) - hala widowiskowo-sportowa. Odbywają się tutaj koncerty, a także mecze koszykarskiej drużyny Žalgiris Kowno, założonego w 1944 roku. Warto wspomnieć, iż miasto to jest nazywane stolicą litewskiego basketu.

.
Kowno jest największym ośrodkiem przemysłowym w kraju. 


Bardzo podobało mi się Kowno, przez tę jego totalną niejednoznaczność. Nie wiem, czy nie bardziej niż Wilno. W sumie może nie, ale jest w nim coś sexy...


Kościół Karmelitów pod wezwaniem Świętego Krzyża w Kownie.


Stary cmentarz założony w połowie XIX wieku.




Trolejbus!


Kolejny!


No...O tym  chyba już pisałam...


Pomnik lotników, Steopnasa Dariusa i Satytysa Gierenasa, którzy dokonali przelotu nad Atlantykiem. Przelot zakończył są katastrofą.


Lietuvos sporto universitetas (jak wspomniałam, Kowno to miasto studentów).



Graffitii, które kilkanaście godzin później uratowało  moje morale...


To co robię dalej...? Zastanowię się przy kawie gdzie z tego Kaunas ruszam...



Potem przy hamburgerze, lodach...W międzyczasie troszkę się rozpadało...


Ruszyłam na Wybrzeże. Do Kłajpedy. Dalej tam jest taki fajny cypel - Nida. Ponad 200 km przede mną. Będę rano, bo teraz po tym chilloutowym jeżdżeniu po Kownie (trochę to trwało), siedzeniu na kawie, w Macu zrobiło się późne popołudnie...Mogę wrócić i spać w tym hostelu, bo po drodze nie znajdę nic na bank, a wyruszyć rano...Może to byłoby bezpieczniejsze? Bardziej racjonalne?


Chyba, że wracam do Polski, do Varsuvy...


Od tego momentu do Kłajpedy "tylko" 208 km. Ale tu stwierdziłam: Ja chcę Rigę...Kłajpedę też chciałam..Wszystko...Wyprawy uczą mnie tej jakże trudnej sztuki wyboru...


Po przejechanych 30 km opuściłam Kaunas.


Usiadłam sobie gdzieś  na boczku z mapą i zerkam, jak to wszystko się prezentuje. Droga prosta, więc to będzie łatwe pod tym względem 249 km. Poza tym w nocy jakoś lepiej czuję się na ekspresówkach niż w lesie na polnych drogach...Tempo jest lepsze. Ponadto w nocy ruch na takich drogach jest mniejszy, więc będzie ok. Muszę napisać, że ja to nawet lubię czasami ekspresówki nocą - tak pomknąć na pełnym speedzie. Chodzi też o ten klimat wokół (a w Polsce nie można...). Ogólnie lubię polne drogi, lubię górskie szlaki, lubię boczne asfaltówki, ekspresówki. Wszystkie rodzaje przerobiłam o różnych porach - dlatego ekspresówki tylko nocą!

Producent twierdzi, iż ten napój keep me going...Zobaczymy...


Trasa miała być łatwa - prosta ekspresówka...ale nie zauważyłam, że kreseczka na mapie trochę się różni. To autostrada! Jadę, a jakiś pan tak się uśmiechał...Chyba z tego, że ja wbijam na autostradę choć nie jestem pewna...Wróciłam. Zapytałam, czy ja tędy mogę, ale nie szło się dogadać...Rozmkiniłam sobie wszystko na nowo...W sumie ładna, spokojna droga.


Tu na tej polnej dróżce w krzakach, lasach wiedziałam na bank, że dziś czasoprzestrzeń będzie zawieszona...Chciałam nawet nagrać filmik z tej okazji na temat zawieszanie czasoprzestrzeni w bikingu - nie ma pory dnia, nie ma pojęcia dzień/noc, i te zmieniające się wioski, miasta, yyy chciałam napisać kraje...- to jest coś magicznego. Hitem chyba jest na razie: Bośnia-Serbia, Serbia-Węgry, czyli 2 wschody słońca na granicy na raz!...Te zawieszania czasoprzestrzeni w Polsce też swoją magię miały...Polecam! (choć nie wszystkim - tylko tym z silnym organizmem i...psychiką...). Filmiku nie nagrałam, bo padała bateria, a już nie chciało mi się tego podłączać, wyszło tylko selfie...i komentarz tutaj...


W pewnym momencie miałam przekroczyć autostradę i wbić na właściwą ekspresówkę (nie autostradę!). Szukałam tego przejścia w lasach..Na mapie to tak prosto wyglądało. Ciekawostka: pierwszy raz byłam w sklepie, gdzie nie mieli gum do żucia...Albo pani nie rozumiała czego chcę...Poza tym fajny klimat jest w takich wiejskich sklepikach. Tylko ja nie pogadałam, bo nie znam ruskiego (ach te pytania o ruski...).
Znalazłam przejście! Poćwiczę mięśnie ramion...


Tu zaczęła się zabawa na nowo...Była jakaś dróżka. Ta? Nie wygląda na ekspresówkę, ale na Litwie drogi troszkę się jednak różnią. Nie ma znaku. Dopytam. Jacy mili ludzie! Droga nie ta. Czyli to ten skręt w krzaki..? Skręcam. Za chwilę koniec drogi. To mam wrócić na drugą stronę? Na pewno nie. Czyli zostaje autostrada..Jadę...
Nie było to fajne przez to, że ja nie wiedziałam, czy mogę tu być (nie klimat drogi, bo to było ok). Tak, czy siak skręt na tę drogę z mapy musi być lada moment. Cudów nie ma...Albo są...Jest skręt!


Taki polski akcent.

O godzinie 21:30, będąc 12 godzin nogach (dystans do tej pory tylko 63 km, bo taki chilloutowy dzień to był...) ruszałam na 237 kilometrową przejażdżkę do Rygi...No cóż - ja naprawdę lubię jeździć na rowerze...


Na początku myślałam sobie, że może to być kiepskie...Taka jazda w nocy w kraju, o którym nie wiem co za wariaci...Ale po pewnym czasie było..super! Ekspresówka nie miała nic wspólnego z wyobrażeniem o tego rodzaju drodze. Była to taka jakby krajowa droga. Było pusto. Jakieś przestrzenie obok ale też zabudowy (raczej nie lasy). Z dobry bitem na słuchawkach było magicznie! W tym momencie, na tej trasie poczułam, że to jest to! Pod względem jazdy, pod względem klimatu, że jestem w jednym kraju za chwile będę w drugim - wszystko było super! To jest aż nie do opisania, jak ja się czuję w takich momentach. No ja naprawdę kocham cały ten biking! Właśnie taki luźny, spontaniczny...Pierwszego dnia w nocy na Litwie chciałam już dojechać. Tutaj cieszyłam się "tu i teraz", choć wiedziałam, że przyjdzie taki moment, że mój organizm zacznie upominać się o sen...Ale to będzie "jutro" a jutro to dalekie kiedyś...

Ale było coś, co liczyłam...- kalorie! Ta kanapka miała około 700 kcl - nie za dużo, ale trochę na tym pojadę. Na tej niedobrej kanapce podgrzanej w tym worku przez pana ze stacji pyknęłam 50 km w mega świetnym tempie nawet z tymi  ciężkimi sakwami...tak, że może to była jednak dobra kanapka...


Jaka ładna nazwa (po polsku nie brzmi tak fajnie - Trusków). Dobry bit, który uprzyjemniał mi tę noc to było np:
La Bouche - Sweet Dreams - klasyk Eurodance z lat 90'. Ja się jaram od zawsze...A teraz ja naprawdę czułam, że Im dancin' through the night - w sumie to ja tańczyłam na tym rowerze, energia mnie po prostu rozwalała - może dlatego jeżdżę w nocy, że robię to czasami bardzo ekspresyjnie (również śpiewając w różnych jeżykach od albańskiego po rromani...).

Często (nie zawsze) podczas jazdy na rowerze słucham niezbyt ambitnych rzeczy. Przy długim odcinku ja potrzebuję czegoś, co pobudza, nakręca, a nie mądrości...


Jeśli chodzi o nazwę tego miasta to tę wolę po polsku: Poniewież (może wymowa po litewsku mnie przerasta..?). W Poniwieżu chwilę spędziłam na stacji pijąc kawę, jedząc. Jeden chłopak to chyba zakochał się w rowerowym kosmicie na tej stacji...Bardzoooo go fascynowałam...
To na tej stacji moje morale uratował grafficiarz z Kowna...Trochę jeszcze było przede mną, środek nocy...Oglądałam zdjęcia, jakie zrobiłam, bo ja czasami cykam szybko i ich nie oglądam na bieżąco, a tym bardziej nie ustawiam aparatu przez godzinę...Moje fotki mają za zadanie porządkować mi w głowie moje tripy, pełnić rolę "reporterską". Co chyba wyraźnie widać, że w fotografa to ja się nie bawię z kompaktówką...
Poniewież jest piątym, co do wielkości miastem na Litwie. Trochę po nim się przejechałam, ale nie zagłębiałam się...Jednak pozwalam sobie na stwierdzenie (przy którym nie mam prawa się jednak upierać), że Litwa to kraj...dwóch miast (nie upieram się, gdyż Kłajpedy nie widziałam ani Szawle, o którym jeden Litwin powiedział mi, że tam nic nie ma...A kiedyś jeden pan z Polski polecał ze względu na Górę Krzyży...).


Powoli robiło się jasno...

Piękności! W przypadku zawieszania czasoprzestrzeni taki widok to podwójne: piękności! Kontekst też ważny. Nie tylko estetyka (o! jaki piękny wschód słońca! - nie...wschód słońca, bo wstało się rano i ruszyło zrobić ładne zdjęcia to...rowerowo to nie to samo co wschód słońca przy akcji zawieszania czasoprzestrzeni...tylko wizualnie.) . Właściwie to estetyka jest drugorzędna. To wszystko było magiczne. Właśnie w takim przypadku pojawia się problem z tym blogiem, z tą relacją, z tymi zdjęciami - jeśli miasto mogę opisać, przedstawić, zachęcić moją relacją do zwiedzenia lub nie, czy pokazać drogę, jaką jechałam etc, to tego uczucia nie przekażę...Nawet nie próbuję. To trzeba poczuć!


Jadę sobie w tych pięknych okolicznościach przyrody, a nagle jakieś chłopaki się zatrzymują i zagadują. Zapytali np. czy jestem z Lithuania,  a ja zrozumiałam czy z Albania...To chyba to niewsypanie, które powoli zaczynało się ujawniać - już byłam po ok. 20 h bez snu...Btw, to był min. chłopak ze stacji...Naprawdę on chyba się zakochał tam we mnie...Przecież to było duużo km wstecz...Zafascynowany mną był bardzo...Ale ja taka nie do pogadania byłam...Więc z kolejnego litewskiego podrywacza nic...


Na  tej stacji miałam "zejście"...Chciałam nawet pani zapytać, czy mogę się chwilkę kimnąć - że ze mną jest wszystko ok, nie jestem pijana, naćpana, ja po prostu jestem śpiąca...Ale pani nie bardzo mówiła po angielsku i chyba, by mnie nie zrozumiała.

Poszłam "zażyć kąpieli", przebrać się. Myślałam, że może tu się chwilkę zdrzemnę...Ale była tylko jedna kabina, więc stwierdziłam, że lepiej nie bo jeszcze ktoś chciałby skorzystać w międzyczasie. Dobijałby się, pani by się zdenerwowała, gdyby zgłosił "problem", otworzyłaby jakimś kluczem zapasowym zobaczyliby mnie śpiącą to na pewno by pomyśleli, że coś ze mną nie tak...


Ruszyłam..Jeszcze "tylko" 111 km...


Jakoś szło...Robiło się ciepło...


Szczęśliwa trzynastka! 13 kraj, którego dotykają koła tego roweru (a to młody ziomek, ten mój Cube - 2,5 roku maleństwo jeszcze nie ma).

Na Łotwę wjeżdżałam an słuchawkach z: Elektryk 
- uwielbiam! Tutaj również ze względu na warstwę liryczną (choć ten fragment - Niech się świeci, niech świeci...- również muzycznie cudo!) - treść, jak i o formę - ta historyczna metafora (chyba ostatni podryg tej fajniej Polski, z której można być dumnym, można się pochwalić ludziom w innym krajach dyskutując z nimi przy piwie, czy innym alkoholu...). Tak a'propos kontekstu historycznego i tripu: Rzeczpospolita Obojga Narodów była przecież mocarstwem...Choć z drugiej strony czy Unia Lubelska nie przyniosła trochę dziadostwa..? Może nie, trochę przetrwała w sumie...Ale to nie temat na dyskusję tutaj...A i moja wiedza w temacie chyba za mała...


Gdy miesiąc wcześniej przekraczałam granicę polsko-czeską moje oczy zabolał
widok takich budek...pustych...i wspominałam o moim podejściu do Schengen...
Gdzie ci celnicy kontrolujący kto przekracza granice...? 
(Nie ma pieczątki...Ech...).


Tak sobie jechałam ekspresówką, która z ekspresówką (w polskim rozumieniu) nie miała nic wspólnego...Przyjemnie się kręciło, tzn. inaczej: przyjemnie, by się jechało gdyby nie to, że zdrzemnęłabym się ciut ciut...


Zatrzymałam się, żeby zjeść. Wyjątkowo niesmaczne drożdżówki kupiłam...Poszłam na stację i zamuliłam chyba ok. dwie godziny na niczym - tzn, na pisaniu o ludzi,  że źle ze mną, na piciu kawy, żeby było ze mną lepiej..Nie pomagało też to, że zrobiło się mega gorąco...Miałam przed sobą około 60 km - malutko, ale w stanie niewyspania definicja "malutko" się zmienia...

Jak widać po zaprezentowanym bloku Łotwa ma wspólną cechą z Litwą...


Pierwsze wzmianki o mieście Bauska pochodzą z XV wieku. Oprócz tego ryneczku są jeszcze ruiny zamku ( nie byłam) i chyba tyle...


Stwierdziłam, że zdrzemnę się gdzieś na łące...Poleżałam chwilę. Zasnęłabym, ale wyszłam z założenia, że może już lepiej jechać. Jeszcze obudzę się bez roweru - nie zagłębiłam się w łąkę, krzaki.


Jechałam taka niewyspana w upale z ciężkimi sakwami. W nocy był totalnie inny klimat i te ciężkie sakwy nawet były, jak piórko...


Kolejne większe miasto na Łotwie.


Niezbyt interesujące się wydało...Jednak kupiłam w nim "pamiątkę" (ten rodzaj kupowanych przeze mnie najczęściej)...Byłam wściekła, że wzięłam dużo rzeczy, chciałabym pokupować nowe ciuszki. żeby potem jak ktoś zapyta gdzie kupiłam powiedzieć w Iecavie...I opowiedzieć o tripie...


Ławkowe 5 tysięcy kalorii. Na Litwie zasmakowałam w takich lodowych batonikach. Zjadłam ich milion. Na Łotwie również zamierzałam uskuteczniać moje zamiłowanie do nich...Ogólnie miałam ochotę na porządny obiad (na te long chips to ja nie miałam w ogóle - miałam dość takiego jedzenia, ale skusiły mnie, bo nie jadłam takich...), ale nie znalazłam żadnego lokalu...


Był mega mega upał - w Polsce widząc po postach znajomych widziałam, że też...Czytałam posty, w których pisali o chilloucie z piwkiem w związku z tym upałem...A ja śpiąca, z twarzą, jak u pandy (tak się opaliłam na początku) siedziałam na łotewskiej stacji, jadłam hot doga i miałam wrażenie, że oddalają mi Rygę...


Jest ta łotewska suka..!



Zapowiada się fajnie.


O! "Pałac kultury" tam majaczy...


Ale...tu ładnie! (tzn brzydko, ale ja lubię taką "estetykę"). Chyba spodoba mi się miasto. Na początku wpadłam do dzielni ze zniszczonymi budynkami, gdzie kręcili się bezdomni...



Jest i ichniejszy "Pałac kultury"...Czyż design nie jest bardzo podobny..?


Trolejbus!


Jakieś muzeum... 


Teraz trzeba ogarnąć nocleg. Przydałoby się przespać po tych 37 h bez snu...Wiedziałam, gdzie są hostele. Ruszyłam tam. Do zagłębia hostelowego wchodziło się przez Mac Donalda (w Belgradzie do hostelu wchodziłyśmy przez sklep z butami...)...Przypięłam rower do balustrady i idę wyżej na piętra, gdzie znajdowały się te przybytki do spania. Wchodzę, a tam sami mężczyźni...tacy ruscy...Ale spać gdzieś muszę...mogę i z ruskimi chłopami...W jednym nie było miejsc, w drugim pokój za 18 euro - za dużo (jak nic nie znajdę to wezmę, ale jeszcze poszukam tańszej opcji). W kolejnym nie było, ale pani, którą ruskie chłopy zawołały powiedziała, że mają filię troszkę dalej. Za 6 euro. Super! Jadę tam. Podjechałam, a przed hostelem znów ruskie chłopy w dresach palą sobie...Mówią mi, że hostel to tam wyżej, waham się co z rowerem Popilnujemy (bardziej mi to pan zwizualizował, bo nie znam ruskiego - zaczęły się pytania o moją znajomość tego języka...W kosovskim lesie był bodziec do tego, żeby uczyć się albańskiego, ta wyprawa powinna mnie skłonić do nauki rosyjskiego...). No dobra...Wchodzę, a tam..? - takiego recepcjonisty to ja nie widziałam nigdzie! Mega napakowany gość, wydziarany po szyję z sygnetami na palcach. Gdzie ja jestem..? W hostelu, czy w burdelu..? Znów żadnej dziewczyny nie widziałam. No, ale dobra...Mówię, że ja jestem z rowerem. Gość mówi, że pomoże mi, wstał, zszedł, chwycił mój rower w jedną rączkę i wyniósł po schodach niczym piórko (sakwy odpięłam, ale myślę, że niepotrzebnie). Stałam tam w szoku patrząc na tego siłacza...Pokazał pokój, łazienkę, saunę...Okazał się niesamowicie miłym gościem! Potem zamiast wziąć prysznic 
i wskoczyć do łóżeczka, ja poszłam zerknąć na miasto, wypić piwo, po tych 37h bez snu, po tym przejechaniu Litwy w noc i pół Łotwy w dzień...Taka brudna...Po prostu przyszła mi ochota na łotewskie piwo...


Love Riga? Tak!


W KFC stoję sobie w kolejce, a jakiegoś Francuza zafascynowała moja łydka...Co z nią nie tak...? Tylko troszkę przybrudzona smarem...


Znowu na spokojnie mogę zdać relację bliskim (...i dalszym) z tego dystansu Kowno-Ryga i przede wszystkim...wyrazić moją fascynację siłą ryskiego recepcjonisty (...i jego niestandardowym, jak na tę profesję, wyglądem), zastanawiając się z lekkim niepokojem, co ja tam w hostelu zastanę...Pokój miałam dzielić z jednym gościem..ruskim..?)...Ale i mi było dobrze! I...teraz wcale nie odczuwałam zmęczenia, czy może bardziej niewyspania...



DYSTANS: 313 KM

czemu nie idą filmiki..?

Komentarze

  1. Zabawne, bo ja też Rygę zapamiętałem jako miasto "typowych ruskich", takich napakowanych i ze złotymi zębami. Czyżby takie miasto? No i wtedy (a było to z 10 lat temu) to widziałem sporo samochodów z powybijanymi szybami, motocykle "opasane" solidnymi łańcuchami itd. Jak w Marsylii - czytaj: niebezpieczne miasto pełne złodziei.
    A starówkę zapamiętałem jako taką jak z filmów Disneya - kolorowe, kiczowate elewacje.
    P.S. Kłajpedy nie żałuj, chociaż... było tam jedno klimatyczne miejsce4, klub o nazwie (fonetycznie) Kłajpedus Jazzus Klubas. Tym bardziej tej Góry Krzyży w Szawlach - po prostu faktycznie góra z krzyżami i tyle...
    pzdr Alkir

    P.S. Czy da się jakoś ustawić twojego bloga, aby w trakcie czytania, jak się przejdzie do powiększonego zdjęcia, móc potem powrócić do pierwotnego momentu, a nie na początek relacji? Trochę to upierdliwe :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W sumie Łotyszów i "ruskich" prawie tyle samo...Ciekawa etnicznie ta Ryga. A ci "ruscy" są tacy charakterystyczni...Może dlatego bardziej zauważalni. Właśnie Ryga wyglądała trochę tak "podejrzanie"...Ale z tą starówką to mnie zaskoczyłeś. Totalnie nie miałam takiego wrażenia...
      Myślałam, że jakiś fajny port w Kłajpedzie. Co do nazwy klubu to ciekawa...No to dobrze, że jednak zdecydowałam się na Rygę, bo miasto podobało mi się (nie tak "estetycznie", choć to też, ale bardziej jeśli chodzi o klimat - ci "ruscy", te monumentalne często podrapane, poniszczone budynki).

      Nie wiem...Ktoś też kiedyś zwracał mi uwagę, że na komórce się źle przegląda. Chyba muszę pokombinować z szablonami...

      Usuń
  2. Lubię czytać te twoje relacje, bo to zupełnie inna "bajka rowerowa" niż moja. Np. te jazdy ekspresówkami - nie rozumiem tego, ale wierzę, że ktoś może tam osiągać efekt "wow!". :) Pozdrawiam!

    P.S. Co do zdjęć: prawy przycisk myszy i "otwórz w nowym oknie/nowej karcie". Ewentualnie lewy przycisk myszy z wciśniętym CTRL.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ew. środkowy przycisk (rolka)

      Usuń
    2. Ale ekspresówki to tylko w nocy...Kiedy z ciężkimi sakwami mogę sobie na luzaku przejechać ponad 100 km w tempie ok 30 km na godzinę na takim "grubasie", tańcząc na tym rowerze, śpiewając, bo jestem sama (..a potem przychodzi poranek i zachciewa mi się spać, robi się gorąco..tempo spada..)...W sumie to potem ta ekspresówka (z nazwy...) była milion razy przyjemniejsza niż niektóre nasze wojewódzkie etc. (dużo ładniejsze widoki obok - bardzo ładne lasy, mniejszy ruch). Gdy jadę w dzień z tirami obok to nie jest to, co mnie zachwyca - bo gdy piszę o ekspresówkach to można by tak pomyśleć (Kowno-Wilno nie miało efektu wow; nie wspominając o tym, że był to bardzo krótki dystans, więc ani się nie przejechałam ani nie pozachwycałam...taki trochę nijaki odcinek...). W sumie ja jeżdżę dość różnorodnie, bo na góry też się zdarza wjeżdżać, po lesie również, ale stwierdzam, że najbardziej to mnie cieszy takie totalnie nieplanowane tułanie się, "oglądanie świata" z perspektywy roweru.

      Usuń
  3. O proszę, jakie proste :)
    Dziękuję za wskazówkę - Alkir

    OdpowiedzUsuń
  4. Po tej szutrowej do Wilna w nocy jechało mi się źle - nie dość, że nie mogłam rozwinąć prędkości to jeszcze nie wiedziałam, czy jakieś zwierzę albo jakiś psychopata mnie nie zaatakuje i nawet nikt, by mnie nie znalazł...No ja coś nie lubię jeździć w nocy po lesie zwłaszcza takim, którego nie znam...Wtedy to już wolę naprawdę te oświetlone ekspresówki z rodzaju tych z tirami...W Albanii (mojej ulubionej!) trochę brakowało mi oświetlenia w nocy...- oczy mnie bolały, nie mogłam się rozpędzić na zakręcie, bo mogłam spaść z prawie 2 tysięcy metrów - więc ja to czasami lubię te cywilizacyjne wynalazki.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Korona Gór Polski cz.10 - Ślęża (718m npm)

21, 22 lutego 2018 Rozgrzana izraelskim (palestyńskim) słońcem postanowiłam pewnej nocy wsiąść w pociąg do Wrocławia, by mimo niebotycznych mrozów zdobyć kolejny szczyt z Korony Gór Polski - Ślężę. Zastanawiałam się, czy dam radę, czy nie zamarznę, ale mam taki okropny problem, że nie znoszę monotonii, nudy, tych samych tras. Zwłaszcza, gdy wracam z miejsc, w których kipiało od wrażeń, nowości, emocji. A tak było w Izraelu/Palestynie...Ale o tym nie tutaj...Postanowiłam, że muszę gdzieś wybyć. Zewnętrzne warunki spróbuję pokonać. Co z tego wyjdzie zobaczymy. Wsiadłam w nocny pociąg jadący 5 godzin. Pośpię...Choć w pociągu, choć 5 godzin. Zawsze coś. Nie pospałam nic...Zainfekowana rowerową przygodą do szpiku kości myślałam o kolejnej wyprawie - gdzie. W zasadzie to wymyśliłam sobie pewne miejsce, które zaczęłam czuć wewnętrznie mocno, jednak czy zewnętrznie jest to wykonalne? Chyba nie...Tak, czy siak zamiast spać zajęłam się grzebaniem w Internecie, gadaniem ze znajomymi na ten t

"Nad morze" cz.1 - Kraków-Gdańsk

 Moja najdłuższa przejażdżka rowerowa w 2014 roku to wycieczka z Krakowa na Hel. W ciągu 9 dni (dojazd + pokręcenie po okolicy) przejechałam 1087 km, więc dystans w stosunku do czasu nie jest obłędny, ale sama wyprawa w jakimś sensie była. Było to 9 dni w ciągu, których byłam odcięta od wszystkiego. Nie liczyłam czasu - dni odmierzałam "ostatnio spałam w...,wcześniej w...". Kilometrów też nie liczyłam, bo pierwotne wobec dystansu było zwiedzanie miast - w paru byłam po raz pierwszy, do kilku innych mam sentyment, więc chciałam w nich dłużej zostać. Zasadniczo była to wyprawa "na dzikusa", czyli bez planu, jedynie z celem. Nie miałam zaplanowanego żadnego noclegu, co spowodowało parę stresowych sytuacji, ale zawsze wszystko się dobrze kończyło (nawet, gdy raz noclegu nie znalazłam...). DZIEŃ PIERWSZY - 150 km Ruszyłam niewyspana...dziwną trasą - przez Dolinki Krakowskie, czym zdecydowanie nadrobiłam, gdyż nie dało się tam jechać zbyt szybko. Kierowałam się

Korona Gór Polski cz. 8 - Lackowa (997 m npm)

16 sierpnia 2017   Wstałam rano. Ruszyłam na dworzec. Jak zwykle nie spałam długo. Za mało. Cóż...Pasja wymaga poświęceń. Dla pasji można dużo - żeby tylko coś przeżyć...coś zobaczyć...gdzieś być...Może sprawdzić siebie? Wsiadłam w pociąg. Bilet kupiłam u konduktora, bo jak zwykle byłam późno na dworcu. W ostatniej chwili. Wystarczyło czasu tylko na to, żeby ruszyć na peron. Wysiadłam w Starym Sączu. Z moich obliczeń wyszło, że stąd najszybciej będzie na szlak. Chyba nie poszła dobrze mi ta matematyka... I woke up early in the morning. I did not sleep long. Too short. Ech...I went by train to Stary Sącz - it is close to the trail. I thought that is the best to leave the train there, but I think that I was wrong... Jednak trzeba do Nowego Sącza. O mało nie zostałam potrącona. Pan nie widział, bo to nie ścieżka rowerowa, to chodnik. Ścieżki nie ma, sprawdzam trasę, więc jadę chodnikiem wyglądającym, jak ścieżka. Mam wątpliwości, czy to oby nie ścieżka. Nic się nie stało