Przejdź do głównej zawartości

NADBAŁTYCKA PRZYGODA cz.6 - Od stolicy do stolicy - Ryga-Tallin


24, 25, 26 maja 2016

Wstałam i zbieram się..Ale pan recepcjonista tak zagadywał (a może to ja..?), że późno wyjechałam. Omawialiśmy np. ryski design - tę monumentalność Rygi, a także to, że ta dzielnia wygląda, jak getto, bo tak wyglądała. Opowiadał o dziwnych przypadkach gości - np. że jakaś laska dostała od swojego gościa i stwierdziła (ona - sic!) że to nic...normalne (co proszę..?)...Pan recepcjonista dziwił się, że jadę w taki upał...że raczej na plażę powinnam iść..Jak widać z rowerem znów pomógł, ale już nie w tak zjawiskowy sposób, jak za pierwszym razem...Tamto na długo utkwi w mojej pamięci, bo czegoś takiego to ja nie widziałam nigdy wcześniej, a jeżdżę dużo...


Jadąc do centrum spotkałam chudego chłopaka z hostelu, który zatrzymał się, żeby poinformować mnie gdzie centrum (...co dobrze wiedziałam...). Chciałam z nim sobie pogadać, ale tak popruł na tej deskorolce, że nie pogadałam...A sam zagadywał to myślałam, że chce porozmawiać...Ale on był trochę dziwny, co zauważyłam już w hostelu...Za dużo różnych specyfików...I tak do centrum nie pojechałam moją ulubioną trasą, z którą bardzo się zżyłam...

I love Riga!


Weszłam do sklepu z suvenirami, żeby kupić magnesy (banalne, ale ja lubię moją kolekcję na lodówce magnesów z krajów, w których jeździłam na moim rowerze...Niestety nie mam ze wszystkich...Ech...). Kupiłam min. magnes z kotem...Pytam czemu kot..? "Symbol Rygi"...Dopiero tego dnia się o tym dowiedziałam...Poprzedniego dnia ja żadnych kotów nie widziałam...Tzn. parę żywych gdzieś się przewinęło...Potem natrafiłam na kramy z pamiątkami i kupiłam cudowną serwetkę - prezent, która bardzo mnie ucieszyła, ale po przyjeździe do domu okazało się, że ją zgubiłam...Mogłam zgubić milion innych rzeczy np. jakąś bluzkę albo coś takiego, ale nie...Musiałam zgubić zakupiony prezent...Bez sensu...


Spotkałam wycieczkę dzieciaków z Polski.


Zerknęłam jeszcze na Starówkę.


Muzeum Okupacji Łotwy.


Fajny sklep. Bike, coffee - coś dla mnie...


Ruszyłam szukać wyjazdu z miasta,...


...ale skierowałam moje koła w totalnie złą stronę...To było tak na czuja...


W końcu ruszyłam w dobrym kierunku, czyli trochę w stronę centrum...Znów...Ale nadrobiłam...No cóż, widziałam więcej Rygi...Całkiem sporo.


Było to o tyle bez sensu, że ja przecież widziałam wieżę telewizyjną i powinnam się kierować w jej stronę...Później to do mnie dotarło...


Już wyjechałam całkowicie z centrum zahaczając o moją ulubioną wyprawową sieć restauracji..


Po przejechanych 34 km opuściłam Rygę. Odnalezienie wyjazdu z miasta wcale nie małego to nie prostą sprawą...Ale o dziwo zawsze, mimo wszystko (czasami z nadrabianiem..), mi to wychodzi...Jest to o  tyle trudna sprawa, że te ronda, obwodnice, bla bla bla...A ja przez to, że robię dość duże dystanse mam w sobie przeświadczenie, że to coś łatwego, minimalnego. Zachowuję się tak, jakbym miała wyjechać z jakiejś wioski (zmienia mi się postrzeganie...), a nie europejskiej stolicy...Nie wiem, czy wiadomo o co mi chodzi...


Jako, że wyjechałam późno (ach ten recepcjonista...) stwierdziłam,że do Parnu na nocleg o normalnej porze nie zdążę (ok. 170 km), więc chyba do Tallina, czyli znów zawieszanie czasoprzestrzeni...Chyba...Bo zobaczymy co będzie...


Odnalazłam właściwą drogę. Do stolicy kolejnego nadbałtyckiego kraju "tylko" 294 km. W sumie trasa zapowiada się fajnie (...ekspresówka w nieekspresówkowym stylu). Martwiło mnie jednak jedno - jest ku..wnie gorrrąco...Chyba 100 stopni...W jednym hipermarkecie trochę zamuliłam chowając się przed słońcem, roztapiając się...W końcu jednak ruszyłam i...ja jadę w lasach. Upał nie jest problemem.


Niesamowicie ładne te lasy były. Gdzieniegdzie przebijało morze i inne zbiorniki wodne.


Wstąpiłam na kawę w tym uroczym miejscu. Ależ dystyngowany pan kelner tam był...



Lasy - prima sort!


Jadę pośród tych lasów i...trochę się zmartwiłam, że znów będę jechać w nocy..Chodziło o to, że ja nie znam jeszcze Łotwy nightbikingowo...Tyle tu tych ruskich ( - to była bez sensu myśl...ale przyszła taka do głowy...). Nagle przebiło morze zza drzew tak konkretnie i...nic nie było ważne...
Właśnie Łotwa jest trochę nieodkryta...


To był poetycki zachód słońca. Trafiłam w to miejsce w idealnym momencie!


Piękny widok! 


Ciekawostka, której jeszcze teraz tutaj nie ogarnęłam mentalnie...Otóż to nie była 21...Było znacznie później...



Było znacznie później niż 21 (ok. 23), a niebo wcale nie jest czarne...Czad!
Tutaj na stacji jednak trochę popsuł mi się humor...Wyciągam telefon, żeby złapać W-Fi i wysłać ten cudny zachód słońca, a telefon nie reaguje na mój dotyk...Wkładając kaptur zdjęłam kolczyki, wrzuciłam do kieszonki tam gdzie telefon i one ciut ciut podrapały mi szybkę...Och, taka delikatna...Zostałam tym samym odcięta od świata "domowego"...(tzn. niezupełnie, bo miałam drugi, ale bez Wi-Fi - za to super wytrzymały...czyli pasujący do mnie...). Trochę się zdenerwowałam, bo ja lubię dzielić się na bieżąco...Może trochę chwalić, że oglądam takie zjawiska...Jak pisałam wcześniej, ja totalnie nie czuję się samotna na takich wyprawach, bo oprócz tego, że wokół coś innego, nowego, fajnego, że muszę tyle rzeczy ogarnąć sama to...ja gadam z z mnóstwem osób (bliskich i dalszych...). W tym momencie zostało to okrojone do najbliższych i informacji, że żyję (bez tych obszernych komentarzy o miejscu i moich przemyśleń). Z drugiej strony to zżerało mi mnóstwo czasu (posiłek gdzieś na stacji się przedłużał...).


To była noc, a było..jasno...nie całkiem, ale jednak jaśniej niż u nas...


Na początku przegapiłam znak...A jak tak lubię fotki ze znakami...Cieszy mnie niezmiernie, że ja dojechałam do kolejnego miejsca siłą własnych mięśni na moim maleństwie...Nie chodzi o znak jako znak. Chodzi o cały kontekst. Gdy jest to kolejny kraj to w ogóle się jaram, że zobaczę coś nowego, kolejny kawałek świata, który "kryje się" za tym znakiem. Zresztą "muszę" robić, gdyż mi ludzie czasami nie wierzą...(...że sama...że "taka chuda"...)...Znów te puste budki...Choć nie...Jakiś hotel, czy coś takiego tam był.


 Eesti!


Usiadłam pod tym znakiem i...zaczęłam dłubać trochę w moim zepsutym telefonie, bo ja już chciałam wysłać fotkę ze znakiem komuś...Ale szybko się poddałam i to było słuszne...



Jaka fajna była ta stacja! W ogóle stacje benzynowe to ważne punkty podczas moich wypraw...Tam jest jedzenie (nawet w nocy..)! I Wi-Fi...


Powoli robiło się jasno...Znowu miałam mega mega energię. Byłam tak szczęśliwa! Słuchałam sobie w kółko:
Magia!!! i znów: tego uczucia się nie da opisać...

 Mówią, że kochać trudno .
Ja kocham wczoraj, dzisiaj i będę kochać jutro
Moja rodzina dostaje wielką miłość
Jestem za wami, choć czasem ciężko było
Codziennie wkładam w to serce 
Mam tego dużo, dam Wam jeszcze więcej
Te chwile kiedy tworzyć mogę 
Kocham muzykę, kocham swoją rolę 
Kto moim wrogiem jest niech zrozumie, za przeciwności kochać was umiem 
Obóz, załoga, bliscy, najbliżsi
Mam tego dużo, dam Wam tego wszystkim 

Nasze życie jest jak ocean 
Miłość nie umiera, granic nie ma 
Kocham każdy dzień, kocham życie 
Miłość w naszych żyłach tętni szybciej 

Tekst, z którym się utożsamiam się na maxa! Moja rodzina, która się o mnie martwi, gdy sobie tak jadę gdzieś dostaje wielką miłość. Choć rozmowy na ten temat bywały ciężkie, ale chyba już przywykli...Chyba...
I myślę, że nie da się nie zauważyć, że wkładam w to serce...I bez wątpienia kocham życie!

Nagle zatrzymuje się auto i jakiś gość mnie zatrzymuje...Jakieś takie normalne mi się to wydało...To nic, że taka godzina...Jakiś las...Nie wystraszyło mnie ani nic...Pan pokazuje na moją tylną lampkę i próbuje przekazać ("próbuje", bo jego angielski to nie był perfekt angielski), że mnie nie widać (miałam ją na rowerze, a nie na sakwie, więc siłą rzeczy była trochę zasłonięta). Wyjmuję drugą i zawieszam na bagażniku...Pan Estończyk w międzyczasie, gdy szukałam tej lampki, przynosi baterie...Za chwilę przynosi paczkę snickersów...Potem jakieś kapuśniaczki...Pyta o wodę, ja pokazuję, że mam. On na to: "no no" (za mało) i wlewa mi więcej...Sprawdził stan powietrza w oponach...Wyszło, że jest z Tallina i tam właśnie jechał, pokazał swój rower w bagażniku, ja mówię, że "nie, nie ja chcę dojechać" (...zachciewało mi się już spać, a przede mną jeszcze było 176 km. Ja chyba naprawdę mam silny charakter...i chyba naprawdę kocham jeździć na rowerze...).
Ogólnie to było magiczne. Słuchając tego kawałka mnie wypełniała miłość, radość, a nagle na dokładkę spotykam tak dobrego człowieka...Jestem w ogóle gdzieś w innym kraju, wokół mnie piękne lasy, przede mną cudna droga...Niesamowite uczucie...Jednak spotykani ludzie w dużej mierze "robią robotą". W takich nieoczywistych warunkach, którzy sami chcą pomagać, nawet o 4 (rano? w nocy?). Moja Ukraina, moja Albania...Tam chyba najwięcej dobrych ludzi spotkałam...Ale w innych krajach, również w przejechanej wzdłuż i wszerz w Polsce też.


Ależ ten bez pachniał!


Uwielbiam płyty Wu-Tang-Clan. Słuchałam kiedyś dużo, ale do jazdy na rowerze o 5 rano w Estonii po ok. 200 km się nie nadają...W pewnym momencie usiadłam na poboczu, wyjęłam nóż, zepsuty telefon i...naprawiałam, a raczej psułam go dalej...Coś jakby mi się w głowę stało...Nie wiem o co mi wtedy chodziło...Na zawsze to pozostanie tajemnicą estońskiego lasu...


Parnu (polskie: Parnawa). Miasteczko, w którym było możliwe znalezienie hostelu, ale była taka pora, że było to bez sensu, bo doba hostelowa o 14 pewnie się zacznie, jest ok 7. W takim razie wypiję kawę i pojadę dalej...Wypiłam dużą kawę (xxxxxxl), położyłam się  na ławce i się zdrzemnęłam...


Rower miałam pod głową...Sakwa była moją poduszką...A że ludzie tam chodzili - no cóż...Ważne, by nie hałasowali za bardzo - tu się śpi!


Spałam tak ok. 2 godzin, ale nie powiem, żebym była super zregenerowana po wstaniu...Chyba widać, że za dobrze nie wyglądałam..."Wykąpałam si"', przebrałam i jadę..zwiedzać Parnu.


Ciekawostka: swego czasu to miasteczko było polskie. Lwów, Wilno, a czemu nikt nie mówi o odzyskaniu Parnu...? Przecież to była stolica województwa parnawskiego, które utworzył Zygmunt III Waza...



Czyż nie jest kozacko przejechać się na rowerze trasą gdzie maszerował Jan Karol Chodkiewicz (on z Salacgrivy - przed estońską granicą). szedł tak ze swoimi wojakami przez 6 dni. Długo...Tylko on potem ruszył na Rygę...U mnie odwrotna kolejność...



Za mną rzeka Parnava, która spływa do Zatoki Ryskiej.


Bulwary bardzo ładne, ale...nie byłam na plaży. Nie chciało mi się szukać.
Zamiast na ławce mogła być drzemka na plaży...Kąpiel w morzu..ale usnęło mi się tam...Nie pomyślałam...Trudno...


Śniadanie na schodach jakiegoś kiosku...


Architektonicznie Parnu jest charakterystyczne - pełno tu kolorowych domków.


Design zdecydowanie inny niż na Litwie i Łotwie. To chyba te silne wpływy skandynawskie w Estonii...


Jadę dalej w...nieznośnym upale...


Estońskie piękności!


Sakwy znów zaczęły ciążyć (upał, niewyspanie...).


 Zatrzymałam się przed sklepem z cudnym tarasem, zjadłam i...ucięłam sobie lekką drzemkę...

Gdy się wybudzałam zobaczyłam estońskie dzieciaki, które na mnie patrzą i komentują między sobą mnie...Tak ukradkiem...Śmieszne, bo było widać, że mówią o mnie (tak zerkały i szeptały...zerkały i szeptały...). Coś nawet powiedziały do mnie (uroczo wstydząc się do mnie mówić), ale nie zrozumiałam...Odpowiedziałam po angielsku. Mały blondynek zaczął pytać "du ju spik inglis"? No to ja odpowiadam...A on zadawał to pytanie i się..."chował"...I tak w kółko...Próbowałam nawet więcej z nimi pogadać, ale takie wstydliwe były (albo po prostu znały tylko kilka zwrotów, ale i tak cieszyło ich to, że mogą użyć tych, które umieją..). Niesamowicie rozbawiło mnie to, gdy już wiedząc, że nie mówię po estońsku, zaczęły znów szeptać do siebie o mnie...Gdyby rozmawiały normalnie ja tego bym nie wiedziała, bo przecież nie znam estońskiego, ale gdy szeptały zerkając na mnie było to podejrzane...Potem wsiadły na swoje rowerki i pojechały sobie...Słodziaki...Niby nic nadzwyczajnego (...choć w sumie byłam, jak gwiazda - taka śpiąca królewna z rowerem...), ale rozbawiło mnie to bardzo (nawet, gdy teraz o tym piszę, ja się uśmiecham przypominając sobie te urocze dzieciaki estońskie). W ogóle dzieci mają w sobie fajną energię - nie boją się robić pewnych rzeczy, nie ma tych konwenansów, którymi niejednokrotnie dorośli sami się ograniczają...Czemu..?
(Tutaj mogłam ukradkiem lub w sumie nawet nie zrobić zdjęcie tych osób, o których wspominam ale..nie zawsze jest okazja, nie zawsze wypada (nie chodzi o to, że ja  się wstydzę bo ja się nie wstydzę, nie mam problemu by zagadać nawet z głupotą do kogoś, tylko o kulturę i dobre maniery...).


Obok mnie chłopaki piły sobie piwko...Znowu nie pogadałam z  panem zagadywaczem, bo...nie znam ruskiego. (W Estonii Rosjanie stanowią ok. 25% ludności. Nie wiem, czy ten pan był "ruskim", ale chodzi mi o to, że jednak sporą część stanowi ta grupa narodowa, więc język jest w użyciu. Poza tym radziecka historia - Estonia odzyskała niepodległość w 1991 roku).
Ten upał, zachęcał tylko do takiego sposobu spędzenia czasu. Jednak ja raczyłam się energetykiem, bo tyle kilometrów jeszcze przede mną w tym słońcu...Wypiłam Dynamit i...


...ruszyłam przez milion estońskich miejscowości położnych w lasach.



Lasy były cudne.


W pewnym momencie jednak myślałam, że zostanę pod tym jednym z tych znaków albo zamieszkam w tym lesie...Ale zaraz wstawałam i jechałam dalej...


...ekspresówką, która z ekspresówką nie miała totalnie nic wspólnego. Tak, że jak mi ktoś powie, że nie lubi rowerowo ekspresówek to niech sprecyzuje w którym kraju ich nie lubi...Zbliżam się do...


...Tallina! 
23:11, a wcale nie było ciemno...I tutaj pomyślałam sobie: Ale czad! przejechałam właśnie Litwę, Łotwę i Estonię...bo pojechałam do Wilna i Kowna...


Trzeba znaleźć centrum. W pewnym momencie myślałam, że to już centrum...bo ja nie wiedziałam za wiele o stolicy Estonii..nie wiedziałam czego mam się spodziewać...A wiem, że te stolice bywają różne...Sarajewo nie ma totalnie "stołecznego wyglądu"...


Ale byłam głodna...Wcale nie miałam ochoty na takie jedzenie, ale co robić..? Pytam pani na stacji którędy dojadę do centrum i pani mi mówi, że to...daleko...Ale to akurat często się zdarza...Czasami mówię skąd jadę, częściej jednak już nie, bo często potem wywiad...No chyba, że mam czas i ochotę na opowieści...


Jadąc nocą przez trzecią stolicę zaliczoną na rowerze w ciągu tego tygodnia, myślałam sobie: "Ale to wszystko jest fajne..! Ale mój rower jest fajny..!" Zaczęłam liczyć ile krajów na nim przejechałam w ciągu nie całych 2,5 roku, które go ma, i wyszło mi, że 14. W sumie całkiem sporo patrząc na to, że totalnie bez spiny, bez planowania, tylko po prostu dlatego, że lubię oglądać świat z perspektywy roweru...

Zmęczenie...? Wtórna rzecz...Nie odczuwałam (choć byłam taka ciut śnięta).  Ale..swoją drogą, że ja to chyba mam bardzo silny organizm (Kompleksy dotyczące ciała, którymi paradoksalnie atakują nas media, gazety? Nie mam żadnych! Lubię jego moc i wygląd...A wszystko jest w głowie)....Myślałam sobie, jakie kochane te moje kolana, że tak "nadążają za głową"...- dużo jechałam pod wiatr (na stojąco, żeby jakaś prędkość była.,.) z obciążeniem. I wolę też chyba mam silną...


Na początku objawiła mi się galeria.. Tylko takie nowoczesne centrum..?


Jest starówka! Nocna kwiaciarnia. Ależ tu pięknie pachniało.


Tallin chyba zwiedziłam najgorzej z tych nadbałtyckich stolic. Aczkolwiek całkiem sporo się pokręciłam po nim. Nie tylko po Starówce...Poza tym okoliczności sprawiają, że to będzie to i tak na zawsze ważne miasto na mojej mapie bikingowej...
Science School. 






Ogólnie miasto podobało mi się bardzo - łączy taki nowoczesny styl (te galerie, neony, wielkie hostele) z klasyczną klimatową starówką (wpisaną nawet na listę światowego dziedzictwa UNESCO).


Mewy były wszędzie...



Jedno z moich bezcennych rowerowych wspomnień para siempre..:
Pewien chłopak zapytał mnie, czy zrobię jemu i jego kolegom zdjęcie. W rządku ustawiło się 15 chłopa do zdjęcia. Z tym, który przekazywał aparat zaczęłam gadać.  Wyszło, że ja z Polski przyjechałam...Nagle 15 typa ustawionych w  rzędzie zaczęło bić brawo...This for you...To było poetyczne!
Jak w kawałku, którego uwielbiam słuchać podczas jazdy i również podczas tego tripu sobie słuchałam: JWP/BC - Panorama

dziś jestem tu, a miasto to moja scena
mój mikrofon -
yyyy rower - moja wolność, nasze życie ceny nie ma

Wers, który jest mi bardzo bliski: Ten klimat nie jest we mnie, ja jestem tym klimatem...Ogólnie cały tekst - mmm...A'propos tego telefonu: najważniejsze bym miał potem komu o tym opowiedzieć - ja lubię o opowiadać o moim bikingu i dopóki mam komu opowiadać mogę to robić sama...I źle mi bez czegoś, czym mogę na stacji, czy gdzieś złapać Wi-Fi, bo nie mogę tego robić na bieżąco...
 
Tallin, środek nocy, ja jak kosmita w tej kamizeleczce odblaskowej i 15 Niemców bije brawa dla mnie...- Ile Ci to zajęło? - A co dziś jest..? Ja naprawdę nie wiedziałam, gdyż dni liczę noclegami, gdzie spałam ostatnio...Jeden zapytał gdzie się myję..,Ale przecież ja czasami śpię jak człowiek...Potem inny patrzy na licznik i widzi 173 km - Ja też jeżdzę, ale nie tyle..yyy...- po 180 km dystans dzienny mi się kasuje w tym liczniku, czyli w tym momencie to był 353 km...Byli z Dusserdolfu - Mamy tanie loty za 30 euro. W zeszłym roku byliśmy w Rydze..Ja sobie myślę w Rydze ja byłam wczoraj i przyjechałam tu na tym rowerze...Ale widać było, że poczuł, jak głupio zabrzmiało to, co powiedział...Ogólnie fajne chłopaki, nawet po polsku mówili (standardowo jakieś przekleństwa, bo w drużynie - jacyś sportowcy to byli - mieli Polaka..), ale...na tańce z nimi nie poszłam, jak zapraszali...Wytłumaczyłam się moim strojem...Jeden mówił,że mu się podoba...Taaa...W sumie w Sarajevie chłopak mi powiedział, że najważniejsza jest fancy face...Ale, czy moja twarz po tym stołecznym dystansie była fancy...? I do not think so...Choć z drugiej strony często powtarzam, że pewne rzeczy bronią się same...Bo tak jest!






Czemu ten sklep jest zamknięty..? Nie będzie magnesu z Estonii...E no...A mogłam kupić w Parnu...Głupia ja...


Ratusz.


Potem się przemieściłam i...


...zwariowałam!


Morze zlewało się z niebem, które nie było takie ciemne (ta północ...- nie chodzi o godzinę, bo było znacznie po...). Fotka nie odda tego, ale to było niesamowicie piękne!


Świetny port! Nie wiem czy widziałam ładniejszy. Choć naszą Gdynię lubię bardzo...Dubrovnik też ładny, Budva ma klimat...Ale Tallin jest moim portowym królem!


Usiadłam tu i...ach..! Znowu było mi tak dobrze...Przyszła mi trochę ochota na Helsinki...Ale nie wiedziałam ile to kosztuje (nie ma Wi-Fi...) i musiałabym kimnąć się znowu jednak choć na chwilkę...


Na ten znak zwróciłam uwagę już na tej "ekspresówce". Słodki...



Poszłam na stację na kawę i i ogólnie się ogarnąć.


Poranne szukanie stacji autobusowej, bo chyba zakańczam trip...I tak czuję, "jakby ktoś tysiąc życiorysów oddał mi w depozyt" - cytując tekst z kawałka projektu Parias. A'propos tego projektu, Eldo który nie dawno, jak gadaliśmy o moim rowerze (..bo spotkałam go przed klubem, jak jechałam na nocną przejażdżkę..) powiedział mi, że Tallin nazywał się kiedyś Rewal. Nie wiedziałam tego.


Stolica Estonii jest całkiem spora. Jakieś takie przestrzenne to miasto...Totalnie inna niż Ryga. Właśnie! - każda z tych 3 nadbałtyckich stolic, po których pojeździłam w tym moim  majowym "nadbałtyckim tygodniu" jest totalnie inna.







Talliński mural. 
Chciałam kupić piwo na drogę, do domu. Po tym, jak dotarłam na dworzec stwierdziłam, że posuzkam sklepu, czy stacji i kupię. Znalazłam stację, chcę kupić piwko a tu BANG! - prohibicja..Do 10 nie sprzedają...Każdemu z tych krajów udało się wyrobić mnie w temacie alkoholu...


Do końca nie wiedziałam, co robić..Jechać, nie jechać...Zdecydowałam się 3 minuty przed odjazdem, że jadę - miałam najlepsze połączenia. Choć z drugiej strony myślałam sobie, że w Rydze mogę "zamulić: jeszcze bo to miasto też polubiłam. Ale wsiadłam choć żal było, że nie mam magnesu...Ech... Zaczęłam skręcać kierownicę..Niepotrzebnie...Pan wpakował rower elegancko rower, ja wsiadłam i mogłam się..jakby zdrzemnąć...


Przesiadka w Wilnie. Miałam trochę czasu, więc mogłam skoczyć na zakupy. W końcu udało mi się kupić w sklepie alkohol w nadbałtyckim kraju!


Po trzech stolicach była i nasza (tutaj się przesiadałam w pociąg). Choć ostatni raz normalnie spałam w Rydze to...warszawska przejażdżka była  fajnym zakończeniem tego tripu. 6 godzin minęło mi w try miga. I okiem fachowca, podobno jechałam na flaku...To jak pan Estończyk sprawdził ten stan powietrza w moim kole..?


Quebonafide - Trip

- tego sobie już na Litwie słuchałam....Taki mój "hymn" nadbałtyckiej wyprawy, choć o całkiem innych miejscach mowa...Ale nie chodzi o konkretne miejsca, lecz o klimat, który ja uwielbiam!


DYSTANS: 409 KM

Komentarze

  1. Fajna wyprawa,też planuje ruszyc jednak zbieram fundusze na osprzęt aktualnie.jak sprawuje się kierownica Eastona? Tyle kręcisz może zainwestuj w pedały spd i buty myslę ze to będą dobrze wydane pieniądze,oczywiscie nie czepiam się bo sam jezdzę w reebokach do biegania :P ale przy tego typu wyprawach buty plus spd wymiatają,Pozdrawiam i czekan na nowe wpisy z super zajawkowych chillowych wypraw...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kierownica sprawuje sie bardzo dobrze. Po co mi spd, jak doganiam kolarzy, niektorzy w spd za mna nie daja rady? Teraz przejechalam, jak na razie 8 krajow, robiac dystanse okolo 300km czasami (w tym szczytami ok 2000) w dobrym tempie, jak chcialm sie wyzyc, gorszym, jak podziwialm piekno wokol, w tenisowkach za 25zl...ale zobacze...polecalo mi kilka osob, potem byli za mna na krotkiej okolo setnej przejazdzce I pokazywali mi, ze spd nie wiele daje. Silne nozki wazniejsze...pozdrawiam

      Usuń
    2. A dalsze wyprawy na dzikusa polecam. Koncze niebawem kolejna, na ktorej teraz jestem I przeraza mnie, ze to taka kilkupanstwowa juz ostatnia w tym roku...

      Usuń
    3. Kurde już myślałem ze cos Ci się stało bo zero wpisow ,ale wszystko ok wiec spoko ,ze sprzętem to taka propozycja,pomyslalem ze się przyda silne nogi podstawa,ja szykuje jakiś gorski trip ,jednak na razie praca,praca,ja tez zwalniam w pieknych okolicach po to się roweruje przecież :)Pozdrawiam.

      Usuń
  2. Fajnie bo lubię czytać o Twoich wyprawach (oczywiście zazdroszczę ale tak w miarę pozytywnie :) ). Pedały SPD bym odpuścił w Twoim przypadku, czasami jeździsz na granicy zaśnięcia z przemęczenia a wtedy łatwo zapomnieć o wypięciu się z spd przed zatrzymaniem czy zabraknie nogi na podparcie się jakimś nagłym manewrze i łatwo o upadek. Po co kusić los?
    pzdr Alkir

    OdpowiedzUsuń
  3. Zainwestuj w facebooka. Więcej osób będzie Cię czytać, a uważam, że warto.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. W sumie nigdy nie chciałam "fanpejdża", ale...ja od ponad 3 lat na swoim prywatnym profilu dzielę się fotkami rowerowymi (jak się zaczęło to ciekawa historia...nawet gość z Singapuru ją powtarzał potem komuś w Sarajewie...). Pewnie niektórzy moi znajomi już wyłączyli obserwowanie mnie, bo w zasadzie codziennie spamuję czymś, bo jeżdżę codziennie....

      Ponadto mnie zewsząd wyrzucają, niektórzy chyba (bo na pewno nie wiem, ale tak mi to wyglądało), że ich podważam, bo u mnie tak lekko to idzie a u nich taka napinka (grubo przepłaconej wycieczki nie sprzedadzą lub czapek...) albo niektórzy nie rozumieją żarcików (i "fanpejdże" i forum, na którym były podobno prośby, żeby mnie zbanować...na innym zakładali temat przeze mnie...), więc może nadszedł czas, żebym "wyżywała się" na czymś "swoim"...Żadne panie z mojej "ulubionej" firmy nie będą wymyślać historii, których nie było (jak ktoś, kto podkreśla bycie rodzicem może kłamać..? piękne wartości...) ani moderatorzy nękać mnie prywatnymi wiadomościami (bo podobno to ja odpowiadam, że jacyś faceci widzieli w moich fotkach moje nogi a nie moje rowerownie...to przeprosiłam publicznie za długie nogi to było znów, że styl wypowiedzi zbyt prowokujący, kasowali, edytowali, pisali prywatnie, że będą mnie obserwować, cytując: "moderator-seskista będzie Cię obserwować czekając na najmniejsze potknięcie" - to już co najmniej dziwne...). Może trochę dałabym odpocząć od moich zawsze najdłuższych komentarzy...I uniknęłabym takich równie zabawnych, co przykrych historyjek. Jakbym chciała niekoniecznie pisząc o czymś dłuższym sobie popisać...


      Tak, że dzięki, bo może to taki ostateczny impuls do decyzji, że zainwestuję w fb...

      Usuń
    2. ...to założyłam w tym momencie...

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Korona Gór Polski cz.10 - Ślęża (718m npm)

21, 22 lutego 2018 Rozgrzana izraelskim (palestyńskim) słońcem postanowiłam pewnej nocy wsiąść w pociąg do Wrocławia, by mimo niebotycznych mrozów zdobyć kolejny szczyt z Korony Gór Polski - Ślężę. Zastanawiałam się, czy dam radę, czy nie zamarznę, ale mam taki okropny problem, że nie znoszę monotonii, nudy, tych samych tras. Zwłaszcza, gdy wracam z miejsc, w których kipiało od wrażeń, nowości, emocji. A tak było w Izraelu/Palestynie...Ale o tym nie tutaj...Postanowiłam, że muszę gdzieś wybyć. Zewnętrzne warunki spróbuję pokonać. Co z tego wyjdzie zobaczymy. Wsiadłam w nocny pociąg jadący 5 godzin. Pośpię...Choć w pociągu, choć 5 godzin. Zawsze coś. Nie pospałam nic...Zainfekowana rowerową przygodą do szpiku kości myślałam o kolejnej wyprawie - gdzie. W zasadzie to wymyśliłam sobie pewne miejsce, które zaczęłam czuć wewnętrznie mocno, jednak czy zewnętrznie jest to wykonalne? Chyba nie...Tak, czy siak zamiast spać zajęłam się grzebaniem w Internecie, gadaniem ze znajomymi na ten t

"Nad morze" cz.1 - Kraków-Gdańsk

 Moja najdłuższa przejażdżka rowerowa w 2014 roku to wycieczka z Krakowa na Hel. W ciągu 9 dni (dojazd + pokręcenie po okolicy) przejechałam 1087 km, więc dystans w stosunku do czasu nie jest obłędny, ale sama wyprawa w jakimś sensie była. Było to 9 dni w ciągu, których byłam odcięta od wszystkiego. Nie liczyłam czasu - dni odmierzałam "ostatnio spałam w...,wcześniej w...". Kilometrów też nie liczyłam, bo pierwotne wobec dystansu było zwiedzanie miast - w paru byłam po raz pierwszy, do kilku innych mam sentyment, więc chciałam w nich dłużej zostać. Zasadniczo była to wyprawa "na dzikusa", czyli bez planu, jedynie z celem. Nie miałam zaplanowanego żadnego noclegu, co spowodowało parę stresowych sytuacji, ale zawsze wszystko się dobrze kończyło (nawet, gdy raz noclegu nie znalazłam...). DZIEŃ PIERWSZY - 150 km Ruszyłam niewyspana...dziwną trasą - przez Dolinki Krakowskie, czym zdecydowanie nadrobiłam, gdyż nie dało się tam jechać zbyt szybko. Kierowałam się

Korona Gór Polski cz. 8 - Lackowa (997 m npm)

16 sierpnia 2017   Wstałam rano. Ruszyłam na dworzec. Jak zwykle nie spałam długo. Za mało. Cóż...Pasja wymaga poświęceń. Dla pasji można dużo - żeby tylko coś przeżyć...coś zobaczyć...gdzieś być...Może sprawdzić siebie? Wsiadłam w pociąg. Bilet kupiłam u konduktora, bo jak zwykle byłam późno na dworcu. W ostatniej chwili. Wystarczyło czasu tylko na to, żeby ruszyć na peron. Wysiadłam w Starym Sączu. Z moich obliczeń wyszło, że stąd najszybciej będzie na szlak. Chyba nie poszła dobrze mi ta matematyka... I woke up early in the morning. I did not sleep long. Too short. Ech...I went by train to Stary Sącz - it is close to the trail. I thought that is the best to leave the train there, but I think that I was wrong... Jednak trzeba do Nowego Sącza. O mało nie zostałam potrącona. Pan nie widział, bo to nie ścieżka rowerowa, to chodnik. Ścieżki nie ma, sprawdzam trasę, więc jadę chodnikiem wyglądającym, jak ścieżka. Mam wątpliwości, czy to oby nie ścieżka. Nic się nie stało