Przejdź do głównej zawartości

BAŁKAŃSKA PRZYGODA cz.3 - Serbia na raz..?

30 czerwca 2015

Nasze ulubione: pakowanie sakw (choć nie...ulubione to było grzebanie w sakwach...). Ruszamy dalej: w Serbię...Pierwotny plan był bardzo ambitny, by przejechać ją do końca (do granicy z Kosovem), ale czasami dobrze, jak ambitne plany nie wychodzą...

 
  
Już na początku ten napis na ścianie kamienicy, w której mieścił się hostel, zwrócił nasza uwagę...


Przyhotelowa pekara, ale nie zdążyłam kupić burka z jakiegoś powodu...Chyba się spieszyłyśmy....Wszak trzeba przejechać całą Serbię...A wczoraj się zasiedziałyśmy, więc wcześnie nie wstałyśmy...


Zanim opuściłyśmy Belgrad pojechałyśmy zobaczyć, jak prezentuje się Gavrilo (wczoraj było za duży tłok wokół tego serbskiego bohatera - cała stolica...).



Belgradzkie graffitti.
Nawet pan rowerzysta mierzący się ze schodami znalazł się na fotce przy okazji szybkiego kliknięcia (...bo chciałyśmy wyjechać szybko z miasta, a nie trafiłyśmy od razu tam gdzie miałyśmy, bo ja coś źle zrozumiałam..)...Całkiem dobrze mu szło. Nam tak dobrze nie szło, gdy wynosiłyśmy nasze rowery wraz z sakwami pierwszego dnia po belgradzkich schodach...Ciężka sprawa...Szkoda, że lifty na bicykle nie wszędzie...


Wreszcie śniadanie! A jadłam oczywiście burki..!
Dziwna sprawa...Wyjechałyśmy jakiś czas temu, przejechałyśmy kawałek Belgradu odwiedzając nowo postawionego Gavrilo Principa, kierując się w stronę wyjazdu, a ja jem burki na krawężniku vis-a-vis naszego hostelu (...bo coś źle zrozumiałam...)...


Zakupy...


Inspirujące...


Gdzie te dinary...?


Jakieś remonty, więc oblizak (objazd)...


Jedziemy, jedziemy...


...a teraz idziemy jeść!


Banany rozdzielone "na stole"...
Stół zajęty...Ziomki zapraszały, żeby nie było, że Serbowie niekulturalni, bo doświadczałyśmy czegoś odwrotnego. Troszkę zdziwili się, że nie chcemy i...śmiali się, że w Polsce siedzi się na ziemi...


A potem jeszcze zaangażowali się w kwestie "mapowe". W tym momencie jeszcze był w nas ten ambitny plan "Serbia na raz!"...




Tak a'propos...
W Serbii wg nieoficjalnych szacunków mniejszość romska liczy 400 000 - 500 000 (wg oficjalnych - ok 147 000) stanowiąc tym samym trzecią pod względem liczebności mniejszość etniczną w kraju.


Przerwa na kawę (znów siedzimy na ziemi...)...


...i omówienie trasy, łapanie Wi-fi...




My naprawdę lubimy tak klepnąć na betonie, trawie etc etc...



Zrobiło się ciemno...Było pod górę, ale mnie się jechało wyśmienicie. Aczkolwiek tym, co musieli walczyć w międzyczasie z bagażnikiem niekoniecznie (coś z nim było nie tak i koleżanka miała wrażenie, że jakieś "widmo tam siedzi"...i ona je wiezie...ale ogarnęła temat używając kluczy albo wyganiając widmo...)


"Krogulec"...


Usiadłyśmy, żeby zjeść i takie takie...Rozpadało się...Wcześniej minęłyśmy SOBE (pokoje). Stwierdziłyśmy, że pójdziemy spytać. 
To po co ja jadłam te Bake Rolls'y, na które w ogóle nie miałam ochoty..? 
Ale jakby w następnym dużym mieście miało nie być noclegów to jechać w deszczu w nocy (choć ja w nocy jeździć uwielbiam, ale jak mogę odespać nie tracąc nic, a tu byśmy straciły następny dzień, a tej nocy widoki, jak się później okazało - obłędne!) do końca Serbii - ach jeszcze "jedynie" grubo ponad 100 km - bez sensu...(Choć pod koniec wyprawy...ale o tym później...).
Lepiej iść już wypić to piwko i rano ruszyć z kopyta...


Były wolne pokoje, cena ok (8 albo 10 euro ze śniadaniem, telewizorem, dwoma pojedynczymi łóżkami i jednym małżeńskim, przyjemną łazienką - warunki de luxe...).
 Spytano nas, co chcemy na śniadanie. Ja: coś serbskiego (dziewczyny stwierdziły, że na takie zamówienie to dostanę...burka..no to jak dla mnie mogłoby być...), dziewczyny: omlet...
 
Jeden z ulubionych tekstów z wyprawy taki o charakterze społeczno-politycznym...Odpowiedź na nasze pytanie "Czy można..?"Tu jest Serbia. Tu wszystko można".  
W sensie nie ma żadnych restrykcji niekiedy absurdalnych narzuconych od zewnętrznych struktur politycznych (że tak ładnie napiszę...). Chyba mogłabym pomieszkać w Serbii...(Choć niebawem mogą być...Nie wiem, czy to dobrze...).

Serbii na raz nie przejechałyśmy...Poszłyśmy spać w mieście znajdującym się tak mniej więcej w połowie dystansu, a dziewczynom zapewne śnił się...omlet, który miały rano zjeść...


DYSTANS: 128 km

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Korona Gór Polski cz.10 - Ślęża (718m npm)

21, 22 lutego 2018 Rozgrzana izraelskim (palestyńskim) słońcem postanowiłam pewnej nocy wsiąść w pociąg do Wrocławia, by mimo niebotycznych mrozów zdobyć kolejny szczyt z Korony Gór Polski - Ślężę. Zastanawiałam się, czy dam radę, czy nie zamarznę, ale mam taki okropny problem, że nie znoszę monotonii, nudy, tych samych tras. Zwłaszcza, gdy wracam z miejsc, w których kipiało od wrażeń, nowości, emocji. A tak było w Izraelu/Palestynie...Ale o tym nie tutaj...Postanowiłam, że muszę gdzieś wybyć. Zewnętrzne warunki spróbuję pokonać. Co z tego wyjdzie zobaczymy. Wsiadłam w nocny pociąg jadący 5 godzin. Pośpię...Choć w pociągu, choć 5 godzin. Zawsze coś. Nie pospałam nic...Zainfekowana rowerową przygodą do szpiku kości myślałam o kolejnej wyprawie - gdzie. W zasadzie to wymyśliłam sobie pewne miejsce, które zaczęłam czuć wewnętrznie mocno, jednak czy zewnętrznie jest to wykonalne? Chyba nie...Tak, czy siak zamiast spać zajęłam się grzebaniem w Internecie, gadaniem ze znajomymi na ten t

"Nad morze" cz.1 - Kraków-Gdańsk

 Moja najdłuższa przejażdżka rowerowa w 2014 roku to wycieczka z Krakowa na Hel. W ciągu 9 dni (dojazd + pokręcenie po okolicy) przejechałam 1087 km, więc dystans w stosunku do czasu nie jest obłędny, ale sama wyprawa w jakimś sensie była. Było to 9 dni w ciągu, których byłam odcięta od wszystkiego. Nie liczyłam czasu - dni odmierzałam "ostatnio spałam w...,wcześniej w...". Kilometrów też nie liczyłam, bo pierwotne wobec dystansu było zwiedzanie miast - w paru byłam po raz pierwszy, do kilku innych mam sentyment, więc chciałam w nich dłużej zostać. Zasadniczo była to wyprawa "na dzikusa", czyli bez planu, jedynie z celem. Nie miałam zaplanowanego żadnego noclegu, co spowodowało parę stresowych sytuacji, ale zawsze wszystko się dobrze kończyło (nawet, gdy raz noclegu nie znalazłam...). DZIEŃ PIERWSZY - 150 km Ruszyłam niewyspana...dziwną trasą - przez Dolinki Krakowskie, czym zdecydowanie nadrobiłam, gdyż nie dało się tam jechać zbyt szybko. Kierowałam się

Korona Gór Polski cz. 8 - Lackowa (997 m npm)

16 sierpnia 2017   Wstałam rano. Ruszyłam na dworzec. Jak zwykle nie spałam długo. Za mało. Cóż...Pasja wymaga poświęceń. Dla pasji można dużo - żeby tylko coś przeżyć...coś zobaczyć...gdzieś być...Może sprawdzić siebie? Wsiadłam w pociąg. Bilet kupiłam u konduktora, bo jak zwykle byłam późno na dworcu. W ostatniej chwili. Wystarczyło czasu tylko na to, żeby ruszyć na peron. Wysiadłam w Starym Sączu. Z moich obliczeń wyszło, że stąd najszybciej będzie na szlak. Chyba nie poszła dobrze mi ta matematyka... I woke up early in the morning. I did not sleep long. Too short. Ech...I went by train to Stary Sącz - it is close to the trail. I thought that is the best to leave the train there, but I think that I was wrong... Jednak trzeba do Nowego Sącza. O mało nie zostałam potrącona. Pan nie widział, bo to nie ścieżka rowerowa, to chodnik. Ścieżki nie ma, sprawdzam trasę, więc jadę chodnikiem wyglądającym, jak ścieżka. Mam wątpliwości, czy to oby nie ścieżka. Nic się nie stało