Przejdź do głównej zawartości

BAŁKAŃSKA PRZYGODA cz.13 - Miss Sarajevo...


10 lipca 2015

Kawa po turecku.


Lokalny browar.


Idziemy zobaczyć Stary Most (i w ogóle miasto) tym razem w świetle słońca.

Pięknie ten Stari Most króluje nad Neretwą. Tylko...tak realnie nie jest on stari, gdyż jak wspominam post wstecz, most oryginalnie zbudowany za czasów osmańskich został zniszczony w 1993 roku. Odbudowano go  w 2004 roku.




Most słynie ze skoków śmiałków,...


..którzy chcą udowodnić swoją męskość.

 Takich wariatów:


No to czekam...wypatruję takiego męskiego skoczka...







Mostar jest znany również z targu. Można tu kupić całkiem fajne rzeczy, jak ktoś lubi etno-orientalny klimat (ja lubię).


Akcja poszukiwawcza: szarawary...



Mały cygański łobuz...
W Bośni i Hercegownie Romowie stanowią bardzo liczebną grupę spośród siedemnastu mniejszości narodowych (bo taki mają status). Jak wszędzie w przypadku tej grupy dokładne ustalenie liczby Romów na terenie tego kraju jest trudne.
W państwie tym jest raczej słaba ochrona mniejszości. Trudności wynikają między innymi z tej skomplikowanej struktury organizacyjnej państwa. Co ciekawe, przedstawiciele mniejszości nie mogą piastować wybranych kierowniczych urzędów, nie mogą oni sprawować władzy na poziomie krajowym. W tej kwestii tylko Boszniacy, Chorwaci i Serbowie mają pełnię praw. W zasadzie, jak wszędzie bośniaccy Romowie należą do zmarginalizowanej grupy borykającej się ubóstwem, brakiem pracy, trudnością w zatrudnianiu stąd częste żebranie. 
A'propos małych cygańskich łobuzów...Kwestia edukacji jest w tym kraju ogromnym problemem. Dzieci nie zawsze uczęszczają do szkoły, nie mają książek, przyborów szkolnych, są szykanowane. Może to jest przyczyną, że są takie cygańskie łobuzy..?


W sumie to nie wiem o co chodziło, ale pan go gonił "lekko" podenerwowany.


"Nasz" murek.



Napisy w dwóch wersjach językowych...


Mąż pani właścicielki.


I sama pani właścicielka - wulkan energii.


Opuszczamy Mostar.


Ale jeszcze różnego rodzaju mostarskie murale,...


...te z kategorii artystycznych oraz wyznań miłosnych,...


...ale też takie "zaangażowane".


To jest mural z pięknym przekazem.
Każdego trzeba kochać! 
W mieście podzielonym kulturowo, etnicznie na pół, jakim jest Mostar położony w trójnarodowm państwie (plus 17 mniejszości narodowych), które kiedyś było częścią Jugosławii ten mural "rozwala". 
Zwłaszcza, gdy weźmiemy pod uwagę historię: miasta, państwa, regionu...Czyż nie?

A'propos kwestii dwunarodowości, dwuwyznaniowości...
 W jednej miejscowości króluje meczet...

...w kolejnej:


Zbombardowany dom...


z widocznymi śladami po kulach.


Kolejny. 
Czy ten numer oznacza, że jest on na sprzedaż?


Tego typu budynków mijałyśmy sporo po drodze. 
Wojna domowa w Bośni trwała 4 lata i była najbardziej krwawym konfliktem w Europie od zakończenia drugiej wojny światowej.


Wnętrze takiego domu.


Pan sprzedający owoce, który mnie zatrzymał poczęstował jakimś nieznanym mi owocem. Myślałam, że wypytam o lata 1992-95, ale mi nie wyszło...Przywykłam, że mi często nie wychodzą takie historyczno-antropologiczno-lingwistyczne wywiady...Często jestem rozczarowana...Bynajmniej nie w pytającej problem...


To jadę dalej trochę niezadowolona...




Tunel, których w Bośni jest pełno (zawsze nazwa i długość). W Albanii budowali drogi wokół gór, tu się przebijali...Co lepsze..?


O nie...Ominie mnie Sarajevo Film Festival...
Btw, W Sarajewie urodził się jeden z moich ulubionych reżyserów, bedący jednym z najoryginalniejszych twórców europejskiego kina - Emir Kusturica.

 Mój top three jego filmów:
(Córka Slobodana Miloševica wyszła z jego przedpremierowego pokazu twierdząc, że prezentuje treści "antykomunistyczne").
"Czarny kot, biały kot" Dadan - Hej mala malena

Ciekawie przedstawiony jest Kusturica w filmie "7 dni w Hawanie"  - taki inspirujący łobuz niełasy na nagrody i zaszczyty - nie idzie po odbiór jednej z nich (choć można to interpetwować też jako brak szacunku...), tylko woli taką imprezkę: Jam Session - 7 Days in Havana

Artysta ten jest bardzo multitask, gra on również w zespole muzycznym:
Pani redaktor bardzo fajnie go podsumowała: 
You are always about breaking the rules. In everything you do.
Uwielbiam gościa!

Piękna ta Neretwa,...


...fajne te tunele,...


...ale był jeden problem, który zakłócał nam pełnię delektowania sie tym wszystkim...


A mianowicie...okrutnie wiało. Takiego wiatru to ja nie doświadczyłam nigdy przedtem nigdzie indziej.


Raz Allah Terror...Raz serduszko....





Wiało tak, że nie tylko zwiewało mi chustkę (a w zasadzie koszulkę typu tuba fachowo zamontowaną) z głowy...


..ale i mnie.



Zamiast jechać prędkością 20 kilka na spokojnie podziwiając, co wokół,  jechałam może 10...Przy "dobrych wiatrach"...Dobrego nie było...Był zły.


Starałam się nie myśleć o tym, bo przecież nie zrobię z tym nic...Mimo wszystko cieszyć się pięknem przyrody jedząc landrynkę za landrynką...







W końcu dotarłam do knajpki, w której już siedziały wkurzone dziewczyny (bo tym razem ja jechałam z tyłu, zatrzymywałam się, żeby obejrzeć te domy i nawet nie starałam się je dogonić, bo musiałabym się naprawdę bardzo postarać przy tym wietrze..)...Wiatr dał im się bardzo we znaki....Bo naprawdę było strasznie pod tym względem.


Zamówiłam dwie porcje frytek - pan kelner szukał wzrokiem drugiej osoby przed która ma położyć talerz...


Zapasy w sklepie i ruszamy dalej. Emi a'propos wiatru: Zawsze coś...Zdarzyło się parę "niedogodności" po drodze, ale nic nie wyprowadziło jej z równowagi tak, jak ten wiatr...Była na niego wściekła....


Moim zdaniem nie było już aż tak źle (chyba, że te dwie porcje frytek mnie tak obciążyły, że mnie już nie zwiewało...). Konijc było kolejnym większym miastem i w nim postanowiłam zaczekać na Emi i Magdę. Czekam na stacji i dostaję smsa, że dziewczyny znalazły fajny hotel i zostają. Ja już tak bardzo chciałam być w tym Sarajewie. Myślę sobie, że jechanie w nocy samotnie przez bośniacki las może być lekko niebezpieczne. Tym bardziej, że ktoś nas nastraszył długim podjazdem. Ale z drugiej strony strasznie bym im marudziła, że nie pojechałam, że tak bardzo chciałam wjeżdżać do Sarajewa, gdy świecą światła miasta. Ruszyłam. Na znaku: Sarajevo 70 km. Na początku usłyszałam jakieś krzyki chłopaków, a za chwilę ktoś mi pokazuję kciuka w górę z samochodu...Czyli, że jest dobrze..? No jak jest dobrze to dobrze...To jadę....Serio to nie nastroiło mnie to dobrze...Tym bardziej, że już zaczął się podjazd, który miał się ciągnąć 15 km. Możliwe jechanie z prędkością kilku km na godzinę - czyli, że ja tak tu 2 godziny..? A potem jeszcze 60 km...No to chyba o wschodzie słońca dotrę i nie będzie nocnego wjazdu do miasta i tak...Troszkę się wkurzam na siebie...Zastanawiam się ułamek sekundy, czy może wrócić, ale stwierdzam, że nie...Jadę...


Gdy usłyszałam w tym ciemnym lesie głos muezina nawołującego do modlitwy w pobliskiej wsi starałam się sobie wmówić, że jest fajnie...W sumie było, ale jednocześnie trochę strasznie...Potem widziałam figurkę, której dziewczyny jadąc w dzień nie widziały i mówiły, że może miałam objawienie...Gdzieś po drodze stał jakiś pan (poza tym to nawet samochody mnie nie mijały, jakieś pojedyncze), więc go pytam, czy dużo jeszcze pod górę, on, że do tego światła pokazując na stosunkowo niedalekie i koniec! To pędziłam do światła (i tunelu przy okazji...). Faktycznie podjazd się skończył i było z góry (tak, że zrobiło mi się zimno, jak pędziłam). W samotnym podjeździe nocą w zalesionym, szczególnie w obcym kraju, straszne jest to, że myślisz sobie, że jakby co, to nawet nie uciekniesz...Tzn możesz się odwrócić i w dół...Dla porównania jadąc przez Ukrainę o podobnej porze w podobnych warunkach podobny dystans mknęłam myśląc, że wyzionęę ducha zaraz i faktycznie się przesuwałam...Tu nie było to fizycznie możliwe...


Potem pojawiły się zabudowania stacja etc i myślałam, że to już prawie Sarajevo i będzie taki oświetlony klimat, więc ok. Ale nie....W związku z tym  chciałam jechać za światłami, ale przede mną bramki - chciałam nieświadomie wjechać na autostradę...Ups...Na stacji pytam grupki chłopaków o hasło do Wi-Fi, a oni nie chcieli powiedzieć, bo myśleli, że jestem z policji (przez kamizelkę odblaskową). Może to dobrze, że takie wrażenie robiłam..? Powiedzieli w końcu (a potem coś grubo komentowali..). Tak, że wniosek po bikingu po Bośni: jeśli ktoś nie chce dać Ci hasła do Wi-Fi znaczy, że "jakoś inaczej" Cię postrzega...(Pan z Neum myślał zapewne, że jakaś pijaczka śpi na posadzce przed sklepem...). W oddali widzę już te upragnione światła.miasta, puszczam, więc kawałek Sarajevo w wykonaniu Baya Bosanac (nie znalazłam linku nigdzie) i tak 100 razy pod rząd włączam ten kawałek i...jaram się sytuacją! Aaaa..!!!


E no...Nie było znaku...Ale wszystko wskazuje, że jestem w SARAJEVIE! Yyy - Gdzie ja dziś śpię..? Akcja: hostel...Wyszukałam w necie siedząc na krawężniku i łapiąc Wi-Fi, jakieś tanie opcje, więc szukam. Pytam ludzi (jeden kelner mnie okłamał gdzie jest pewna ulica...). Zapytałam jakiegoś przystojniaczka o ulicę i w ogóle o opcje hostelowe i się bardzo zaangażował. Mowi, żeby podejść pod jego dom, bo tam Wi-Fi (wiem, że to moze brzmieć "dziwnie", ale nie..). Bierze mój telefon, żeby GPS włączyć dając mi swój, żebym się nie bała, że ucieknie z moim (mi nawet do głowy nie przyszło coś takiego). Podszedł ze mną jeszcze kawałek gdzieś, zadzownił do hostelu znajomego - nie było wolnych miejsc. W pewnym momencie miałam wrażenie, że chce mnie zaprosić na nocleg do siebie (nie na takiej zasadzie, jak w Prishtinie, czy spędzę z nim noc..) tylko, że chce mi po prostu pomóc. le ja mówiłam o friends, które przybędą jutro i że w ogóle na dwie noce czegoś szukam. Chyba się wytraszył, że jakąś grupę przez tydzień będzie musiał gościć...Byłam taka śpiąca i swoiście zmęczona tym wiatrem, strachem,  że jakby zaproponował to może, bym skorzystała z gościny...Nie wiem, bo nie zaproponował, ale to jego zaangażowanie było jakieś takie szczere. Potem znowu się coś kręciłam, a za mną chmara psów. Idę na stację benzynową, a szczekające psy za mną...Musiałam wyjaśnić, że to nie moje...Potem już coraz bliżej celu, widzę gościa, ktory grzeje sobie stopy nad ogniem w środku miasta...Myślałam, że on pali ognisko, ale następnego dnia wyjaśniło się, co to za płomień. Gość (btw, Cygan) mówi mi, że mnie nie rozumie, ja pytam dalej a on nie rozumie...To przybiegły typki, których można opisać " typki podejrzanymi mordami" (bo kto chodzi po pustym mieście w środku nocy..?) i mówią: może my pomożemy. Pytam o ulicę, której poszukuję. Gość nie wiedział, ale poszedł spytać innego. Potem (albo wcześniej..) jeszcze jednej pani muzułmanki musiałam pytać (do pracy chyba szła, bo to już czas porannych zmian się zbliżał). Ogólnie to zaangażowanie było niesamowite!!! 

Dotarłam, ale wszystko pozamykane...To dobijam się, obudziła się jakaś pani...Zameldowała...Dała klucze do bramy (nie pokoju, nie hostelu, do bramy na podwórko). W pokoju spało chyba sto osób...Myślałam, że śpię z jakimś robotnikami bośniackimi, bo takie to obskurne wszystko się wydawało...Poszłam jeszcze do pekary (była całodobowa tuz obok hostelu, ale nie było burków...w ogóle ok. 4 był mały, prawie żaden wybór...). W końcu taka brudna (pani poinformowała, że w całym Sarajewie nie ma wody..) walnęłam się do łóżka i poszłam spać...


Btw, żałuję, że nie mam fotek z akcji poszukiwawczej hostelu, bo jednak tego rodzaju zdjęcia - sytuacyjne - to moje ulubione, krajobrazy etc. jestem w stanie odtworzyć, wyszukać w necie - cokolwiek. A to było tylko moje!!! To jest nie do powtórzenia. Nie mogę skonfrontować, czy miły Bośniak angażujący się w moją akcję w środku nocy, który wydawał mi się mega przystojny taki był...Nie wiem ile tych psów było...5. czy 10...Nieistotne szczegóły, ale i tak bym chciała sobie wizualnie powspominać, a może w pewnym sensie popatrzeć na tę sytuację z boku, bo w pewnym stanie pewne rzeczy inaczej się odbiera...




A ja czułam się jak: Miss Sarajevo

DYSTANS: zapisywała Emi, więc wyszło 70 do ich noclegu, kolejny dzień 70, więc daje to 140 plus poszukiwanie hostelu; wychodzi około 150 KM

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Korona Gór Polski cz.10 - Ślęża (718m npm)

21, 22 lutego 2018 Rozgrzana izraelskim (palestyńskim) słońcem postanowiłam pewnej nocy wsiąść w pociąg do Wrocławia, by mimo niebotycznych mrozów zdobyć kolejny szczyt z Korony Gór Polski - Ślężę. Zastanawiałam się, czy dam radę, czy nie zamarznę, ale mam taki okropny problem, że nie znoszę monotonii, nudy, tych samych tras. Zwłaszcza, gdy wracam z miejsc, w których kipiało od wrażeń, nowości, emocji. A tak było w Izraelu/Palestynie...Ale o tym nie tutaj...Postanowiłam, że muszę gdzieś wybyć. Zewnętrzne warunki spróbuję pokonać. Co z tego wyjdzie zobaczymy. Wsiadłam w nocny pociąg jadący 5 godzin. Pośpię...Choć w pociągu, choć 5 godzin. Zawsze coś. Nie pospałam nic...Zainfekowana rowerową przygodą do szpiku kości myślałam o kolejnej wyprawie - gdzie. W zasadzie to wymyśliłam sobie pewne miejsce, które zaczęłam czuć wewnętrznie mocno, jednak czy zewnętrznie jest to wykonalne? Chyba nie...Tak, czy siak zamiast spać zajęłam się grzebaniem w Internecie, gadaniem ze znajomymi na ten t

"Nad morze" cz.1 - Kraków-Gdańsk

 Moja najdłuższa przejażdżka rowerowa w 2014 roku to wycieczka z Krakowa na Hel. W ciągu 9 dni (dojazd + pokręcenie po okolicy) przejechałam 1087 km, więc dystans w stosunku do czasu nie jest obłędny, ale sama wyprawa w jakimś sensie była. Było to 9 dni w ciągu, których byłam odcięta od wszystkiego. Nie liczyłam czasu - dni odmierzałam "ostatnio spałam w...,wcześniej w...". Kilometrów też nie liczyłam, bo pierwotne wobec dystansu było zwiedzanie miast - w paru byłam po raz pierwszy, do kilku innych mam sentyment, więc chciałam w nich dłużej zostać. Zasadniczo była to wyprawa "na dzikusa", czyli bez planu, jedynie z celem. Nie miałam zaplanowanego żadnego noclegu, co spowodowało parę stresowych sytuacji, ale zawsze wszystko się dobrze kończyło (nawet, gdy raz noclegu nie znalazłam...). DZIEŃ PIERWSZY - 150 km Ruszyłam niewyspana...dziwną trasą - przez Dolinki Krakowskie, czym zdecydowanie nadrobiłam, gdyż nie dało się tam jechać zbyt szybko. Kierowałam się

Korona Gór Polski cz. 8 - Lackowa (997 m npm)

16 sierpnia 2017   Wstałam rano. Ruszyłam na dworzec. Jak zwykle nie spałam długo. Za mało. Cóż...Pasja wymaga poświęceń. Dla pasji można dużo - żeby tylko coś przeżyć...coś zobaczyć...gdzieś być...Może sprawdzić siebie? Wsiadłam w pociąg. Bilet kupiłam u konduktora, bo jak zwykle byłam późno na dworcu. W ostatniej chwili. Wystarczyło czasu tylko na to, żeby ruszyć na peron. Wysiadłam w Starym Sączu. Z moich obliczeń wyszło, że stąd najszybciej będzie na szlak. Chyba nie poszła dobrze mi ta matematyka... I woke up early in the morning. I did not sleep long. Too short. Ech...I went by train to Stary Sącz - it is close to the trail. I thought that is the best to leave the train there, but I think that I was wrong... Jednak trzeba do Nowego Sącza. O mało nie zostałam potrącona. Pan nie widział, bo to nie ścieżka rowerowa, to chodnik. Ścieżki nie ma, sprawdzam trasę, więc jadę chodnikiem wyglądającym, jak ścieżka. Mam wątpliwości, czy to oby nie ścieżka. Nic się nie stało