Przejdź do głównej zawartości

BAŁKAŃSKA PRZYGODA cz.8 - Shqipëria! - Te dua..!

5 lipca 2015

[Te dua po albańsku znaczy kocham Cię]

Wstałyśmy, zeszłyśmy na kawę przykryte chustami...Bo w barze siedzieli mężczyźni, a przecież kobieta w Albanii nie może się ot tak pokazywać mężczyznom (przynajmniej na wsiach - synowa właściciela nie mogła, poza tym w miastach również w przeważającej liczbie widoczni byli mężczyźni)...Śniadania nie zjadłyśmy, bo byłyśmy pewne, że zaraz będzie sklep...A nie chciałyśmy dać się więcej naciągnąć creepy panu właścicielowi (błąd..!).


Pensjonat, bar, czy co to było, nie był zbyt urodziwy, ale był położony w bardzo, bardzo, bardzo urodziwym miejscu.


Magda naprawiła buta...


Przypinanie sakw (obok nas pojawił się jakiś wsiowy wariat...) i chciał nam dać wodę, ale nie wzięłyśmy, bo trochę miałyśmy,a przecież zaraz będzie sklep...Błąd! Ruszyłyśmy.


Widoki piękne. W końcu jesteśmy na topie...


Bunkier!


Chatka, w której dobrzy ludzie...


...poratowali nas wodą. Był mega skwar.


Jestem GŁODNA! Kiedy będzie jakiś sklep..?



Ale gorąco...


..ale wciąż pięknie (bunkier!).


Pastuszek. Jeden z tych dzieciaków, o których poprzedniego dnia mówiła synowa właściciela, że chce im pomóc, bo nie widzą żadnych perspektyw...Ale jakie perspektywy można widzieć w górach gdzie nie ma nic? Gdzie trzeba iść wypasać krowę..?


Ach!


Och!


Bukur! (pięknie)


Jest Pukë!
Zaraz będzie sklep...zjem...zrobię paczkę Mikołaja...



Jeszcze tylko podjazd, zjazd, podjazd, zjazd itd...Niesamowita droga!


Sklepu nie ma..Nie ma nic (bo to dopiero gmina)...Ale...


..coś się pojawiło na horyzoncie! Może w końcu zjem...


Chyba jednak jeszcze nie teraz...To była rozlewnia wody. Jakiś miły pan przyniósł nam po butelce (...kanapki nie miał...? wiele bym za nią dała...). Przychodził też jakiś gość, chyba pracownik, którego bardzo cieszyło,że tu jesteśmy, ale chyba nie umiał za wiele powiedzieć po angielsku...


Było mega gorąco...Ja byłam mega głodna...A przed nami same góry...Były tam jakieś samochody. W tych warunkach stwierdziłam, że jak panowie jadą w naszym kierunku to można wsiąść
 i trochę podjechać - w moim przypadku to naprawdę znaczy, że coś jest na rzeczy....Nie jechali - w sumie dobrze. Jak nie zjem miliona kalorii to jedzie mi się fatalnie...Odczuwałam "lekki" dyskomfort...


Tym bardziej, że okazało się, że na moich plecach pojawiły się bąbelki (wiem, że fuj..), czyli byłam poparzona, a ja tego nie czułam nawet (bo czułam przede wszystkim głód...).


No nic...Trzeba jechać...To też nie sklep...Univeristeti...?


Emilka pojechała pierwsza i daje znać, że coś jest na horyzoncie...


Był staw z rybami i restauracja!


Ufff...


Od razu lepiej, jak wiem, że zaraz coś zjem!


Jemy!


Można jechać dalej!


Skakać po bunkrach nawet można...



Te drogi są piękne, ale bywają też niebezpieczne, co potwierdzała duża ilość tego typu tablic.



Shqipëria - u drive me Kreyzi...Ale do Kreyzi nie jedziemy...



Chillout...


O czym myśli Emi..?


Dobry parking...


Gmina Fushë-Arrëz wita...


..a teraz miasto.



Poszłam spytać stojącego przed tym hotelem chłopczyka, jaka cena za noc (zaznaczyłam, że tylko tak orientacyjnie pytam), żeby porównać z pensjonatem creepy pana od żab. Mówi, że 12 euro 
(a standard chyba dużo wyższy..). Dziękuję, odchodzę. Za chwilę chłopczyk przychodzi i mowi, że rozmawiał z właścicielem i może obniżyć cenę...Czyli pokręcenie nosem działa w Albanii...Za chwilę widzimy, jak ten chłopczyk (co najwyżej 15-letni prowadzi furgonetkę...).


Usiadłyśmy za sklepem i jemy. Podchodzi do nas pan, który zaprasza do siebie na posiłek. Dziękujemy, ale odmawiamy. Pan przyniósł nam, więc...pomidory i ogórki.


Miasteczko miało fajny klimat. Taki szorstki (a ja takie lubię!)...


Znowu te krowy samopas...Przed blokiem...




Bunkier! Inny design (bo są przeróżne).



76 km do...





Jesteśmy w Komunie Rape. To jakiś dom albańskich nacjonalistów...?
Btw, Albańczycy chyba są bardzo dumni z bycia Albańczykami. Nawet w muzyce popularnej to pobrzmiewa (dlatego m.in. lubię muzykę albańską). Wyjeżdżają za granicę z przyczyn ekonomicznych (ostatnio zdziwiona pytam Albańczyka czemu mieszka w Wielkiej Brytanii, jak Albania taka piękna; on: Give me money...), więc niby swoisty dysonans, ale niekoniecznie...
Ciekawe, czy w przypadku emigrujących Albańczyków częste jest obrażanie ojczystego kraju, tak jak w przypadku Polaków, którzy mieszkają gdzieś w tej Europie bardziej na Zachód i Polska dla nich to niecywilizowany kraj etc...Stawiałabym tezę, iż nie częste...Chyba u Albańczyków zjawisko kompleksów rzadsze niż u nas...Paradoksalnie, bo to Albania troszkę "zacofana" przez politykę Envera Hodży.

Skąd jesteś? - spytał, tym razem także po angielsku.
- Z Albanii - odpowiedziałam zakłopotana, ponieważ nosić Albanię na plecach nie jest łatwo, często trzeba wyjaśniać mnóstwo rzeczy: "jakim językiem mówi się w Albanii? Musi być chyba bardzo podobny do włoskiego, skoro wszyscy. Albańczycy, mówicie po włosku? Jak się nazywa ten wasz dyktator, nie mogę sobie przypomnieć...Jesteście narodem słowiańskim, prawda? Jak teraz wygląda życie w Albanii? Albanki są takie jak ty? Równie wysokie? Straszni ci Albańczycy! Cóż za okrutny naród! wysłać swoje siostry na ulice!

Ornela Vorpsi, Ręka, której nie kąsasz; Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2009

Proud to be Albanian



Bunkier!





Widoki w dalszym ciągu obłędne.



Czekam na dziewczyny. Podchodzi pan i zagaduje, to rozmawiam z nim, mówię, że jedziemy sobie tak na rowerach...Pan mówi, że nie powinnyśmy, bo wczoraj w górach w Albanii zamordowano parę z Czech...ok...Za chwilę dodaje: strzałem w głowę...Uderzyło to mnie trochę...To strzałem w głowę...Pan mówił, że tutaj nie daleko jest hotel, że powinnyśmy się zatrzymać, że dużo przed nami, że góry, że może być niebezpiecznie...Mówiłam, że chyba jednak pojedziemy (wszak wczesna godzina). Pan dał mi numer telefonu, jakby coś się działo. Mogę dzwonić o każdej porze....Tylko: czy zdążyłabym wyciągnąć telefon mając wycelowany pistolet w głowę...? Hmmm....Podjechała Emi, mówię jej, co usłyszałam. Ona: nie mówmy Magdzie. Ogólnie i tak pomyślałyśmy, że pan chce nas naciągnąć na hotel znajomego albo coś takiego, bo przecież żaden znajomy nasz nie pisał o tym morderstwie (potem okazało się, że do mnie koleżanka pisała, ale nie zauważyłam wiadomości..). No nic, jedziemy dalej...Jakby, co będę dzwonić do pana taksówkarza...




Dojechałyśmy do większego miasteczka. Szukając kantoru pytam jakichś chłopaków, czy jest. Był. Nie wytłumaczył gdzie, on wstał od stołu, przy którym siedział ze znajomymi i zaprowadził mnie. Tak bezinteresownie (taka ta Albania...). Zjadłyśmy (np. pomidory, które dostałyśmy wcześniej...) Magdzie nie mówiłyśmy o morderstwie, ale potem powiedziała, że byłyśmy takie ciut nieswoje...


Zapadał zmrok...Po takiej wiadomości - perspektywa jechania przez albańskie góry ok. 70 km - ciekawa...Dobrze, że na początku był naprawdę super extra zjazd...Bo podjazd mógłby lekko zwichnąć nasze morale po tej info (że w nocy pod górę taki odcinek..). Ale było super. Piękny zachód słońca.


Było mega ciemno. Znowu wypatrywanie białej linii, żeby nie wypaść zza białych kamieni...Oczy bolały....Emi swoją latarką oświetlała pół gór...



W końcu wyjechałyśmy z gór...
Przed zjazdem, kiedy już było widać światła miasta powiedziałyśmy Magdzie o informacji jaką usłyszałyśmy, ale w sumie to dalej myślałyśmy, że pan nas chciał naciągnąć na hotel...


 Jest miasto cel - Shkodër. To teraz szukanie noclegu. Zapytałam kelnera, nic taniego nie polecił, to zapytałam panów policjantów, którzy się przechadzali po tym ładnym miasteczku, zaczęli z nami szukać noclegu...Zaprowadzili nas do hotelu, idę z nimi do recepcji, ale widzę, że taki bardziej posh&fancy to będzie drogi, mówię to, a pan policjant pokazuje, że spokojnie...Pokazuje, bo po angielsku nie mówił, ale...jakoś ta konwersacja szła...Jak..? Nie wiem...Stoimy z tymi policjantami
i zjawił się jakiś chłopak - jego znajomy ma hostel. Zadzwonił. Miejsce było, cena ok. Bierzemy. Pan policjant nawrzeszczał na tego chłopaka...Yyy...W tym momencie od tego chłopaka dowiedziałyśmy się, że z tym morderstwem to nie była ściema...Właściciel miał po nas przyjechać, żebyśmy trafiły. Przyjechał dogadaliśmy się. Ruszył swoim samochodem, my za nim na naszych rowerach, a za nami radiowóz...Taki konwój...Pan policjant zdziwił się, że idziemy spać do takiego gościa...Bałam się, że nam zabroni...Dojechaliśmy na miejsce. Panowie policjanci wysiedli sprawdzili hostel
i odjechali..Myślałyśmy, że będą czuwać przy naszych łóżkach do rana...Jak wiadomo w Albanii dużo osób posiada broń, jakieś gangi, te sprawy...Panowie policjanci wystraszyli się, że coś nam się stanie...Kochani! (Choć myślałyśmy, że się nie odczepią...). Znowu by było, że ta Albania taka bandycka, że giną turyści i bardzo się wczuli. W sumie to fajna akcja - szukanie noclegu z albańską policją, a potem ich eskorta...


Tradycyjnie piwko! Przyjemnie się gadało z właścicielem (tym bardziej, że ja to taka ciekawa tej Albanii..choć nie tylko Albanii...), ale oczy to nam wypadały...Trzeba było iść spać...



DYSTANS: 118 KM

Komentarze

  1. Tak można się strasznie poparzyć od słońca, że aż pęcherze wyjdą? Szok, musiało piec koszmarnie.

    No, trzy kobiety cudzoziemki bez ochrony to pewnie strach musiał być wielki. Dobrze, że nie ma znieczulicy i Policjanci się zainteresowali. Ale jak mówią - bez ryzyka nie ma zabawy.

    Pozdrawiam i czekam na kolejne części

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Eeee... to nie były pęcherze od poparzenia. Bardzo dużo jeżdżę na rowerze i miałem identycznie kilkanaście razy. Po prostu jak słońce Cię "przypiecze" - tak, że skóra jest czerwona, ale nie schodzi od razu płatami to wierzchnia warstwa naskórka jest martwa - zacznie schodzić po kilku dniach. W momencie jak się pocisz na rowerze to ta martwa warstwa nie przepuszcza potu na zewnątrz i ten pot w trakcie wysiłku tworzy takie pęcherzyki. Bez problemu można to od razu zdrapać - nic nie boli, a pod spodem jest "świeża" nienaruszona skóra :)

      Swoją drogą jakbyście kiedyś szukały mężczyzny do wyprawy to jestem chętny mi się marzy górska Gruzja w wakacje :)

      Usuń
    2. Dziewczyny mi powiedziały, że poparzenie i uwierzyłam...Byłoby bardziej dramatycznie...Ale to dobrze. Właśnie mi to zeszło szybko (choć jakbym wiedziała, że mogę się tego pozbyć jeszcze szybciej to bym to zrobiła), potem się pojawiło nowe, ale finalnie i tak została "mulacka" skóra.

      Właśnie mi trochę chodzi po głowie Gruzja (najfajniejszy byłby Kazbek)

      Usuń
  2. Super wyprawa, szacun za odwagę, pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Miałem takie coś. Spod suchej skóry chce się wydostać pot. Ja to rozwalam te bomble, bo mnie swędzi od nich strasznie.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Korona Gór Polski cz.10 - Ślęża (718m npm)

21, 22 lutego 2018 Rozgrzana izraelskim (palestyńskim) słońcem postanowiłam pewnej nocy wsiąść w pociąg do Wrocławia, by mimo niebotycznych mrozów zdobyć kolejny szczyt z Korony Gór Polski - Ślężę. Zastanawiałam się, czy dam radę, czy nie zamarznę, ale mam taki okropny problem, że nie znoszę monotonii, nudy, tych samych tras. Zwłaszcza, gdy wracam z miejsc, w których kipiało od wrażeń, nowości, emocji. A tak było w Izraelu/Palestynie...Ale o tym nie tutaj...Postanowiłam, że muszę gdzieś wybyć. Zewnętrzne warunki spróbuję pokonać. Co z tego wyjdzie zobaczymy. Wsiadłam w nocny pociąg jadący 5 godzin. Pośpię...Choć w pociągu, choć 5 godzin. Zawsze coś. Nie pospałam nic...Zainfekowana rowerową przygodą do szpiku kości myślałam o kolejnej wyprawie - gdzie. W zasadzie to wymyśliłam sobie pewne miejsce, które zaczęłam czuć wewnętrznie mocno, jednak czy zewnętrznie jest to wykonalne? Chyba nie...Tak, czy siak zamiast spać zajęłam się grzebaniem w Internecie, gadaniem ze znajomymi na ten t

"Nad morze" cz.1 - Kraków-Gdańsk

 Moja najdłuższa przejażdżka rowerowa w 2014 roku to wycieczka z Krakowa na Hel. W ciągu 9 dni (dojazd + pokręcenie po okolicy) przejechałam 1087 km, więc dystans w stosunku do czasu nie jest obłędny, ale sama wyprawa w jakimś sensie była. Było to 9 dni w ciągu, których byłam odcięta od wszystkiego. Nie liczyłam czasu - dni odmierzałam "ostatnio spałam w...,wcześniej w...". Kilometrów też nie liczyłam, bo pierwotne wobec dystansu było zwiedzanie miast - w paru byłam po raz pierwszy, do kilku innych mam sentyment, więc chciałam w nich dłużej zostać. Zasadniczo była to wyprawa "na dzikusa", czyli bez planu, jedynie z celem. Nie miałam zaplanowanego żadnego noclegu, co spowodowało parę stresowych sytuacji, ale zawsze wszystko się dobrze kończyło (nawet, gdy raz noclegu nie znalazłam...). DZIEŃ PIERWSZY - 150 km Ruszyłam niewyspana...dziwną trasą - przez Dolinki Krakowskie, czym zdecydowanie nadrobiłam, gdyż nie dało się tam jechać zbyt szybko. Kierowałam się

Korona Gór Polski cz. 8 - Lackowa (997 m npm)

16 sierpnia 2017   Wstałam rano. Ruszyłam na dworzec. Jak zwykle nie spałam długo. Za mało. Cóż...Pasja wymaga poświęceń. Dla pasji można dużo - żeby tylko coś przeżyć...coś zobaczyć...gdzieś być...Może sprawdzić siebie? Wsiadłam w pociąg. Bilet kupiłam u konduktora, bo jak zwykle byłam późno na dworcu. W ostatniej chwili. Wystarczyło czasu tylko na to, żeby ruszyć na peron. Wysiadłam w Starym Sączu. Z moich obliczeń wyszło, że stąd najszybciej będzie na szlak. Chyba nie poszła dobrze mi ta matematyka... I woke up early in the morning. I did not sleep long. Too short. Ech...I went by train to Stary Sącz - it is close to the trail. I thought that is the best to leave the train there, but I think that I was wrong... Jednak trzeba do Nowego Sącza. O mało nie zostałam potrącona. Pan nie widział, bo to nie ścieżka rowerowa, to chodnik. Ścieżki nie ma, sprawdzam trasę, więc jadę chodnikiem wyglądającym, jak ścieżka. Mam wątpliwości, czy to oby nie ścieżka. Nic się nie stało